Wymiana terenów pomiędzy Polską Rzeczpospolitą Ludową a Związkiem Sowieckim to tylko jeden z przykładów rabunkowej polityki Moskwy wobec terenów wobec niej zależnych. Do legendy przeszły już pociągi pełne węgla, mięsa czy tkanin jadące do Sowietów. Mało rzeczy może się jednak równać z wymianą 480 km2 terytorium leżącego w kolanie Bugu na, mający taką samą powierzchnię, kawałek Bieszczad. Choć liczby były identyczne, to była to zarazem jedyna rzecz, jaka łączyła obydwa terytoria. „Dostaliśmy pustynię” – mówili przeniesieni na nowy obszar Polacy.
Granica Polski
Jak wielokrotnie w czasach PRL podkreślano, Polska swą zachodnią granicę zawdzięczała Stalinowi, który podczas konferencji „wielkiej trójki” osobiście domagał się wytyczenia granicy Polski na Odrze i Nysie Łużyckiej. Stalin, rzecz jasna, nie myślał wówczas o mieszkających na Śląsku Polakach, lecz o złożach, z których Śląsk słynął, a które to Sowietom były potrzebne.
Z granicą na wschodzie było trochę inaczej. Tam Stalin wspaniałomyślnie pozwolił Polakom sięgnąć aż do Bugu. W 1945 roku nikt bowiem nie wiedział jeszcze, jakie bogactwa skrywa część tego terytorium. Dopiero po wojnie polscy geolodzy w tzw. kolanie Bugu, czyli w trójkącie trzech rzek: Bugu, Sołokiji oraz Huczwy, odkryli bogate złoża węgla kamiennego. To od razu zwróciło uwagę Moskwy, która postanowiła położyć rękę na terenach leżących zaledwie kilka kilometrów od Ukraińskiej Socjalistycznej Republiki Sowieckiej, będącej de facto częścią Związku Sowieckiego.
Krótko po tym odkryciu, strona polska została przymuszona do wystąpienia z prośbą do Moskwy o wymianę terytorialną. „Polscy” komuniści chcieli uzyskać od Sowietów skrawek Bieszczad (dokładnie wschodnie dorzecze górnego Sanu). Ich celem było wybudowanie na tym terenie zapory i przeciwpowodziowego zbiornika wodnego.
Taka inwestycja była oczywiście potrzebna. Dlaczego jednak wymiana terytorialna dotyczyć miała kolana Bugu, gdzie niedawno odkryto złoża „czarnego złota”? Trudno w tej sprawie upatrywać jedynie zbiegów okoliczności.
„Zamienił stryjek siekierkę na kijek”
Polskie tereny u styku trzech rzek miały dla Sowietów duże znaczenie jeszcze z innego powodu. Prowadziło bowiem tamtędy połączenie kolejowe łączące Włodzimierz Wołyński i Rawę Ruską oraz Lwów. Sowieci byli więc podwójnie zainteresowani taką wymianą. Komuniści rządzący w Polsce całą sprawę trzymali w tajemnicy do ostatniej chwili, co wskazuje, że zdawali sobie sprawę, iż zgodzili się na niekorzystny układ. 14 lutego 1951 roku, po dość krótkich negocjacjach, „transakcja” została sfinalizowana.
Związek Sowiecki odstąpił Polsce fragment ówczesnego obwodu drohobyckiego należącego do Ukraińskiej SRS, czyli obecne miasto Ustrzyki Dolne oraz wsie: Czarna, Lutowiska, Krościenko, Bandrów Narodowy, Bystre i Liskowate oraz okoliczne tereny.
W zamian Polska odstąpiła Sowietom fragment województwa lubelskiego z miejscowościami Bełz (obecnie Белз), Uhnów (Угнів), Krystynopol (Червоноград), Waręż (Варяж), Chorobrów (Хоробрів) oraz lewobrzeżną część Sokala – Żwirkę (Жвирка), wraz z linią kolejową Rawa Ruska-Krystynopol.
Do publicznej wiadomości informację o wymianie terytoriów podano dopiero 22 maja 1951 roku, cztery dni przed ratyfikowaniem umowy przez sejm. Do wymiany doszło zaś 26 października tego samego roku.
Wymiana wiązała się także, a raczej przede wszystkim, z ludzką tragedią. Wielu mieszkańców Bieszczad żyjących na terenach, które miały być włączone do Polski, Sowieci wywieźli przymusowo w różne miejsca ZSRS.
„Dostaliśmy pustynię”
Krótko po przejęciu kolana Bugu, Sowieci rozpoczęli budowę kilku kopalń, z których po niedługim czasie wydobywali aż 15 milionów ton węgla rocznie. Zyskali też dostęp do kolejnych hektarów urodzajnych czarnoziemów. Co zyskała Polska?
W teorii ziemię bogatą w ropę naftową. W umowie nie wspomniano jednak ani słowem o tym, że tereny te były już kompletnie wyeksploatowane. Od 1944 roku, kiedy rejon Ustrzyk Dolnych znalazł się w rękach sowieckich, Moskwa prowadziła tam ponadto rabunkową gospodarkę leśną wywożąc do siebie tysiące metrów sześciennych drewna. Wycinanie lasów zintensyfikowało się jeszcze po sfinalizowaniu umowy z Polską. Przystąpiono także do odławiania zwierząt, np. saren, dzików i zajęcy.
„Michał Iwanko ze Stebnika wspominał: »Gdzie nadstawić ucha, zewsząd niósł się odgłos rąbanych drzew. Od świtu do nocy mężczyźni i kobiety pracowali siekierami, toporami, dwuosobowymi piłami ręcznymi. W krótkim czasie pobliskie lasy bardzo się przerzedziły.«
»Cięcia trwały od późnej zimy aż do jesieni – opowiadał Jan Jaślar z Czarnej. – Sam nie musiałem chodzić do lasu, bo pracowałem w kopalni ropy, ale wielu moich sąsiadów bladym świtem maszerowało ze sprzętem na najbliższe zalesione wzniesienia. Potem drewno było zwożone końmi w doliny, a stamtąd na specjalnie utworzone składy. Ale i tak mnóstwo buków, jesionów, jodeł, świerków nigdy nie wywleczono z lasów. Wiele z drzew było ciętych bez namysłu; wpadały w głębokie wąwozy, z których nikt nie umiał albo nie chciał ich wyciągnąć. I w tych jarach już zostały na zmarnowanie.«
Zanim wywieziono na rozległe niziny ZSRR wszystkich mieszkańców przeznaczonego do wymiany obszaru Bieszczadów – od Chmiela i Dwerniczka po Ustrzyki Dolne, Krościenko i Ustianową – zdążono odprawić trudną do zliczenia ilość wagonów i ciężarówek załadowanych drewnem. Polska komisja przesiedleńcza, która „odbierała” od Sowietów rejon ustrzycki, nie śmiała nawet cicho zaprotestować przeciwko rabunkowym cięciom lasów, tak samo jak przeciwko równie bezmyślnej gospodarce łowieckiej”. (K. Potaczała, „Dostaliśmy pustynię”)
Kiedy 26 października 1951 roku pierwszy transport polskich przesiedleńców ze wschodu dotarł do Ustrzyk Dolnych, ludzie byli przerażeni skalą wyeksploatowania terenu, otaczała ich pustka. Po lasach nie było śladu. Dookoła widać było tylko kikuty pni i leżące gdzieniegdzie konary, których nie zdążono zabrać. Ziemia było ogołocona. Nigdzie nie widać było żadnych zwierząt. Sowieci wywieźli także wszelkie maszyny – umowa z Polską pozwalała bowiem na zabranie całego sprzętu rolniczego, taboru kolejowego, a nawet zwierząt gospodarskich.
„Przejmowaliśmy kopalnictwo, inne zakłady, budynki urzędowe, kolejowe, ale nasze oczy porażały gołe połacie po wyrębach. Wkrótce potem, już po wyjeździe sowietów, wypuszczałem się na długie spacery po okolicy. Próbowałem wypatrzeć ślady leśnych zwierząt, sarny czy jelenia, na próżno. Przecież nie dlatego, że nie miałem szczęścia – to nasi poprzednicy wystrzelali prawie całą zwierzynę. Innego wyjaśnienia nie znajduję”. – wspominał Jan Kułacki, jeden z pierwszych urzędników państwowych, który pojawił się w Ustrzykach Dolnych.
Dziś nie ma już śladu po barbarzyńskiej działalności Sowietów wokół Ustrzyk czy Lutowisk. Jest to wyłącznie zasługa ludzi, którzy trafili w to miejsce w latach 50. i często jedynie w „czynie społecznym” starali się o ponowne zalesienie czy wprowadzenie na te tereny zwierząt, które z rozkazu Sowietów wybito. Szacuje się, że przywrócenie liczby zwierząt do stanu sprzed 1950 roku zajęło nawet kilkanaście lat.
Na obszarze, który zyskaliśmy w 1951 roku, w latach 60. powstał Zalew Soliński. Współcześnie, zarówno bez Zalewu, jak Ustrzyk i tego kawałka Bieszczad, nie wyobrażamy sobie Polski, lecz tak czy inaczej trudno nie przyznać, że w 1951 roku Sowieci po raz kolejny nas okradli. Odbierając nam bogate w złoża tereny, winni zapłacić o wiele wyższą cenę.
Czytaj też:
Karkonosze - Góry Olbrzymie. Historia odkryćCzytaj też:
Tam trzeba było być. Legendarne, nieistniejące schronisko na Hali PysznejCzytaj też:
QUIZ: Filmy z czasów PRL o… PRL. Pamiętasz najlepsze sceny i aktorów?
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.