Na początek przypomnijmy przejmujące słowa Stefana Żeromskiego z jego tekstu „Na probostwie w Wyszkowie”, który napisał w 1920 r. tuż po opuszczeniu tej miejscowości przez Juliana Marchlewskiego, Feliksa Kona i Feliksa Dzierżyńskiego. Tworzyli oni rewolucyjny komitet, który miał zaprowadzić w Polsce władzę bolszewików. Oto te słowa: „Kto na ziemię ojczystą, chociażby grzeszną i złą, wroga odwiecznego naprowadził, zdeptał ją, splądrował, spalił, złupił rękoma cudzoziemskiego żołdactwa, ten się wyzuł z ojczyzny. Nie może ona być dla niego już nigdy domem ni miejscem spoczynku. Na ziemi polskiej nie ma dla tych ludzi już ani tyle miejsca, ile zajmą stopy człowieka, ani tyle, ile zajmie mogiła”.
Jest to tekst, który najbardziej trafnie, najbardziej dojmująco ujmuje istotę narodowej zdrady, która sprowadza na ojczyznę najgorsze nieszczęścia. Zjawisko nazbyt dobrze znane z naszej historii. Na ogół stosuje się do niego nazwę „targowica”, która nawiązuje do miasta, gdzie w 1792 r. grupa magnatów ogłosiła napisany wcześniej w Petersburgu manifest walki z Konstytucją 3 maja. Podobno Szczęsny Potocki, Seweryn Rzewuski i Ksawery Branicki nie spodziewali się kolejnego rozbioru Rzeczypospolitej, który nastąpił po przegranej przez nas wojnie z Rosją, wyjechali nawet z goryczą za granicę, ale fakt pozostaje faktem: sprowadzili na ojczyznę zagładę.
Wcześniej, bo w 1655 r., podobnie postąpili Hieronim Radziejowski oraz Radziwiłłowie: Janusz i Bogusław, którzy oddali kraj Szwedom. Podczas wojny północnej na początku XVIII w. zwalczające się stronnictwa sprowadzały: jedni Rosjan, drudzy Szwedów, a efektem był złowieszczy podpis carskiego wysłannika pod uchwałami sejmu niemego w 1717 r. Pół wieku później caryca Katarzyna II – z poparciem sprzedajnych zaprzańców – oficjalnie ogłosiła się gwarantką anachronicznego polskiego ustroju. Po rozbiorach jedni walczyli o wolność, inni służyli zaborcom, tak jak choćby carski namiestnik w Królestwie Polskim, dawny, dzielny oficer napoleoński, gen. Józef Zajączek. Osobnym, pamiętnym nadal w wielu polskich rodzinach rozdziałem narodowej zdrady jest polski komunizm. W latach międzywojennych – a także podczas II wojny światowej – dywersją i szpiegostwem na rzecz ZSRS, a po wojnie wierną służbą Stalinowi i kolejnym gensekom w ujarzmionej przez nich Polsce, komuniści okryli się hańbą.
To się na ogół wie, na ogół się pamięta. Natomiast rzadko już wraca się pamięcią do czasów najodleglejszych – do polskiego średniowiecza, kiedy to w pierwszej połowie XII w. również zapisywano karty z dziejów narodowej zdrady.
Bolek i synowie
Chodzi oczywiście o najazd na Polskę króla niemieckiego (późniejszego cesarza) Henryka V, sprowadzonego tu przez księcia Zbigniewa, syna – zapewne z nieprawego łoża – Władysława Hermana. Konflikt Zbigniewa z bratem przyrodnim Bolesławem, młodszym wprawdzie, ale urodzonym w zalegalizowanym przez Kościół związku, trwał już od kilku lat i przybierał coraz bardziej gwałtowne formy. Zwłaszcza że obaj zostali obdarzeni przez ojca swoimi dzielnicami i obaj dążyli do jedynowładztwa w Polsce. Szukali też pomocy u spokrewnionych z nimi sprzymierzeńców za granicą – Zbigniew u Czechów i Pomorzan, a Bolesław u Rusinów i Węgrów.
Miarka przebrała się jednak w 1109 r., kiedy na usilne prośby Zbigniewa Henryk V powiódł przez Śląsk ku Krakowowi (po drodze zamierzał połączyć się z Czechami) silną armię zebraną w Niemczech. Żądał hołdu lennego, danin i oddania mu do dyspozycji kilkuset polskich rycerzy. Takich żądań nie wysunąłby – poza władcą Niemiec – żaden inny zagraniczny agresor. Najazd został najpierw zatrzymany pod Głogowem, a następnie pod Wrocławiem. Żadnego z grodów król nie zdobył, Czesi zawrócili do domu po tym, gdy skrytobójczo zamordowano ich księcia Świętopełka, a najeźdźcom odechciało się wojaczki w okrutnej wojnie partyzanckiej, jaką urządził im Bolesław. Potwierdzona zajadłość, z jaką nasze chłopstwo ich zwalczało, świadczy o tym, jak bezwzględni musieli być niemieccy rycerze i najemnicy. Ogarnięta pożogą ojczysta ziemia spłynęła krwią. Zapewne doszło do jakichś układów Henryka z Bolesławem, bo ten przyzwolił na powrót wygnanego brata do kraju, ale już nie jako współrządzącego, ale jako lennika. Po niedługim czasie oślepił go jednak i wtrącił do lochu, gdzie tamten skonał.
Pomny bratobójczej wojny Bolesław postanowił przed śmiercią rozstrzygnąć sprawę dziedzictwa. Otóż książętami mającymi atrybuty władcy i dzielnicę senioralną od Krakowa do Pomorza mieli zostawać – wedle starszeństwa – kolejni synowie obdarzeni także dziedzicznymi dzielnicami. Pierwszym seniorem został Władysław – jedyny syn ze związku Bolesława ze Zbysławą – a swoje dzielnice dostali także starsi synowie drugiej żony Salomei: Bolesław (Kędzierzawy) oraz Mieszko (Stary). Małoletni synowie Henryk (Sandomierski) oraz Kazimierz (Sprawiedliwy) czekali na swoje udziały pod opieką matki (umarła w 1144 r.). Konflikt rozgorzał już na początku lat 40., przy czym – tak jak w poprzednim pokoleniu Zbigniew, podburzający Pomorzan przeciw Bolesławowi – teraz Władysław pierwszy wykazał inicjatywę objęcia swą władzą całego kraju z pomocą zagranicznych książąt czeskich i ruskich.
Kiedy przegrał starcie z synami Salomei – wspartymi przez duchowieństwo i możnowładców – ruszył po pomoc do Niemiec, rozpoczynając bardzo niebezpieczną dla państwa grę. W 1146 r. na Polskę wyprawił się król niemiecki Konrad III, ale wycofał się, nic nie osiągnąwszy. Władysław wypraszał więc pomoc na dworach Europy, u papieża, aż w 1157 r. sprowadził na Polskę kolejnego władcę Niemiec, wojowniczego cesarza Fryderyka I Barbarossę. Ten bez trudu przekroczył Odrę i zmusił w Krzyszkowie księcia Bolesława Kędzierzawego do złożenia upokarzającego hołdu – boso, z mieczem przywiązanym do szyi. Polak zobowiązał się również do opłacenia kosztów cesarskiej wyprawy i stawienia się w Magdeburgu dla złożenia wyjaśnień w sprawie brata. Oddał też na jego dwór jako zakładnika najmłodszego brata – Kazimierza, co zresztą młodzieńcowi wyszło na dobre, bo otrzaskał się w wielkim świecie. Na dziedziczny Śląsk trafili synowie Władysława i jego nazbyt ambitnej żony Agnieszki – Mieszko Plątonogi oraz Bolesław Wysoki.
Niebezpieczne związki
Związki Piastów z Rurykowiczami widzieliśmy już wcześniej, ale w XII stuleciu, w okresie podziałów dzielnicowych, stały się one niezmiernie bliskie. Jedni i drudzy rywalizowali o supremację nad braćmi i dalszymi krewnymi, posuwali się do porwań, wygnań i więzienia, a nawet zabójstw rywali z własnej krwi, dążyli do podziału ojcowizny i udzielnego rządzenia na coraz mniejszych domenach. Na Rusi, jak to na Rusi z jej ogromnym obszarem, owe zjawiska przybierały jeszcze większe rozmiary niż w Polsce. Zwłaszcza że – w odróżnieniu od Polski – na Rusi książęta nie otrzymywali swych domen w dziedziczne władanie. Od lat 30. XII w. do schyłku tego stulecia w Kijowie rządziło aż 28 książąt. W tym samym czasie w Krakowie zasiadało czterech Piastów. W czasach panowania Kazimierza Sprawiedliwego Ruś była rozbita aż na 72 dzielnice!