Hollywood i cukierkowi piraci. Ci prawdziwi budziliby tylko odrazę

Hollywood i cukierkowi piraci. Ci prawdziwi budziliby tylko odrazę

Dodano: 
FOT. KADR Z FILMU „PIRACI”
FOT. KADR Z FILMU „PIRACI” Źródło: Fot: Materiały prasowe
Piraci stali się bohaterami współczesnej kultury masowej. Ich rzeczywiste dokonania były znacznie skromniejsze, niż pokazuje to Hollywood.

Jakub Ostromęcki

Ani „Piraci” Polańskiego, ani seria „Piraci z Karaibów” nie roszczą sobie najmniejszych pretensji do bycia kinem historycznym. Cykl Verbinskiego popłynął przecież ku czystej fantastyce. Prawdziwa bywa w tych filmach geografia, okręty wraz z całą marynistyczną otoczką i większość strojów. Interesująca jest jednak gigantyczna mitologizacja piractwa – zarówno u Verbinskiego i Polańskiego, jak i dziesiątków innych reżyserów. I druga prawidłowość. Dzisiejsi wyznawcy kultu Jolly’ego Rogera z pasją godną purytańskiego łowcy czarownic pastwią się nad wszystkim, co wiąże się z katolicką Hiszpanią.

Leniwi i okrutni

Piractwo istniało od momentu, gdy pojawił się na świecie handel morski. Statki handlowe napadano wszędzie tam, gdzie nie sięgała władza. Filmy pirackie koncentrują się jednakowoż na Morzu Karaibskim i tak zwanej „złotej erze piractwa”, czyli XVII w. i pierwszej połowie XVIII w. – publiczność amerykańska pragnie oglądać znanych sobie bohaterów.

Filmowi piraci kochają wolność, równość (w tym rasową) i braterstwo, nienawidzą konwenansów. Co prawda są nieokrzesani, ordynarni, pijani i agresywni, ale jak reżyser przekonuje: zawsze lepsze to od salonowej hipokryzji ukrytej pod peruką i warstwą pudru. Grabią, a jakże, ale zawsze w myśl zasady sformułowanej jakieś 150 lat po złotej erze piractwa: „Grab zagrabione!”. U Polańskiego intryga toczy się wokół złotego azteckiego tronu zagrabionego przez Hiszpanów. U Verbinskiego indiański skarb skradziony ongiś przez Corteza zostaje przeklęty przez bogów i wielkie cierpienie spotyka każdego, kto odważy się położyć na nim rękę. Nikt z widzów nie żałuje wszak tłustego kupca lub hiszpańskiego arystokraty zawdzięczającego swój dobrobyt plądrowaniu Indian. O innych ofiarach piratów cisza.

Realia owej „romantycznej grabieży” wyglądały podobnie jak w przypadku naszego folkloru zbójnickiego. Jacek Machowski, autor opracowania „Piractwo w świetle historii i prawa” opisuje plądrowanie nie tylko „bogaczy”, lecz także biedoty hiszpańskiej czy zwykłych rzemieślników. Henry Morgan, jeden ze sławniejszych piratów, znany był szczególnie z napaści na hiszpańskie miasta na Kubie, w Panamie czy Kolumbii. Postępował tam w myśl utartej praktyki. Po zdobyciu miasta spędzał mieszkańców na rynek i żądał wydania bogactw. Kto się ukrywał lub uciekał, był natychmiast mordowany. Morgan rabował zarówno złoto, jak i bydło. Jeśli mieszkańcy byli zbyt biedni, nakazywał swoim kamratom spalić ich domostwa – dla zasiania paniki u reszty osadników. Nie oszczędził mnichów ni zakonnic – traktował ich jako żywe tarcze albo kazał im targać drabiny pod mury twierdzy w wyniku czego większość z nich ginęła.

Kapitan Henry Morgan w Porto Bello. Obraz Howarda Pyle'a z XIX w.

Przed Morganem na Karaibach działali flibustierzy – nieformalne bractwo złożone z hiszpańskiej biedoty, Indian, którzy uszli z pogromów, oraz francuskich myśliwych i dysydentów religijnych. Nie byli wiele lepsi. Machowski pisze: „Wyprawiali się oni jednak w swych zwrotnych i lekkich łodziach na morze częściej po to, aby rabować rybaków niż hiszpańskie galeony”. Mało który pirat był w owych czasach tak wyrozumiały i pobłażliwy dla jeńców jak Legrand. David Cordingly, autor i badacz dziejów piractwa morskiego, pisze o kapitanach pływających pod flagą z trupią czaszką: „Byli to twardzi i bezlitośni mężczyźni zdolni do okrucieństwa i morderstw”. O załogach wyraża się niewiele lepiej: „Większość była z natury rebeliancka i leniwa”. Powszechne były wśród nich pijaństwo, awantury i przemoc. Łączyła ich nadzieja na łup i nienawiść do wszelkiej władzy.

Nieokrzesanie kulinarne piratów wykraczało w rzeczywistości daleko poza filmowy koloryt, gdzie ograniczało się do bekania, wylewania nadmiaru trunków na brodę i rwania mięsiwa rękami. W „4-letnich podróżach kapitana Georges’a Robertsa”, napisanych w XVIII w. czytamy, że piraci jedli „bardziej jak psy w budzie niż jak ludzie. Kradnąc i wyrywając wiktuały jeden drugiemu”. Przy stole pełno było złorzeczenia zarówno niebu, jak i piekłu, bójek i zwykłego okrucieństwa.

Niezbyt malowniczo wyglądał też los kobiet mających nieszczęście zetknąć się z miłującymi wolność wilkami morskimi. John Gow vel John Smith działał u wybrzeży Szkocji. Zachowały się akta z jego procesu. Oto fragment dotyczący porwania niewiast w jednej z nadbrzeżnych posiadłości: „Były wykorzystywane tak nieludzko, że gdy odesłali je z powrotem na brzeg, nie były w stanie ani chodzić, ani stać i słyszeliśmy, że jedna z nich zmarła na plaży, tam, gdzie ją zostawili”. Nie lepszy był Edward Low. Morgan, choć sam szarmancki wobec dam, nie ingerował zbytnio w „igraszki” swoich kamratów. Jego ludzie przypalali kobietom genitalia, a żonę jednego z bogatszych hiszpańskich mieszczan opiekali na ruszcie. Cel owych tortur miał przeważnie dwie funkcje – dowiedzieć się, gdzie są pieniądze, oraz zastraszyć inne potencjalne ofiary, aby w przypadku schwytania szybko oddawały kosztowności. Ów pośpiech nie liczył się na morzu, ale na lądzie jak najbardziej. Vane i Bartholomew Roberts mieli też własne powody do znęcania się nad schwytanymi – mścili się w ten sposób na mieszkańcach wysp i miast za to, że ich władze ośmieliły się ścigać kapitanów. Cordingly kwituje: „Prawdziwy świat piratów często był bliższy współczesnym horrorom kinowym niż czemukolwiek, co pojawiło się wtedy w książkach i sztukach”.

W „Piratach z Karaibów” widzimy wśród załogi Murzynów – nie ma tu ani śladu rasizmu, czarni noszą broń jak reszta załogi. Z tym mitem rozprawia się Cordingly: „Piraci podzielali te same uprzedzenia co inni biali ludzie w świecie zachodnim. Traktowali czarnych niewolników jak towar do kupna i sprzedaży, i wykorzystywali ich na okrętach do niewolniczej czarnej roboty – pracy przy pompach, schodzenia na brzeg po jedzenie i wodę, prania i czyszczenia, oraz jako służących u pirackich kapitanów”. Czarni byli łupem tak samo jak złoto czy części takielunku. Z rzadka dawno im do ręki broń, co zdarzało się w przypadku Indian czy Metysów. Sam Morgan po zakończeniu kariery pirackiej miał ponad 100 czarnych niewolników.

Czytaj też:
Polacy pod czarną banderą. Historie naszych kaprów, korsarzy i piratów

U bandytów lepiej

Życie pirackie było jednak dla wielu mężczyzn atrakcyjne. Na Karaibach w latach 40. XVII w. 70proc. piratów rekrutowało się z marynarzy wiodących dotychczas zwykły uczciwy żywot. W XVIII w. współczynnik ten wzrósł do 90 proc. Większość marynarzy statków handlowych nie miała również oporów, aby dołączyć do załogi pirackiej, gdy sami zostali napadnięci. Kapitan Red u Polańskiego nie ma żadnych problemów z wywołaniem buntu na hiszpańskim okręcie.

Artykuł został opublikowany w 1/2018 wydaniu miesięcznika Historia Do Rzeczy.