Polski męczennik w Japonii. Torturowali go 105 razy
  • Marek GałęzowskiAutor:Marek Gałęzowski

Polski męczennik w Japonii. Torturowali go 105 razy

Dodano: 
Rys. Krzysztof Wyrzykowski
Rys. Krzysztof Wyrzykowski 
Jezuita Wojciech Męciński był torturowany 105 razy. Zginął za wiarę w straszliwych męczarniach.

Najpierw przez wiele miesięcy poddawano go mękom, nazywanym „torturą wody”, a kiedy nie dał się złamać i nie odstąpił od wiary katolickiej, powieszono go głową do dołu. Skonał po siedmiu dniach cierpienia. Jego ciało spalono, a popiół wrzucono do oceanu. Tak jako męczennik za wiarę zginął misjonarz, znany jako Alberto Polacco, Albertus de Polonia, Alberto Polaque. Naprawdę nazywał się Wojciech Męciński i był polskim szlachcicem, absolwentem Akademii Krakowskiej, jezuitą głoszącym wiarę chrześcijańską w Indiach i w Kambodży, najprawdopodobniej pierwszym Polakiem, który postawił stopę w Japonii.

Droga do zakonu

Urodził się w 1598 r. w majątku Osmolice nad dolnym Wieprzem, w szlacheckiej rodzinie herbu Poraj. Jego ojciec Jan Wojciech był wyznania ewangelicko-reformowanego, czyli kalwińskiego, lecz pod wrażeniem chrztu syna zdecydował się przejść na katolicyzm. Wojciech spędził dzieciństwo w rodzinnym majątku, po czym, kiedy podrósł, wraz ze swoim bratem Stanisławem został oddany na naukę do kolegium jezuickiego w Lublinie. Już wówczas zauważono, że był bardzo pobożny – jak pisał jego biograf o. Bronisław Natoński: „Odznaczał się wyjątkowym darem modlitwy, której poświęcał nawet część nocnego wypoczynku”. Dzięki temu przyjęto go do kongregacji mariańskiej uczniów, co nastąpiło po złożeniu publicznego przyrzeczenia Najświętszej Maryi Pannie, „że starać się będzie w swym życiu zawsze okazywać się wiernym synem Kościoła, czcić Jej imię i bronić Jej sławy”.

Po ukończeniu szkoły w Lublinie Wojciech zamierzał wstąpić do zakonu jezuitów, czemu sprzeciwiła się jednak jego matka i nakłoniła go do dalszej nauki. Kontynuował ją od marca 1613 r. na pierwszym polskim uniwersytecie – Akademii Krakowskiej. Studiował retorykę, czyli sztukę wymowy i układania mów. Interesował się też medycyną, a nabyte z tej dziedziny umiejętności przydały mu się w czasie przyszłych, egzotycznych podróży. Już w czasie studiów wiedział, że swoje życie poświęci szerzeniu wiary katolickiej. Decydujący wpływ na tę decyzję miała lektura listów misjonarzy, prowadzących swoją działalność w różnych częściach dopiero co odkrywanego przez Europejczyków świata, które na polski przetłumaczył jezuita i spowiednik króla Polski Zygmunta III Wazy Szymon Wysocki.

Wojciech Męciński na obrazie z epoki

Kiedy studia w Krakowie dobiegły końca, Wojciech udał się w podróż – przez Pomorze Szczecińskie i Rzeszę Niemiecką do Belgii, Francji, a w 1619 r. do Włoch, gdzie zwiedził m.in. Wenecję i Mediolan, po czym zaczął kolejne studia, tym razem na uniwersytecie w Padwie. Dwa lata później wstąpił w Rzymie do nowicjatu jezuickiego św. Andrzeja na Kwirynale. Nie był tam pierwszym Polakiem – wcześniej przebywali tam m.in. Piotr Skarga i Stanisław Kostka, który kilkanaście lat przed przybyciem Męcińskiego do nowicjatu został ogłoszony błogosławionym. Jak pisał o. Natoński: „Wojciech często klękał u grobu swego rodaka, prosząc go o łaskę męczeństwa”.

Podczas pobytu w Rzymie Męciński zdecydował, że zostanie misjonarzem w Japonii. Wymagało to wielkiej odwagi i hartu ducha, gdyż za szerzenie chrześcijaństwa w kraju samurajów groziła śmierć. Początkowo jednak perspektywa wyjazdu do leżącej na krańcach świata Japonii była odległa. Wojciech musiał wrócić do Polski przede wszystkim po to, by w nowicjacie św. Szczepana odbyć ostatnie próby przed przyjęciem ślubów zakonnych, a także uregulować rodzinne sprawy majątkowe. Po śmierci brata Stanisława odziedziczył bowiem dobra nad Wisłą i Wieprzem, obejmujące 17 wsi oraz miasteczko Nowydwór. Wybrał już przyszłość misjonarza, nie właściciela ziemskiego, dlatego mimo protestów krewnych zdecydował się przekazać swoje dziedzictwo kolegium św. Piotra w Krakowie. Wdzięczny generał zakonu jezuitów nadał mu za to tytuł drugiego fundatora kolegium. Był to wielki zaszczyt, gdyż pierwszym fundatorem był Zygmunt III Waza. Część tych dóbr Męciński chciał przeznaczyć jako wieczyste stypendium dla polskich kleryków w Rzymie, na co jednak nie uzyskał zgody.

W końcu 1625 r. Męciński wyjechał do Rzymu i tam zgłosił się do prokuratora – czyli kierownika spraw prawnych i finansowych misji jezuitów w Japonii – Sebastiana Vieiry, prosząc o wstawiennictwo w sprawie wyjazdu do Japonii. Na zgodę czekał rok. Kiedy ją otrzymał, natychmiast udał się do Portugalii. Dokończył studia teologiczne w mieście Évora i zimą 1628 r. uzyskał święcenia kapłańskie. Pisał stamtąd do generała jezuitów: „Za łaską Bożą i pomocą Matki Boskiej jestem tak wesoły i zadowolony z mojego powołania do Japonii, że nie zmieniłbym go za żadne szczęście świata”.

Mógł wreszcie wsiąść na statek odpływający z Lizbony do Indii, skąd planował wyruszyć w dalszą drogę. Jednak w chwili, gdy wchodził na pokład, generał jezuitów poinformował go, że musi wrócić do Polski, ponieważ dalsza rodzina domaga się zwrotu majątku, który o. Wojciech zapisał kolegium św. Piotra. Krewni, na czele z jego szwagrem Sewerynem Kurdwanowskim, powoływali się na to, że donator był zbyt młody, by uczynić taki zapis (co było nieprawdą, gdyż miał wówczas 25 lat), twierdzili też, że nie żyje. Wróciwszy do kraju, o. Wojciech potwierdził nadanie, a sprawę zakończył wyrok Trybunału Koronnego w Piotrkowie, który uszanował wolę szlachcica decydującego się na przekazanie dóbr rodzinnych na potrzeby szkolnictwa jezuitów. Jesienią 1629 r. Wojciech Męciński na zawsze opuścił Polskę i udał się do Portugalii. Z Lizbony do Indii wypłynął jednak dopiero w kwietniu 1631 r.

Cel – Japonia

W czasie niezwykle ciężkiego rejsu, podczas którego szkorbut i febra dziesiątkowały pasażerów, o. Wojciech pomagał pielęgnować chorych, korzystając z umiejętności, które nabył jeszcze w czasie studiów w Krakowie. Pierwsza próba dotarcia do Indii zakończyła się niepowodzeniem – burze najpierw zapędziły statek od Zatoki Gwinejskiej do wybrzeży Brazylii, a w końcu zawrócił on do Portugalii. Podróż wyczerpała niecieszącego się dobrym zdrowiem Męcińskiego, który tak ją później wspominał: „Nie brakło nam sposobności, aby się ćwiczyć w cnocie, usługując zapowietrzonym, słuchając spowiedzi chorych pokrytych wrzodami i przy upale słońca równikowego przed śmiercią robactwem toczonych. Dwieście osób umarło na obydwu okrętach. Gdy im usługiwałem z obowiązku miłości, sam też nabawiłem się febry, a za przybyciem do Portugalii spuszczono mię sznurami z okrętu i na barkach ludzkich przyniesiono do łóżka”. Przez wiele kolejnych miesięcy Męciński leczył się z febry oraz choroby stawów.

Czytaj też:
Męczeństwo księży w Sowietach - piekielny plan bolszewików

Dopiero dwa lata później mógł ponownie wyruszyć w drogę, nieświadom, że już nigdy nie zobaczy Europy. Rejs był początkowo spokojny. Okręt „Bethleem” minął zieloną Maderę, przekroczył równik i zmierzał do południowych brzegów Afryki, gdy na pokładzie wybuchła epidemia febry. Pochłonęła liczne ofiary, poza tym podróżnych zaczęły dręczyć też szkorbut i czerwonka. Sytuacja poprawiła się dopiero po wpłynięciu na Ocean Indyjski. Po kilkudniowym odpoczynku w Mozambiku, w drugiej połowie sierpnia 1633 r., „Bethleem” dotarł do kolonii portugalskiej Goa na zachodnim wybrzeżu Indii.

Ojciec Wojciech poświęcił się nie tylko pracy misyjnej, lecz także opiekował się chorymi w szpitalach i w przytułkach, gdzie znany był jako Albertus de Polonia (miejscowi nie potrafili wymówić jego nazwiska). Stale jednak dążył do japońskiej misji. Wiosną 1634 r. przybył w Kochinchiny (dzisiejszego Wietnamu). Tam dowiedział się o śmierci w Japonii Sebastiana Vieiry. Rok później udał się do Malakki – jednego z największych portów dalekowschodnich, który był równocześnie swego rodzaju bazą misyjną jezuitów na Dalekim Wschodzie. Akurat trwało oblężenie miasta przez Holendrów, rywalizujących z Portugalczykami o wpływy na tych odległych obszarach, ofiarował więc swoją pomoc w leczeniu żołnierzy portugalskich rannych w walkach. Po kolejnych dwóch latach znalazł się w Macao, gdzie udało mu się dostać na statek płynący do Japonii. Jednak na pełnym morzu statek porwali Holendrzy, a uparcie dążący do celu polski szlachcic znalazł się w więzieniu na Formozie (dzisiejszy Tajwan).

Po raz kolejny przydała mu się wiedza medyczna. Znając sposoby leczenia ziołami, ratował współwięźniów, którzy karmieni stęchłym ryżem i zepsutym mięsem masowo chorowali. Kiedy wieść o jego umiejętnościach dotarła do holenderskiego gubernatora, ten powierzył mu swego ciężko chorego syna. Chłopca udało się wyleczyć, czym Męciński zyskał sobie wdzięczność Holendrów, którzy poprawili warunki jego pobytu na Formozie. Wkrótce jednak, wraz z innymi więźniami, o. Wojciech został wysłany przez morze do Batawii, znajdującej się na indonezyjskiej wyspie Jawa. Podczas postoju w stolicy Wietnamu Kochinie udało mu się zbiec i wrócić do Macao.

Artykuł został opublikowany w 4/2014 wydaniu miesięcznika Historia Do Rzeczy.