W stulecie urodzin Herberta bez znieczulenia
  • Anna SzczepańskaAutor:Anna Szczepańska

W stulecie urodzin Herberta bez znieczulenia

Dodano: 
Zbigniew Herbert. Kadr z filmu "Barbarzyńca w ogrodzie"
Zbigniew Herbert. Kadr z filmu "Barbarzyńca w ogrodzie" Źródło: Materiały producenta
Zbigniew Herbert był bezkompromisowym admiratorem prawdy. W czasach zniewolenia umysłów bardzo trudno było mu się odnaleźć. Wybrał emigrację wewnętrzną. Polski jednak opuścić nie był w stanie. Zawsze dbał, żeby mieć ważny paszport i móc wrócić do kraju. Zbigniew Herbert urodził się 29 października 1924 roku we Lwowie.

„Swoją postawą wywiera ideowo ujemny wpływ na postawy twórcze młodych adeptów pióra, co znajduje swe odbicie w antagonizowaniu środowiska młodoliterackiego wobec socjalizmu” – pisali o Herbercie funkcjonariusze SB w 1974 roku.

Służby PRL obserwowały go przynajmniej od drugiej połowy lat 50. Herbert wzbudzał podejrzenia swą, wydawałoby się na pierwszy rzut oka, dziwną postawą. Należał do Związku Literatów Polskich, ale nie angażował się w jego działalność i unikał kontaktów. Pod koniec dekady zaczął wyjeżdżać na Zachód. Od 1956 roku, czyli czasu kiedy wydał swój pierwszy tom wierszy „Struna światła”, był coraz bardziej rozpoznawalny w Polsce, a później też zagranicą, zwłaszcza wśród polskiej „kulturalnej” emigracji. Każda podróż Herberta na Zachód była pilnie obserwowana przez służby, ale również kolegów „po fachu”. Z czasem ludzie tacy jak Czesław Miłosz czy Jerzy Giedroyc w brzydki sposób sugerowali nawet, że wyjazdy Herberta nie mogły być czymś zwyczajnym, a więc miały pewnie drugie dno. Takie insynuacje oznaczały po prostu, że Herbert miałby współpracować ze Służbą Bezpieczeństwa.

Pisał Miłosz: „Dostałem kartkę od Herberta z Amsterdamu, że jeszcze raz umknął i że za kilka miesięcy będzie w Ameryce. Może mi zechcesz szczerze napisać, co o tym myślisz. Nie rozumiem tych czułych kartek, skoro nasze stosunki się ochłodziły, nie rozumiem tych podróży i komu na tym zależy, żeby go wypuszczać. […] Co do Herberta, to właściwie można zapytać, kim jest, ja nie mam żadnych danych, żeby go o jakieś powiązania posądzać, ale doskonałość poetycka niektórych jego wierszy to nie dosyć i nie wiem, kim jest. Pewnie przykładem mimikry: jaką poezję pisze endek pozbawiony władzy”.

Na co odpowiedział Giedroyc:

„O Herbercie już Ci pisałem. Nie wchodząc w opinie jego jako poety, nie mam do niego żadnego zaufania jako do człowieka, jego stosunki z Polską Ludową wydają mi się więcej niż dwuznaczne. Zachowuję więc do niego jak najdalej posuniętą rezerwę, tym łatwiejszą zresztą, że On również się do kontaktów nie pali”. (cyt. za: J. Giedroyc, C. Miłosz, Listy 1964-1972, Warszawa 2011)

Herbert był jednak dla służb PRL nieprzenikniony, choć otoczono go gęstą siatką agentów. Nazwisk wielu z nich nie znamy do dzisiaj, wiadomo jednak, że część spośród donosicieli (choć nie tylko oni) miała wpływ na to, że Zbigniew Herbert nigdy nie otrzymał Nagrody Nobla. A typowany był do niej już w połowie lat 60. Szwedzkiemu komitetowi zasugerowano jednak, że taka nagroda dla Herberta miałaby polityczny kontekst, więc nie byłaby dobrze widziana. Herberta szpiegowano także w mieszkaniu przy ulicy Promenada. Założono tam podsłuchy krótko przed tym zanim poeta z żoną wprowadzili się do nowego lokum.

Wśród tych, co na kolanach

Zbigniew Herbert zaczął na dobre publikować już jako człowiek dojrzalszy, miał około 30 lat. Był gruntownie wykształcony, oczytany, interesował się światem, kulturą antyczną, filozofią. Jego mentorem był Henryk Elzenberg. „[Herbert] uczęszczał na zajęcia profesora w ramach studiów filozoficznych. Zafascynował się jego postawą artysty-filozofa i poety. Bliski był Herbertowi pogląd obrony wartości absolutnych i odrzucenie utylitaryzmu. Temu ideałowi pozostał wierny do końca, co widać w jego wierszach o Panu Cogito i »postawie wyprostowanej«. Owocem znajomości z profesorem Elzenbergiem jest też książka »Korespondencje« – literacki zapis listów wymienionych między panami”. – pisze Agnieszka Szajewska w artykule „Stulecie Zbigniewa Herberta (IPN).

Zbigniew Herbert

Herbert kochał wolność myśli, niezależność przekazu. Afirmacja życia, dobra i piękna nie stały jednocześnie w sprzeczności z depresyjną atmosferą wielu jego najsłynniejszych wierszy i esejów, lecz tylko podkreślały tęsknotę autora za wszystkim, co piękne i uniwersalne.

„Wybitni skądinąd poeci, jak Czesław Miłosz, Tadeusz Różewicz czy Wisława Szymborska, poszukiwali własnych, tak indywidualnych, że aż nieraz indywidualistycznych dróg artystycznych, odrębnych form literackich, dzieł w istocie autonomicznych, które nie liczyły się niemal z czytelnikami. Herbert, idąc podobną drogą, odwoływał się jednak do wspólnej tradycji, polskiej i europejskiej, swą twórczością włączając się w krąg pewnej wspólnoty, odnawiał w ten sposób więź z przeszłością, nie zrywał z nią, widział potrzebę porozumienia ze swym czytelnikiem, czyli innym człowiekiem. (...) [Herbert uprawiał] poezję odwołującą się do odwiecznych i trwałych doświadczeń ludzkości, w tym doświadczeń najbliższej wspólnoty, zawierających zarówno przesłanie moralne, pewien etos, kodeks etyczny, którego prawdziwa sztuka nie może odrzucać, jeśli ma wyrażać najważniejsze ludzkie sprawy. Herbert odwoływał się w całej swej twórczości, zarówno w poezji, jak i eseistyce, a nawet w wypowiedziach publicystycznych do czegoś pewniejszego niż ulotne wrażenie bieżące – do trwałego świata tradycji i kultury, wzorców i wątków ważnych we wszystkich czasach, zarówno europejskich, jak i polskich”. – pisał Marek Klecel w tekście pt. „Ostatni spór o Herberta” (IPN).

Uniwersalny przekaz płynący z jego wierszy i esejów był zrozumiały dla wszystkich, niemal na całym globie. Między innymi dlatego Herbert jak mało kto zasługiwał na literackiego Nobla. Nagrody nigdy nie otrzymał – próby, jakie podejmowali Szwedzi były skutecznie blokowane nie tylko przez SB, ale i kolegów Herberta, którzy nie rozumieli jego zdystansowanej, niechętnej postawy. Jemu bezpieczniej było Nobla nie przyznawać.

Swoistą „dwubiegunowość” Herberta, jego stany depresyjne, a zarazem radość i pogodę ducha – cechy, których, jak pisał Miłosz, on nie rozumiał – wykorzystywano przeciwko Herbertowi za życia, a nawet po jego śmierci. Herbert pozostawał dla wielu krajowych, ale też emigracyjnych literatów solą w oku. Do niego nie dało się przykleić bagatelizującej sprawę łatki mówiącej, że każdy był jakoś „umoczony”. Zarzucano mu więc – dosłownie – iż jest obłąkany. Tuż po jego śmierci Tomasz Jastrun pisał w „Polityce”:

„Herbert był chory na cyklofrenię (depresja z fazami obniżenia nastroju i pobudzenia). To zapewne w tej ostatniej fazie szokująco, brutalnie zaatakował wielu, jakoś nisko, niemądrze. […] Dla tych, co znali charakter choroby, wszystko było jasne, mimo ciemnych barw zdarzenia. Ta choroba nie zmienia istoty osobowości, wzmacnia, co już jest”.

Ataki na Zbigniewa Herberta nasilały się po 1989 roku, kiedy ten ostro i zdecydowanie wypowiedział się przeciwko układowi, który Polsce narzucono w Magdalence. Żadna „gruba kreska”, żadna ugoda z komunistami, żadna „trzecia RP” nie mogła usatysfakcjonować człowieka, który całe życie domagał się prawdy i szczerości. Po jego śmierci w 1998 roku próbowano go na zmianę umniejszyć, obśmiać, a potem usprawiedliwić i wpasować w „słuszne” ramy, interpretując jego słowa po swojemu, na własną modłę, aby pasowały do jedynej, obowiązującej wersji dziejów i panującego układu narzuconego w czasie tzw. transformacji. Herbert nigdy takiego układu nie poparł. Pozostanie więc Zbigniew Herbert wyrzutem sumienia dla wszystkich, którzy próby nie wytrzymali lub, co gorsza, świadomie do układu przystąpili budując fałszywy mit antykomunistycznej, niezależnej Trzeciej RP.

Czytaj też:
Żona swojego męża
Czytaj też:
Czytelnicy go kochali
Czytaj też:
Najsłynniejszy z powstańców. Krzysztof Kamil Baczyński "bez poprzednika i bez następcy"

Źródło: DoRzeczy.pl / IPN, Przystanek Historia; Marek Klecel, "Ostatni spór o Herberta"; Agnieszka Szajewska, "Stulecie Zbigniewa Herberta"