Zatrute strzały i latające sztylety. To były prawdziwe maszyny do zabijania

Zatrute strzały i latające sztylety. To były prawdziwe maszyny do zabijania

Dodano: 
Ninja i książę Hikaru Genji na XIX-wiecznej ilustracji.
Ninja i książę Hikaru Genji na XIX-wiecznej ilustracji. Źródło: Wikimedia Commons /
W okresie sengoku potrzebni byli odpowiedni specjaliści potrafiący zakraść się do pilnie strzeżonego zamku lub warownego obozu, odnaleźć cel, zlikwidować go i ujść z życiem. Tak narodzili się się shinobi – perfekcyjni szpiedzy i skrytobójcy, znani także pod nazwą ninja.

Łukasz Czarnecki

Schyłek XV w. nie należał w Japonii do spokojnych. Na skutek trwającej 10 lat krwawej wojny domowej znanej jako wojna Ōnin (14671477) kraj rozpadł się na dzielnice rządzone przez zwalczających się wzajemnie watażków. Zapanował kompletny chaos parafrazując Kmicica: ten był sobie teraz panem, kto miał katanę i lada jaką kompanię przy boku. Przemoc i okrucieństwo stały się normą, przysięgi składane jednego dnia nazajutrz były łamane, a pod niebiosa unosił się pył z pól bitewnych i dym z płonących zamków. Samurajowie raz za razem chwytali za miecze i galopem pędzili, by walczyć na śmierć i życie z innymi samurajami, a po zakończonych starciach zbrojni w bambusowe włócznie chłopi polowali na niedobitków strony przegranej. Nastały mroczne czasy, które przyszłe pokolenia określać miały jako okres sengoku, czyli „kraju w wojnie”.

Spory między poszczególnymi watażkami nie zawsze dało się rozwiązać brutalnością. Czasem siły były wyrównane i by zwyciężyć przeciwnika, japońscy dajmio (książęta) musieli wykazać się finezją. Wtedy właśnie potajemnie sięgano po sposoby niegodne samurajów. I tak nić życia niejednego feudała została przerwana przez zatrutą strzałkę bądź uderzający z ciemności sztylet. Żeby jednak do tego doszło, potrzebni byli odpowiedni specjaliści potrafiący zakraść się do pilnie strzeżonego zamku lub warownego obozu, odnaleźć cel, zlikwidować go i ujść z życiem. W odpowiedzi na zapotrzebowanie na takowe usługi pod koniec XV w. w prowincjach Kōga i Iga zrodzili się shinobi – perfekcyjni szpiedzy i skrytobójcy, znani także pod nazwą ninja.

Prawda i mit

Kiedy mówimy „ninja”, na myśl przychodzi nam obraz zamaskowanego, odzianego od stóp do głowy w czerń mężczyzny, który skrada się w cieniu, by jednym precyzyjnym ciosem pozbawić życia jakiegoś możnego dajmio bądź samuraja. W rzeczywistości czarny kostium japońskich skrytobójców, który tak bardzo upodobały sobie media, jest mitem i prawdziwi shinobi raczej go nie nosili, preferując łatwiejsze do uzyskania z naturalnych barwników kolory. Skąd zatem wziął się popularny wizerunek ninja? Odpowiedź na to pytanie jest bardzo prosta – jednym z tradycyjnych rodzajów teatru japońskiego jest teatr lalek, zwany bunraku. Występujący w nim animatorzy kukiełek odziani są w zasłaniające całe ciało czarne kostiumy symbolizujące ich umowną niewidzialność. Gdy w epoce Edo (1603–1868) wielką popularność zdobyły w Japonii drzeworyty, które odbijano i rozprowadzano w dziesiątkach tysięcy egzemplarzy, ich twórcy stanęli przed pewnym poważnym problemem – w niektórych z ilustrowanych przez nich historiach występowali shinobi, zrodziło się więc pytanie, jak przedstawić kogoś, kto opanował sztukę skradania się do tego stopnia, że stał się praktycznie niewidzialny dla obserwatora? Sięgnięto zatem po wypracowaną już symbolikę i na drzeworytach ninja zaczęli się pojawiać odziani w szaty animatorów lalek, co sygnalizowało oglądającym ich obrazy, że są niewidzialni.

Interpretacja działań i wyglądu ninja - rys. Hokusai Katsushika (1760-1849)

Skoro zaś znamy już pochodzenie popularnego wizerunku skrytobójcy, zastanówmy się, jak wyglądał prawdziwy ninja? Dobrze wyszkolony shinobi wyglądał tak, jakby nie był shinobi. Ruszający na akcje ninja odziewali się zatem w szaty, które pozwalały im rozpłynąć się w tłumie i wtopić w otoczenie. Popularnym strojem była np. suknia mnicha buddyjskiego. W wędrownym zakonniku nikt bowiem raczej nie dostrzegał niebezpieczeństwa, a i przynależność do stanu mnisiego dawała świetne alibi wyjaśniające pojawienie się w okolicy – pytany przez miejscowych, po co tu przybył, shinobi zawsze mógł stwierdzić, że odbywa pielgrzymkę i wędruje ku jednej ze sławnych buddyjskich świątyń.

Po raz pierwszy ninja pojawili się na kartach kronik japońskich w roku 1488, kiedy to przy ich pomocy zdobyty został zamek zbuntowanego gubernatora prowincji Iga. Jak zanotował kronikarz, shinobi z łatwością wymijali wrogie warty, dostawali się do oblężonej fortecy i zdobywali informacje potrzebne oblegającym. Niezwykłe umiejętności zwiadowcze rychło rozsławiły imię mieszkańców Iga i Kōga, a z każdą kolejną akcją, w jakiej brali udział specjaliści pochodzący z tych odciętych przez góry od reszty świata prowincji, sława ta rosła coraz bardziej. Jednak nie tylko znajomość szpiegowskiego i skrytobójczego fachu odróżniała ninja od Japończyków z innych prowincji. W Iga i Kōga, gdzie nie było wielkich feudałów, uformowała się bowiem swoista demokracja. Tamtejsze społeczności cieszyły się bardzo rozbudowanym samorządem, a wchodzący w ich skład drobni samuraje i rolnicy byli gotowi walczyć o jego zachowanie do ostatniej kropli krwi.

Czytaj też:
Pierwszy samuraj. Klątwa mnichów z góry Hiei

Zamachy

Podczas gdy mieszkańcy Iga i Kōga doskonalili swe umiejętności, po drugiej stronie gór historia wyraźnie przyspieszyła. Najpotężniejsi spośród rozdzierających kraj wojowniczych dajmio urośli w siłę do tego stopnia, że zaczęli łakomym okiem zerkać na stolicę – Kioto, marząc o obaleniu bezsilnych i będących w gruncie rzeczy figurantami szogunów z rodu Ashikaga i zajęciu ich miejsca. Jeden z owych możnowładców – Imagawa Yoshimoto – zdecydował się przekuć marzenie na czyn i w roku 1560 ruszył wraz z potężną armią na siedzibę szoguna i cesarza. I wtedy stało się coś, czego nikt nie mógł przewidzieć – gdy 25-tysięczne wojska Imagawy maszerowały przez stojącą im na drodze niewielką prowincję Owari, jej władca – młody Oda Nobunaga – postanowił rzucić im wyzwanie. Zagrożenia z jego strony Yoshimoto nie wziął jednak poważnie, 26-letni dajmio miał bowiem pod swymi rozkazami nielicznych żołnierzy, oprócz tego otaczała go fatalna reputacja sprawiająca, że nazywano go „wielkim głupcem”. Pycha potężnego magnata kosztować miała go życie, gdy bowiem doszło do bitwy, trzytysięczny oddział Nobunagi rozniósł w pył siły wroga, a sam Imagawa poległ w walce, zabity przez jednego z przybocznych młodego dajmio. Zwycięstwo to rozsławiło imię Ody w całym kraju i stało się początkiem jego drogi ku zjednoczeniu Japonii. Przez następne lata Nobunaga szedł jak burza, zdobywając prowincję za prowincją, aż w końcu jego władzę uznawała połowa Kraju Kwitnącej Wiśni. Po drodze w ręce ambitnego wodza wpadło również Kioto, z którego wygnał on ostatniego szoguna z rodu Ashikaga, kładąc ostateczny kres rządom tej rodziny.

Artykuł został opublikowany w 10/2017 wydaniu miesięcznika Historia Do Rzeczy.