Zmiany przekształcające Polskę po II wojnie światowej miały zasięg i naturę kataklizmu, i to kataklizmu rozciągniętego w czasie.
W II wojnie naród polski doznał strat, jakich nie doświadczył nigdy w przeszłości. Wyginęła duża część naszej inteligencji, stanowiącej elitę II Rzeczpospolitej. Naród po II wojnie był już innym narodem. Zniszczono ziemiaństwo i arystokrację. Zdewastowano inteligencję, klasę przedsiębiorców, rzemieślników.
Zerwanie ciągłości uzewnętrzniło się także w warstwie estetycznej. Komunizm był ustrojem niewyobrażalnie brzydkim, a była to brzydota nachalna, intensywna i wszechobecna. Nowa estetyka niosła zawsze piętno tymczasowości. Budynki, biurowce, bloki, wystroje zewnętrzne i wewnętrzne wyglądały, jakby powstały na krótki czas, na kilka lat lub jedno pokolenie, w oczekiwaniu na ten okres, kiedy wreszcie będzie można tworzyć na wiele przyszłych pokoleń. Uznaliśmy za oczywiste, że żyć musimy „na razie”, że ciągle trwa okres przejściowy, po którym miały nastąpić czasy stabilizacji i normalnego rozwoju.
Niniejszy tekst to fragment książki prof. Ryszarda Legutki pt. „Esej o duszy polskiej”, wyd. Fronda
Zbir i cham
Specyfika polskiego komunizmu nie odbiegała od tego, czym komunizm charakteryzował się w innych krajach. Znana i popularna teza politologiczna głosząca, że komunizm stanowił świecką religię spajającą w jeden ideokratyczny system całość społeczeństwa, tylko w znikomym stopniu odpowiadała rzeczywistości, a na pewno całkowicie rozmijała się z rzeczywistością polską. Komuniści nie byli Robespierre’ami, którzy ogarnięci czystą wizją ustroju sprawiedliwości społecznej i społeczeństwa bezklasowego łamali brutalnie wszystkie przeszkody, aby tę wizję urzeczywistnić. W większości najważniejsi i najbardziej wpływowi komuniści to ludzie prymitywni, niewykształceni, nieokrzesani, bez szczególnej pasji ideowej, niechętnie ulegający wielkim wizjom politycznym. Komunista przejmujący władzę nad Polską był więc raczej chamem i zbirem niż – by posłużyć się sławnym określeniem Machiavellego – uzbrojonym prorokiem. Ukształtowała go rzeczywistość komunizmu sowieckiego, a nie zachodnie kluby i stowarzyszenia, w których polityczni marzyciele snuli plany przekształcania świata. Rzeczywistość sowiecka zaś była brzydka i okrutna, pozbawiona trwałych reguł, opanowana przez bezprawie, którego efektem mogła być jedynie nieustanna wojna wszystkich ze wszystkimi o władzę i przetrwanie.
Żywioł komunisty stanowiła więc walka, nie zaś profetyzm polityczny, i w tym żywiole okazywał się niezwykle sprawny. Nawet bratobójcze i krwawe porachunki komunistów nie osłabiały sukcesów politycznych w pokonywaniu wrogów i zdobywaniu coraz to nowych przyczółków władzy. Niekiedy sprawiało to wrażenie diaboliczności, a w przeciwnikach wywoływało poczucie beznadziei podobne do tego, jakiego wcześniej doświadczali przeciwnicy Hitlera, widząc niczym niehamowany triumf prymitywów. Powstawało wrażenie, któremu czasami się poddawano, że w komunistach musi być coś więcej niż dostrzegało oko i słyszało ucho. Świadectwa oczu i uszu dawały ogląd odrażający w swej przyziemności. Lecz diaboliczna sprawność komunistów kazała niektórym wierzyć, że być może odkryli oni jakąś tajemnicę rzeczywistości i zdolni są nad tą rzeczywistością panować, że więc zatem ten odrażający widok jest mylący, bo pod postaciami chamów i zbirów kryje się właściwy dla naszych czasów mechanizm ulepszania świata. Tego typu odczucia, nieobce ludziom tak wybitnym jak Miłosz, charakterystyczne były raczej dla intelektualistów szukających głębszego sensu i bardziej podstawowych uzasadnień. Dla większości ludzi czynnikiem decydującym w oglądzie komunistów były władza i terror. Dla Polaków nadejście komunizmu to przede wszystkim doświadczenie deklasacji, jakiemu zostali poddani przez zetknięcie się z żywiołem barbarzyńskim nazywanym eufemistycznie i mocno nieakuratnie „azjatyckim”.
Cham i zbir nadawali się idealnie do dokonania dzieła, które było im powierzone, a które polegało na zniszczeniu tych resztek substancji społecznej i kulturowej, jaka przetrwała czas wojny. W sytuacji, gdy najdzielniejsza część narodu została albo zamordowana, albo wygnana, albo decydowała się nie wracać, ogromna większość zaś tkwiła w stanie wyczekiwania, wytworzyła się pustka, w którą weszli ludzie marginesu. Wprowadzenie komunizmu miało więc także wymiar, by tak rzec, klasowy. Zmieniło tkankę polskiego narodu nie tylko likwidując stare hierarchie i struktury, lecz wprowadzając ogólne schamienie i barbaryzację życia. Proces demoralizacji i destrukcji spowodowany wojną i okupacją został pogłębiony i poniekąd zinstytucjonalizowany przez rządy komunistów. Wszystkie klasy wyższe, które przeżyły i które dotychczas nadawały kształt życiu społecznemu – arystokracja, ziemiaństwo, mieszczaństwo, inteligencja – zostały zastąpione nową kadrą ludzi znikąd niepozostających w żadnym poczuciu zobowiązania wobec dziedzictwa polskiego, obyczaju, czy imponderabiliów. Także warstwy niższe – nominalnie pozostające pod opieką nowych władz, takie jak robotnicy czy chłopi, posiadające silną strukturę obyczajową – poddano brutalnemu społecznemu recyklingowi. Polska rewolucja komunistyczna przypominała poniekąd wiele innych rewolucji społecznych, gdzie pod hasłem wyzwolenia ludu uciskanego pojawiają się barbarzyńcy, którzy wchodzą na salony i w napadzie radosnej wściekłości niszczą znajdujące się tam drogocenne przedmioty. Różnica była taka, że owe salony – w sensie przenośnym odnoszącym się do powstałych w długim procesie struktur, wspólnot i instytucji – uległy destrukcji podczas wojny. Komunistyczny cham i zbir tę destrukcję brutalnie dokończyli.
W procesie utrwalania nowego ustroju władza ulegała w ciągu kolejnych dziesięcioleci – co naturalne – stopniowej inkulturacji, choć nigdy nie rozstała się z głównymi cechami ojców założycieli. Postaci chama i zbira do samego końca patronowały rządom komunistów. Sposób mówienia, zachowania, ubierania, sprawowania władzy, obchodzenia się z ludźmi, uzasadniania własnych poczynań, a także jakość obyczaju politycznego, styl rządzenia, nieprzezwyciężona skłonność do krętactwa, przemocy, mistyfikacji – wszystko to przetrwało cały okres komunizmu aż do jego niesławnego końca. Nadzieja niektórych nastawionych pojednawczo sympatyków ustroju, że wraz ze stabilizacją i powiększaniem się liczby członków partii zostanie przekroczona masa krytyczna i większość cechująca się wykształceniem, ogładą oraz mocnym osadzeniem w niekomunistycznym obyczaju dokona zmiany jakościowej przekształcającej partię komunistyczną, nigdy się nie spełniła. Masy krytycznej albo nigdy nie osiągnięto, albo – co może wydać się nieco zagadkowe – masa taka nigdy nie istniała. Obserwowaliśmy raczej zależność odwrotną. To nie większość wpływała na mniejszość komunistyczną, lecz mniejszość infekowała swoimi cechami całą resztę, zmieniając sposób mówienia i pisania, dewastując język, demoralizując i niszcząc umysły. Człowiek po wstąpieniu do partii komunistycznej stawał się inny: inaczej mówił, inaczej się zachowywał i inaczej organizował stosunki z innymi ludźmi.
Fakt, że komunizm nie był świecką religią, nie jest niczym dziwnym, jeśli się rozważy historię marksizmu. Obraz finalnego ustroju nie absorbował szczególnej uwagi ani twórców marksizmu, ani ich kontynuatorów. Wszystkie poważniejsze spory dotyczyły nie tego, czym ma być zrealizowany komunizm, ale raczej jak do niego dojść. Spierano się więc o diagnozę kapitalizmu, o czas, charakter i zasięg wybuchu rewolucji oraz o strategię działania rewolucyjnego. Charakter „naukowy” marksizmu – a tego określenia z upodobaniem używali Marks, Engels, Lenin i ich kontynuatorzy – nie polegał na konstruowaniu szczegółów prawno-instytucjonalnych społeczeństwa komunistycznego według ostatecznego wzorca, lecz na doborze stosownych środków do realizacji decyzji władzy. Tymi środkami były zaś nacjonalizacja, etatyzacja, indoktrynacja, centralizacja, ubekizacja itd. Czy w istocie wszystko to miało kiedyś w przyszłości zaowocować społeczeństwem, w którym państwo zwiędnie, zasady administracji będą tak proste, że opanuje je zwykła kucharka, zaś każdy człowiek będzie mógł być inżynierem rano, a poetą po południu, to nie interesowało szczególnie ani Marksa, ani Lenina, ani Bieruta, ani Gomułki, ani Jaruzelskiego, ani zwykłego towarzysza Szmaciaka stojącego na czele podstawowej organizacji partyjnej. Od czasu powstania Związku Sowieckiego pierwszym i podstawowym obowiązkiem komunisty była obrona Ojczyzny Światowego Proletariatu. Nie chodziło więc ani o równość, ani o walkę z alienacją, ani o realizację zasady od każdego według zdolności i każdemu według potrzeb, lecz o interesy Związku Sowieckiego, a później o interesy jego satelitów.
Prawdziwi komuniści zajmowali się środkami utrwalania swojej władzy. Oprócz nich istniała liczna rzesza klakierów i oportunistów, w tym również intelektualistów, którzy snuli wizje ogólnoludzkiej szczęśliwości w realizującym się ustroju sprawiedliwości społecznej. Oni zastanawiali się nad komunistyczną ideą wyjaśniając sobie i innym, w jaki sposób zbir i cham przy pomocy NKWD likwidują alienację. Oni poświęcali wiele godzin i zapełniali wiele stron tłumacząc dialektykę przemocy i postępu oraz roztrząsając dylematy wolności i odpowiedzialności w sytuacji konieczności dziejowej. Oni wkładali wiele wysiłku, by dostrzec, opisać, a następnie rozpropagować zwiastuny wspaniałego świata w paskudnej rzeczywistości, jaka ich otaczała. Oni unosili się mocą swojej wyobraźni, by nadać Partii wymiar heroiczny, a ubeków przedstawić jako dzielnych i cnotliwych rycerzy. Oni wpadali w uniesienie na widok kolejnego komina, kolejnej fabryki, czy kolejnego PGR-u. Jednak we wszystkich tych wypadkach kolejność była odwrotna do oficjalnie propagowanej: to nie wizja wspaniałości komunizmu zapładniała twórców ustroju, lecz to ustrój wymuszał na swoich akolitach oddawanie się wizjom.
Z powyższego wcale nie wynika, że ideologia nie miała żadnego znaczenia i że komuniści byli zwykłymi cynikami, udającymi oddanie Sprawie, podczas gdy interesowała ich wyłącznie władza. Taki obraz jest fałszywy i wyrasta z niezrozumienia tego, czym był komunizm. W ruchu komunistycznym nie było rozdziału na ideologię i czyn. Owa „jedność teorii i praktyki” wyróżniała od samego początku postawę komunistów. Ideologia stanowiła z jednej strony program działania wyznaczając cele, zaś z drugiej strony, dostarczała usprawiedliwienia. Mówiła komunistom, co należy robić oraz dlaczego należy to robić, przy czym obie odpowiedzi były tożsame. Środki mające urzeczywistnić komunizm – nacjonalizacja, centralizacja, indoktrynacja, ubekizacja życia itd. – stawały się więc jednocześnie celami samymi w sobie, bo przecież warunkowały zaistnienie lub dalsze trwanie ustroju. Komuniści nie przeżywali dlatego szczególnych rozterek duchowych z tego powodu, że użycie przemocy, stosowanie cenzury czy powszechna infiltracja życia przez aparat bezpieczeństwa mogły się kłócić ze stanem powszechnej i głębokiej dezalienacji komunizmu idealnego. Mówienie o komunizmie idealnym w kontraście do komunizmu realnego było dla nich niezrozumiałym przejawem pięknoduchostwa. Stąd – choć do pewnego czasu oddawali się z upodobaniem czystkom wewnętrznym – nigdy nie karali swoich towarzyszy za ekscesy w użyciu środków, bo środek był celem, a cel środkiem.
Nie ma sensu dywagowanie, któremu okazjonalnie oddawali się ludzie zainteresowani komunizmem, od którego momentu komuniści przestali być idealistami, a stali się pragmatykami lub cynikami. To rozróżnienie opiera się na nieporozumieniu. Nigdy nie było tak, że partia komunistyczna najpierw wierzyła w komunizm i stosowała terror, a później w komunizm nie wierzyła i też stosowała terror, lecz mniejszy. Nie ma żadnych podstaw, by twierdzić, że komunizm kochali Wasilewska i Nowotko, a dystansowali się wobec niego Gierek czy Kania. Nigdy nie było rozdwojenia lojalności ani żadnych rozterek moralnych. I nie chodzi wcale o to, że komunizm stanowił dla nich akt wiary, tak jak Objawienie stanowi akt wiary dla chrześcijanina, lecz o to, że ideologia uzasadniała działania komunisty i tłumaczyła mu, dlaczego musi dzierżyć władzę oraz zwalczać wszystkich wrogów. Bez tej ideologii sprawowanie władzy nie miałoby mocnej racji; ewentualność władzy uwarunkowanej i osłabionej nie była w ogóle brana pod uwagę. Ideologia odnosiła się do przyszłości wskazując, kto jest wrogiem, którego należy zwalczyć, a także zwracała się ku przeszłości pozwalając wytłumaczyć, że ten, którego się zlikwidowało, był istotnie wrogiem i dlatego musiał być zniszczony. Ideologia tworzyła świat norm oraz reguł postępowania, ale także pozwalała uzasadnić każdy konkret i każde status quo.
Nie ma więc – by dać przykład – zasadniczej różnicy w strukturze ideologicznej między Bierutem i Jaruzelskim. Pomijam, że gdyby Jaruzelski był nieco młodszy i znalazł się na miejscu Bieruta, to zapewne robiłby to samo; nic w jego życiorysie nie wskazuje, że mogłoby być inaczej. Rzecz w tym, że ani jeden, ani drugi nie odróżniali ideologii od praktyki i chętnie się posługiwali jednym i drugim jednocześnie dla utrwalenia swojej władzy oraz zachowania ustroju. Środki mogły być w każdym wypadku inne, ale nie wynika to z różnicy charakteru czy szczególnych osobowych jakości moralnych, lecz raczej z okoliczności historycznych oraz dewolucji ustroju. W to, że władza partii komunistycznej jest celem, a także środkiem – żaden z nich nie wątpił, a każda podjęta przez nią decyzja ten fakt potwierdzała. Uzasadnienie dokonania inwazji na Czechosłowację nie różniło się w swojej strukturze i argumentacji od uzasadnienia walki o handel, walki z „reakcyjnym podziemiem” i tępienia „szpiegów w sutannach”, czy neutralizacji „ekstremalnych elementów Solidarności”.
Ideologia okazywała się też wspaniałym instrumentem niszczycielskim, ponieważ likwidowała wszelkie bariery i hamulce, które mogłyby powstrzymywać działania władzy. Umysł zamknięty w schemacie likwidującym różnicę między środkiem i celem automatycznie osłabiał szacunek wobec zastanej kultury, obyczaju czy innych form, w których materializowały się przeszłe doświadczenia. Bolszewicy zmieniali kościoły w sklepy i magazyny, hunwejbini niszczyli zabytki kultury narodowej, natomiast polscy komuniści zmieniali pałace w koszary, a w parkach budowali blokowiska. Bezwzględne podejście do rzeczy wartościowych przekładało się na bezwzględne podejście do ludzi. Patriotów zamęczano na śmierć, ludzi niewinnych oskarżano o zdradę. W schemacie ideologicznym ludzie i rzeczy cieszące się zwykle szacunkiem traciły wszelkie względy ochronne. Gdy masowego terroru zaprzestano, a środki zelżały, sam schemat pozostał. Każda komórka partyjna umieszczona w każdej instytucji służyła rozbijaniu tkanki społecznej i – w miarę możliwości – przekształcała ją zgodnie z ideologicznymi wskazówkami.
Owo wrażenie „azjatyckości”, które mieli Polacy po raz pierwszy stykający się po wojnie z żywiołem komunistycznym, praktycznie utrzymywało się przez cały czas trwania komunizmu, mimo pojawienia się elementów ogłady. Cechy prymitywizmu i dzikości miały swoje przedłużenia w zachowaniach motywowanych ideologicznie. To ideologia sprawiała, że komunista był zawsze w mniejszym lub większym stopniu przybyszem z obcego, sztucznego świata. To, że któryś z nich tolerował niekiedy takie czy inne zachowania, obyczaje, przejawy kultury wydawało się zawsze swoistego rodzaju łaską losu czy błogosławieństwem przypadku. Przecież – wyobrażano sobie lub zakładano nieświadomie – zawsze mógł przyjść inny komunista, który wszystko rozbiłby bezlitośnie, a którego zachowanie wcale nie byłoby anomalią, lecz raczej regułą. „Bądźcie posłuszni, bo przyjdzie gorszy” – ten przekaz był wszechobecny. W najgorszym razie straszono towarzyszami sowieckimi i kolejnym rozbiorem Polski. Trudno więc się dziwić, że ludzie żyjący w komunizmie traktowali odwilże, liberalizacje, ustępstwa jako warunkowe, wynikające z niezwykle dobrej koniunktury albo ze słabości lub nieoczekiwanych cnót konkretnego przywódcy czy sekretarza. Dobrodziejstwa te uważano za przygodne i poniekąd nienaturalne. Bardziej naturalne w opinii obywateli państwa komunistycznego było to, że przywódcy likwidowali wszystko, co nie miało swojego miejsca w konstrukcji ideologicznej. Naturalna była cenzura, zaś nienaturalna wolność słowa; naturalny brak dóbr na rynku, zaś nienaturalna ich wystarczająca ilość. Stąd dla zwolenników ustroju, a nawet dla tych, którzy się do niego przyzwyczaili i nie w głowie im było dążyć do zmiany, pojawienie się każdego nowego przywódcy, który choć trochę dystansował się wobec poprzedniego wywoływało niebywały entuzjazm niepozostający w żadnym oczywistym związku ani z działaniami, ani z retoryką. Gomułka był wielką nadzieją Polaków, później stał się nią Gierek, tylko z tego powodu, że obaj powiedzieli coś niekoniecznie aprobatywnego o poprzedniku. W fakcie, że Gierek zwrócił się w swoim wstępnym przemówieniu do „wierzących” dostrzegano niespotykany zwrot polityczny. Nawet w Jaruzelskim dopatrywano się przez chwilę refleksu etosu rycerskiego czy patriotycznego, choć doskonale się mieścił w modelu komunisty uformowanego przez ideologię. Również dla zagranicznych obserwatorów najmniejsze odejście od tego modelu, choćby iluzoryczne i zachodzące jedynie w wyobraźni obserwatorów, stawało się gigantycznym wyłomem i zmianą jakościową. Znajomość francuskiego przez Gierka czy upodobanie do whisky Andropowa inspirowały snucie fantastycznych scenariuszy.
Niniejszy tekst to fragment książki prof. Ryszarda Legutki pt. „Esej o duszy polskiej”, wyd. Fronda
Czytaj też:
"Żałosny spektakl". Mocne wystąpienie Legutki w PECzytaj też:
Fenomen husarii. Legendarne zwycięstwa
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.