Od jakiegoś czasu coraz bardziej jasne staje się, że opowieści o „końcu historii” były to tylko pobożne życzenia, a nie dogłębna analiza stanu faktycznego świata po 1991 roku. Wybuch III wojny światowej jest kwestią czasu. Kiedy to nastąpi? To pytanie zadają sobie nie tylko politycy, ale także zwyczajni obywatele, do których docierać zaczęło, że pokój i bezpieczeństwo nie zostały nikomu dane raz na zawsze.
Zapomniała o tym szczególnie Europa, gdzie od 1945 roku (za wyjątkiem wojny w Jugosławii) nie toczyła się żadna wojna. Przyzwyczajeni do dobrobytu i systematycznego rozwoju Europejczycy stali się niemal ślepi na to, co dzieje się dookoła nich. Wojna, głód, prześladowania? Może tak, gdzieś w „dzikiej Afryce”, niedostępnej Azji czy pogrążonej w narkobiznesie Ameryce Południowej. Ale przecież nie u nas.
Z miłego letargu obudziła, choć też tylko niektórych, wojna, jaką Rosja rozpoczęła na Ukrainie 24 lutego 2022 roku. Nagle okazało się, że w XXI wieku jeden człowiek może bez mrugnięcia okiem strzelać do drugiego! Że możliwe są gwałty, rabunek, a jacyś politycy i wojskowi chcą zawładnąć nie swoim terenem. Zdziwienie było o tyle śmieszne (żeby nie powiedzieć żałosne), jakby takie historie faktycznie nigdzie indziej poza Europą się nie zdarzały. Jakby każdego dnia gdzieś w Afryce czy Azji nie ginęli ludzie prześladowani za wiarę, poglądy, pochodzenie czy np. mieszkający po prostu w miejscu, gdzie jakiś milioner chce założyć kopalnię złota. Ale – kto by się przejmował jakimiś Murzynami.
Niemniej, konflikty, które rozgrywały się na świecie po zakończeniu II wojny światowej miały zazwyczaj ograniczony, lokalny charakter. Bywało rzecz jasna, i to nie raz, że w wojny te zaangażowane były państwa trzecie. W czasie zimnej wojny zarówno Stany Zjednoczone, jak Związek Sowiecki toczyły tzw. proxy wars, czyli wojny zastępcze, tzn. jedni i drudzy wspomagali militarnie i finansowo swoich „faworytów” i walczyli ze sobą za pośrednictwem innych. Taka sytuacja miała miejsce w Korei, Wietnamie czy w Angoli. Do wielkiego międzynarodowego konfliktu doszło w Afryce po 1994 roku. Wojnę tę określa się nie bez przyczyny jako „wielką wojną afrykańską”. Zaangażowanych w nią było, po obu stronach konfliktu, aż osiem państw i trwała ona niemal dekadę, lecz mimo to u nas mało kto o niej w ogóle wie.
III wojna światowa. Jak blisko?
O tym, że kolejna wojna światowa może wkrótce wybuchnąć mówi się więcej dopiero od niedawna. Nie znaczy to jednak, że scenariusz wybuchu globalnego konfliktu nie był możliwy już znacznie wcześniej. Groźba taka istniała już krótko po zakończeniu II wojny światowej. W czasie zimnej wojny doszło do kilku potężnych kryzysów, które mogły wywołać wybuch wielkiego, międzynarodowego konfliktu, a nawet III wojnę światową. Powszechnie mówi się o kryzysie kubańskim. Znacznie rzadziej wspomina się zestrzelenie przez Sowietów amerykańskiego samolotu U-2, a w zasadzie w ogóle o groźbie, jaka towarzyszyła wojnie w Angoli w latach 80. Przypomnijmy te trzy kryzysy, szczególnie kryzys angolski, o którym w Polsce nie mówi się wcale.
Zestrzelenie samolotu U-2
W drugiej połowie 1958 roku Amerykanie – za zgodą władz Pakistanu – rozpoczęli budowę bazy wojskowej w pakistańskich górach. Z bazy tej, nazwanej Pashawar Air Station startowały samoloty szpiegowskie Lockheed U-2. Mogły one latać na wysokościach, które nie były dostępne dla maszyn sowieckich, zatem idealnie nadawały się do zadań szpiegowskich. Miejsce budowy bazy nie było przypadkowe – niedaleko granicy z Pakistanem, w Azji Środkowej Sowieci testowali bowiem swoje uzbrojenie.
Amerykanie zorganizowali kilka lotów szpiegowskich. Dwa ostatnie loty miały odbyć się na krótko przed planowanym na 16 maja 1960 roku Szczytem Czterech Mocarstw w Paryżu, na którym miało dojść do kolejnego spotkania przywódców USA i ZSRS (we wrześniu 1959 roku Nikita Chruszczow odbył wizytę do Stanów Zjednoczonych). Eisenhower zgodził się wyjątkowo, aby dwa ostatnie loty U-2 wykonali piloci amerykańscy.
9 kwietnia 1960 roku amerykański samolot szpiegowski specjalnej jednostki CIA „10-10” przekroczył granicę ZSRS i przeleciał nad kilkoma tajnymi sowieckimi obiektami wojskowymi, m.in. nad atomowym poligonem doświadczalnym w Semipałatyńsku. Amerykański U-2 zostały wykryty przez sowieckie radary, ale nie zdołano go przechwycić. Udana operacja nad terytorium wroga zachęciła Amerykanów do zaplanowania kolejnego lotu.
Kolejny lot, opóźniony o dwa dni ze względu na złą pogodę, odbył się 1 maja 1960 roku. Celem misji U-2 pilotowanego przez Gary’ego Powersa było sfotografowanie miejsca, gdzie znajdowały się międzykontynentalne rakiety balistyczne na kosmodromie w Bajkonurze i Plesiecku.
Kiedy amerykański samolot przekroczył granicę ZSRS, niemal od razu został wykryty przez sowieckie radary. Generał Jewgienij Sawicki wydał rozkaz przechwycenia wrogiej maszyny, lecz samoloty, którymi dysponował ZSRS nie miały technicznych możliwości, aby tego dokonać.
Ostatecznie Sowietom, za pomocą pocisku ziemia-powietrze S-75, udało się zestrzelić amerykański samolot w okolicach Aramilu na Uralu. Pilot Gary Powers katapultował się. Po dotarciu na ziemię został szybko schwytany. Miał przy sobie środek, za pomocą którego mógł popełnić samobójstwo (była to igła z powleczona saksytoksyną), lecz nie użył go.
Cztery dni po zniknięciu samolotu U-2 pilotowanego przez Powersa NASA wydała komunikat, w którym pisała, że „na północ od Turcji zaginął samolot meteorologiczny”. Amerykanie byli pewni, że pilot zestrzelonego samolotu nie żyje, stąd próba mistyfikacji i mówienie o „samolocie meteorologicznym”.
Nikita Chruszczow postanowił wykorzystać niewiedzę Amerykanów. Chciał zakomunikować światu, że zestrzelony nad ZSRS samolot jest samolotem szpiegowskim. Ujawnił to 7 maja, zaskakując Amerykanów twierdzeniem, że „pilot żyje i ma się dobrze”. Ponadto, opublikowane przez Sowietów zdjęcia zestrzelonego U-2 wskazywały, że wiele tajnych amerykańskich technologii przetrwało katastrofę.
Cała sprawa wywołała w USA wielki skandal. 10 maja, w czasie dyskusji w Kongresie, Clarence Cannon, przewodniczący House Appropriations, przyznał, że lot U-2 miał charakter szpiegowski, a samolot znajdował się pod kierownictwem CIA i egidą prezydenta Eisenhowera. Następnego dnia Eisenhower wygłosił przemówienie osobiście. Przekonywał, że wykonywanie działań wywiadowczych to konieczność i choć jest to w pewnym sensie nieetyczne, to są to czynności niezbędne z punktu widzenia interesów państwa. Prezydent zaznaczył też, że nie tylko USA mają „na sumieniu” szpiegostwo, a Sowieci powinni raczej przyjrzeć się swojej działalności wywiadowczej.
W szczycie w Paryżu (15-16 maja 1960) wzięli udział prezydent USA Eisenhower, przywódca ZSRS Chruszczow, prezydent Francji Charles de Gaulle i premier Wielkiej Brytanii Harold Macmillan. Chruszczow publicznie opowiadał się „za pokojowym współistnieniem z USA”, lecz po incydencie z U-2 było jasne, że to żadnego przełomu we wzajemnych relacjach nie dojdzie. Z miesiąca na miesiąc relacje pomiędzy blokiem wschodnim a Zachodem pogorszały się.
Kryzys kubański
Kryzys kubański określany jest najczęściej, jako najpoważniejsza groźba wybuchu III wojny światowej, a nawet groźba wojny nuklearnej, jaka miała miejsce po II wojnie światowej na świecie. Nie bez przyczyny.
Po przejęciu władzy na Kubie w 1959 roku, komunistyczny przywódca Fidel Castro prowadził agresywną politykę antyamerykańską, głośno krytykował Waszyngton, a jednocześnie coraz przychylniej wypowiadał się o Sowietach i chwalił ich politykę zagraniczną. To zwróciło uwagę Nikity Chruszczowa, przywódcy Związku Sowieckiego, który zauważył, że posiadanie sojusznika tak blisko granicy amerykańskiej będzie niezwykle cenne. Pod rządami Castro Kuba stała się zależna od Sowietów w zakresie pomocy wojskowej i gospodarczej.
Do Amerykanów dochodziły informacje o sojuszu kubańsko-sowieckim, co oczywiście wywoływało zaniepokojenie. Nie posiadano jednak dokładnych informacji na temat ich współpracy. Do czasu.
14 października 1962 roku amerykański samolot szpiegowski U-2 pilotowany przez majora Richarda Heysera, przelatujący na dużej wysokości nad Kubą, wykonał zdjęcia obiektów, które okazały się być wyrzutniami pocisków balistycznych średniego zasięgu (MRBM). Amerykanie wiedzieli, że nie mogą dopuścić do tego, aby Sowieci dostarczyli na Kubę pociski. Wystrzelone z wyrzutni na Kubie pociski byłyby w stanie dotrzeć do miejsc na niemal całym wschodnim wybrzeżu Stanów Zjednoczonych.
Po kilku dniach pełnych napięcia narad w Waszyngtonie odrzucono większość proponowanych na początku kryzysu kubańskiego koncepcji. Na stole pozostały dwie: inwazja na Kubę lub blokada wyspy. Ostatecznie postanowiono o zastosowaniu blokady. Niemniej, jak zauważył sekretarz obrony, Robert MacNamara, termin „blokada” był problematyczny. Według prawa międzynarodowego blokada jest bowiem aktem wojny. Administracja Kennedy'ego liczyła jednak, że sama blokada nie sprowokuje Sowietów do ataku i nie pogłębi kryzysu.
W wystąpieniu telewizyjnym 22 października 1962 roku prezydent Kennedy powiadomił Amerykanów o obecności wyrzutni rakiet na Kubie i wyjaśnił decyzję o ustanowieniu blokady, dając jasno do zrozumienia, że USA są gotowe użyć siły militarnej, jeśli zajdzie taka potrzeba, aby zneutralizować zagrożenie. Po tym publicznym oświadczeniu ludzie na całym świecie nerwowo oczekiwali na sowiecką odpowiedź.
Przełomowy moment kryzysu kubańskiego nadszedł 24 października 1962 roku, kiedy sowieckie statki zmierzające na Kubę zbliżyły się do linii statków amerykańskich wymuszających blokadę. Próba przełamania blokady przez Sowietów prawdopodobnie wywołałaby konfrontację wojskową, która mogłaby szybko przerodzić się w wojnę nuklearną. Sowieckie statki zatrzymały się jednak przed blokadą, choć Chruszczow z wydaniem tej decyzji czekał niemal do ostatniej chwili.
Pomimo ogromnego napięcia przywódcy sowieccy i amerykańscy znaleźli wyjście z impasu. 26 października Chruszczow wysłał wiadomość do Kennedy'ego, w której zaoferował usunięcie kubańskich pocisków w zamian za obietnicę przywódcy USA, że Amerykanie nie będą dokonywać inwazji na Kubę. Następnego dnia sowiecki przywódca wysłał list z propozycją, że Związek Sowiecki zdemontuje swoje wyrzutnie na Kubie, jeśli Amerykanie usuną swoje instalacje rakietowe w Turcji.
Oficjalnie administracja Kennedy'ego zdecydowała się zaakceptować warunki pierwszej wiadomości i całkowicie zignorować drugi list Chruszczowa. Prywatnie jednak Amerykanie zgodzili się również na wycofanie swoich rakiet z Turcji. 28 października kryzys kubański dobiegł końca.
Wojna w Angoli. Groźba użycia atomu
Wojna w Angoli była – w teorii – wojną domową, w którą jednak bardzo szybko zaangażowały się państwa ościenne oraz światowe supermocarstwa.
11 listopada 1975 roku Angola ogłosiła niepodległość. Władzę w kraju przejęła komunizująca partia MPLA na czele której stał Jose Eduardo dos Santos. Jego przeciwnikiem w walkach o władzę była partia UNITA, której przewodził Jonas Savimbi. Jego ugrupowanie było popierane przez władze RPA oraz Stany Zjednoczone.
Już w listopadzie 1975 roku, na prośbę władz Angoli (MPLA), do kraju przybył kontyngent kubański (działacze komunistyczni z Kuby kontaktowali się z Angolczykami już w połowie lat 60.). Choć może się to wydać zaskakujące, o przybyciu Kubańczyków do Angoli Sowieci dowiedzieli się prawdopodobnie już po fakcie. Moskwa nie była specjalnie zachwycona pomysłem Castro, lecz nie mogła okazać tego przed Amerykanami.
Pojawienie się wojsk kubańskich w Angoli umiędzynarodowiło lokalny konflikt pomiędzy MPLA a UNITA. W chwili, kiedy Castro zdecydował o wsparciu dla MPLA, to samo musieli, już całkiem jawnie, zadeklarować Sowieci. Z drugiej strony poparcie dla proamerykańskiej UNITA przekazali Amerykanie oraz RPA, która nie zamierzała dopuścić, aby władzę w Angoli utrzymali komuniści z MPLA.
Jeszcze w 1975 roku rozgorzała wojna, w której – po jednej stronie – walczyli Angolczycy i Kubańczycy ze wsparciem sowieckich pieniędzy i sprzętu, a z drugiej strony: UNITA i RPA, wspierane przez Amerykanów.
Wojna w Angoli trwała latami. Konflikt ten połączony został w końcu z kwestią sąsiadującej z Angolą Namibii, która od 1915 roku pozostawała w zależności od RPA (wcześniej była to kolonia niemiecka). Mieszkańcy Namibii dążyli do ogłoszenia niepodległości, lecz uniemożliwiała im to RPA, która oficjalnie traktowała to terytorium jako część swojego państwa. To właśnie z Namibii wojska południowoafrykańskie wyprowadzały ataki na teren Angoli.
Po obydwu stronach zaangażowano w wojnę ogromne pieniądze i wiele sprzętu. Kubańczycy ogołocili z broni niemal zupełnie własny kraj, zamierzając pomóc Angolczykom w pokonaniu południowoafrykańskich „imperialistów”. Może się to wydawać irracjonalne, ale Fidel Castro naprawdę wierzył, że uda mu się pokonać apartheidowską RPA i dzięki niemu Namibia zyska niepodległość, a w Angoli u władzy utrzyma się MPLA z dos Santosem na czele (czas pokazał, że faktycznie osiągnął wiele ze swoich celów).
Wojna toczyła się ze zmiennym szczęściem dla obydwu stron. Przez lata ani jedna, ani druga strona nie zyskały przewagi. Wszystko zaczęło zmieniać się w połowie lat 80. wraz z tym, co działo się w Związku Sowieckim.
Paradoksalnie, przejęcie władzy przez Michaiła Gorbaczowa, który dążył do deeskalacji napięć pomiędzy ZSRS a USA i zaczął częściej rozmawiać z amerykańskimi dyplomatami, wzmocniło pozycję Fidela Castro.
Gorbaczow był krytykowany przez część komunistycznych państw za zbyt miękką postawę wobec Zachodu. Niechęci do niego nie krył w ogóle Castro, który uważał, że zaprzepaszcza on lata starań swoich poprzedników oraz działaczy komunistycznych na całym świecie.
Sowieci, zajęci rozmowami z Amerykanami, kwestię Angoli zaczęli traktować nieco drugorzędnie. Tę okazję doskonale wykorzystał Castro przejmując niemal całkowicie inicjatywę w południowej Afryce. To on stał się najbardziej decyzyjną postacią w czasie konfliktu angolskiego.
Amerykanie całej tej układanki w ogóle nie pojmowali. W rozumieniu Waszyngtonu, to Moskwa o wszystkim powinna decydować. Tak przynajmniej było „od zawsze” – jeśli gdziekolwiek na świecie cokolwiek się działo, wiadomo było, że za sznurki pociąga Kreml. Z Angolą stało się jednak inaczej. Castro zrobił się zbyt samodzielny. Amerykanie tego nie rozumieli, a Sowieci z kolei nie mogli przyznać, że nie mają już za wiele do powiedzenia, bo Castro i tak zrobi to, co uważa za słuszne, tzn. może prowadzić wojnę dalej, wysłać do Angoli więcej żołnierzy lub ich całkowicie wycofać. Na to ostatnie jednak w ogóle się nie zanosiło, choć właśnie o to (tj. o wycofanie Kubańczyków z Angoli) apelowali w pierwszej kolejności Amerykanie i RPA. Dla USA i RPA wyjazd Kubańczyków był warunkiem sine qua non – bez tego nie było mowy o tym, aby wojska południowoafrykańskie wycofały się z Angoli czy pozwoliły Namibii na niepodległość.
Od października 1987 roku na południu Angoli trwała bitwa pod Cuito Cuanavale. Było to drugie największe w dziejach (po bitwie pod El Alamein z 1942 roku) starcie w Afryce. Choć początkowo wszystko wskazywało, że RPA i UNITA przełamią opór angolskich wojsk rządowych i zajmą kolejne kilometry terytorium Angoli, to Kubańczycy dość szybko pozbawili ich co do tego złudzeń.
Pod koniec listopada 1987 roku Kuba wysłała do Angoli kolejnych żołnierzy i jeszcze więcej sprzętu. Zamiarem Castro było ostateczne wyparcie wojsk południowoafrykańskich z Angoli. RPA utraciła przewagę w powietrzu i została zmuszona do stopniowego wycofywania się. Kubańczycy i Angolczycy parli naprzód, a kiedy odrzucili wojska RPA spod Cuito Cuanavale, zmienili kierunek natarcia i zaczęli maszerować na południowy-zachód.
Wniosek z ich działań mógł być tylko jeden i taki też wysnuto w Waszyngtonie: Kubańczycy zamierzają wkroczyć do Namibii, a więc na terytorium, które RPA uznaje za część swojego państwa.
Amerykanie byli pewni, że Castro przekroczy granicę z Namibią, wchodząc tym samym na obszar RPA. Sowieci również przeczuwali – choć nie do końca to popierali – że Kuba zdecyduje się na ten krok. Władze RPA natomiast groziły już, że jeśli kubańscy żołnierze przekroczą granicę z Namibią, będzie to traktowane jako atak na RPA, a tym samym Pretoria będzie gotowa użyć każdego rodzaju broni, łącznie z bronią atomową, aby odpowiedzieć na ten atak.
Od początku maja 1988 roku wszystko wskazywało, że Kubańczycy wraz z sojuszniczymi oddziałami wkroczą do Namibii. 23 maja połączone siły znajdowały się jedynie 30 kilometrów od granicznej rzeki Kunene, a kubańskie samoloty MiG-23 kilka razy naruszyły przestrzeń powietrzną nad Namibią, co wprawiło w poważne rozdrażnienie kilka stolic świata. Kuba postawiła wszystko na jedną kartę, sądząc, że może teraz dyktować warunki. Rozpoczęto regularne loty nad namibijskim terytorium – choć nigdy nie atakowano. Pod koniec czerwca wojska kubańskie znajdowały się już kilka kilometrów od granicy z Namibią i miały pełną kontrolę nad przygraniczną przestrzenią powietrzną.
W sytuacji, gdyby Kuba zdecydowała się wejść do Namibii, RPA musiałaby oficjalnie wypowiedzieć jej wojnę. Wraz z nią, do wojny mogły przystąpić Stany Zjednoczone oraz Związek Sowiecki. Istniała ponadto groźba użycia broni atomowej przez RPA – była to groźba stosunkowo niewielka, lecz niewykluczona, gdyż Pretoria w istocie została postawiona pod ścianą. Sami południowoafrykańscy wojskowi twierdzili, że w całej historii RPA kraj ten nie znalazł się w tak trudnej sytuacji.
Wojska kubańskie stały na swoich pozycjach. Dalsze ustalenia zapadły podczas wielostronnych negocjacji m.in. w Nowym Jorku i na Wyspach Zielonego Przylądka (lipiec 1988), w których wzięli udział przedstawiciele USA, ZSRS, Kuby i RPA. Ostatecznie południowoafrykańskie władze zgodziły się wycofać swoje wojska z Angoli do 1 września 1988 roku. W zamian Pretoria żądała zgody na zawieszenie broni. Kwestii obecności wojsk kubańskich oraz niepodległości Namibii nie podnoszono wówczas – te sprawy miały zostać omówione na zbliżającym się spotkaniu w Genewie.
Wojska RPA wyszły z Angoli do 30 sierpnia 1988 roku. Był to ogromny sukces Kubańczyków (i tylko w małym stopniu Sowietów), którzy zmusili RPA do przyjęcia ich warunków.
Po kolejnych długich miesiącach negocjacji i sporadycznych walk pomiędzy MPLA i UNITA, wojska kubańskie w końcu również zgodziły się na opuszczenie Angoli. Nastąpiło to jednak dopiero wówczas, kiedy Fidel Castro uznał to za odpowiedni moment. 50 tysięcy kubańskich żołnierzy wyjechało z Angoli do 1 lipca 1991 roku. Władzę w Angoli utrzymała wspierana przez nich partia MPLA, a jeszcze wcześniej, 21 marca 1990 roku, niepodległość ogłosiła Namibia.
Wojna w Angoli obfitowała w wiele dramatycznych momentów oraz chwil, kiedy wydawało się, że konflikt eskaluje na kolejne państwa. Groźba wojny światowej, a nawet atomowej była realna, choć tak naprawdę żadna strona jej rozpoczęcia nie chciała. Dziś możemy tylko zastanawiać się, co by było, gdyby w połowie 1988 roku Fidel Castro nie powstrzymał swoich wygórowanych ambicji i chęci ostatecznego upokorzenia RPA.
Czytaj też:
Fidel Castro. Ponad 50 lat rządów i Kuba na skraju przepaściCzytaj też:
Opowiedzcie mi więcej o rosyjskiej duszy
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.