Polski ulubieniec Napoleona. Tylko on mógł sobie na to pozwolić w obecności cesarza
  • Marek GałęzowskiAutor:Marek Gałęzowski

Polski ulubieniec Napoleona. Tylko on mógł sobie na to pozwolić w obecności cesarza

Dodano: 
Józef Sułkowski na obrazie Antoniego Brodowskiego  (ok. 1812 rok)
Józef Sułkowski na obrazie Antoniego Brodowskiego (ok. 1812 rok) Źródło: Wikimedia Commons / Maciej Szczepańczyk
„Kochaliśmy go wszyscy” – wspominał wiele lat później jeden z francuskich kolegów. Świadectwa takie były liczne, nie dziwi więc, że nazwisko Sułkowskiego jest jednym z pięciu polskich, które zapisano na Łuku Triumfalnym w Paryżu.

Bohater wojny przeciw Rosji w obronie Konstytucji 3 maja, radykalny republikanin, adiutant i najbliższy – z Polaków – przyjaciel Napoleona Bonaparte, jedyny, który w jego otoczeniu pozwalał sobie na odmienne zdanie, nazwany przez niego oficerem największych nadziei – Józef Sułkowski – wciąż jest postacią nieco tajemniczą. Chyba już nigdy nie zostanie rozstrzygnięty spór dotyczący tożsamości jego rodziców, niebłahy, gdyż brało w nim udział trzech wybitnych polskich historyków – Szymon Askenazy, Władysław Konopczyński i Adam Skałkowski.

Kontrowersje te sprawiły, że Marian Brandys w swojej książce o Sułkowskim pierwszy jej rozdział zatytułował „Syn dwóch ojców i trzech matek”. Nie wiadomo bowiem, czy matka Sułkowskiego była Węgierką, Francuzką, a może – jak chciał Konopczyński – Polką, żoną słynnego Karola Radziwiłła „Panie Kochanku”, który bynajmniej nie był ojcem tego dziecka (ojcem był Teodor Sułkowski herbu Sulima, pułkownik wojsk cesarskich). Opisując tę zawiłą genealogię, Brandys konkludował, iż nasz bohater „musiał w końcu stać się synem niczyim”, co nie mogło pozostać bez wpływu na jego późniejsze wybory polityczne.

Virtuti za wojnę z Rosją

Sułkowski był uznawany za cudowne dziecko. Błyskotliwy, inteligentny, znający kilka języków obcych. Gdy skończył lat 10, towarzyszył wychowującemu go stryjowi Augustowi w trwającej trzy lata podróży po Europie. Nie ominęli dworów monarszych – i w Paryżu królowa Maria Antonina, i w Petersburgu caryca Katarzyna II głaskały po głowie uprzejmego oraz elokwentnego chłopca, który w przyszłości jako zaprzysięgły republikanin i wróg monarchii stał się jednym z najsłynniejszych polskich jakobinów. Pierwsza uczyniła go swoim paziem, druga zaoferowała służbę oficerską w armii rosyjskiej, mianując go aspirantem oficerskim w pułku konnym gwardii.

Czytaj też:
Bar, Bóg i Ojczyzna. Zapomniane pierwsze powstanie narodowe

Kiedy w 1783 r. Józef wrócił do kraju, rozpoczął służbę wojskową, najpierw jako kadet, a później podporucznik w dowodzonym przez Ignacego Działyńskiego X Regimencie Wojsk Koronnych. W czerwcu 1791 r. Sułkowskiego mianowano kapitanem. Rok później na błagalne prośby zdrajców targowickich Katarzyna II nakazała armii rosyjskiej wkroczyć w granice Polski. Sułkowski służył wówczas w armii litewskiej, która w północnej części Rzeczypospolitej miała powstrzymywać nawałę rosyjską. Źle prowadzona kampania nie przynosiła sukcesów Polakom, nieudolnie dowodzonym, ciągle w odwrocie.

Mimo to wielu oficerów niższych stopniem dało przykład wyjątkowej ofiarności. Taką wykazał się także Sułkowski, który idąc w straży przedniej, zachował hart ducha i opanowanie w walce z Moskalami. Mając około 400 ludzi, bronił mostu na rzeczce Zelwiance pod Zelwą, odpierając wielogodzinne natarcia dysponujących znaczną przewagą Rosjan. Kiedy dano mu możliwość zluzowania jego oddziału, odpowiedział: „Mam rozkaz bronić tej pozycji i będę jej bronił dopóty, dopóki ostatni z moich żołnierzy nie polegnie”. Męstwo Sułkowskiego dało mu ustanowione wówczas najwyższe polskie odznaczenie wojskowe – Order Virtuti Militari.

Nie był to koniec małych zwycięstw późniejszego adiutanta Napoleona nad Rosjanami. Pod Grannem, mając 150 ludzi, „Sułkowski, zdolny, rzutki i śmiały oczekiwał przeciwnika z całym spokojem, gotów w chwili właściwej wypalić z flint. Gdy w końcu kule gruchnęły na bliską metę, kładąc wroga pokotem, gdy w jego szeregach zaświeciły luki, jakby ślad przechodu koszącego widma śmierci, oddział rosyjski zakotłował się strachem i pierzchł w nieładzie po tej jednej salwie” ‒ jak pisał historyk wojny 1792 r. Adam Wolański. Dzielny oficer ruszył teraz na kozaków, którzy „po tęgim przyjęciu ze strony strzelców poczęli na wszystkie rozpryskiwać się strony, rażeni kulami Sułkowskiego i armat mostowych. Gdy uciekali przed trzy razy mniejszym przeciwnikiem, gęsto waląc się z koni, nasz oddział marszem forsownym zmierzał do przeprawy”. Mógł więc wódz armii litewskiej Michał Zabiełło napisać o mężnym kapitanie: „Oficer ten młody, bardzo świetny na wojnie, i daje największe nadzieje”. Takiego ducha walki brakło niestety większości wyższych dowódców polskiej armii, wcale zaś nie miał go król Stanisław August Poniatowski – niestety – jej wódz naczelny, od początku kampanii w to wojsko niewierzący, który skapitulował bez walnej bitwy, by przystąpić do targowicy.

Portret Stanisława Augusta Poniatowskiego w stroju koronacyjnym, fragment obrazu Marcello Bacciarellego z 1768 r.

Po krajach dalekich

Akces królewski do zdradzieckiej konfederacji oburzył Sułkowskiego, który na gorąco notował: „Na wiadomość […] o owym akcie konfederacji, a raczej sromoty narodowej, którą król podpisał, nie można wyobrazić sobie skutku, jaki sprawił na naszych żołnierzach zakaz mierzenia się dalszego z nieprzyjacielem znienawidzonym, którzy przed paru jeszcze dniami czekali pod Liwem niecierpliwie chwili, w której mogliby z nim walczyć i wytępić go ofiarą ostatniej kropli krwi własnej. Zamieszanie, jakie panowało u nas, było tylko słabem odbiciem powszechnego oburzenia [...]. Czas krótki [wojny – przyp. M.G.] wystarczył na opanowanie kraju tak rozległego jak Polska i na zmuszenie narodu tak rycerskiego jak nasz do zgięcia karku pod jarzmo... narodu, który zdołał nas podbić, nie będąc w stanie zwyciężyć”. Tej haniebnej kapitulacji króla i jego otoczenia, powodowanej paraliżującą niewiarą w możliwość obrony niepodległości Rzeczypospolitej, nie zapomni nigdy. „Trzeba rozrywać rany polskie, żeby się nie zabliźniły błoną podłości” – powie później literacki Sułkowski w dramacie Stefana Żeromskiego.

Wkrótce opuścił rządzony przez targowiczan kraj i udał się do Francji. Wierzył, że tam zdobędzie sławę wojenną, co pozwoli na ziszczenie się jego największego pragnienia – by – jak się wyraził – „wrócić do Polski z orężem”, gdyż „kraj nasz nie traktatami, nie negocjacjami będzie ocalony, lecz bronią w ręku”. Jako cudzoziemiec nie został jednak przyjęty do armii, lecz wysłany z tajną misją dyplomatyczną do Indii, by wspierać jednego z miejscowych władców przeciw Brytyjczykom. Via Szwajcaria, Włochy, Cypr dotarł do syryjskiego Aleppo. Tam Anglicy uniemożliwili mu dalszą podróż. Sułkowski stracił kilka miesięcy, w końcu omal nie stracił też życia w desperackiej próbie przedarcia się przez Pustynię Arabską do Zatoki Perskiej. Ostatecznie wyjechał do Konstantynopola. Bez złudzeń pisał o sensie całego przedsięwzięcia Askenazy, że misja ta potwierdzała „tylko utrwaloną już regułę, iż ten rząd [francuski – przyp. M.G.] ani do Polaków, ani do Polski żadnej nie żywił wiary i że ze sprawą polską nic naprawdę nie chciał mieć do czynienia”.

Artykuł został opublikowany w 6/2015 wydaniu miesięcznika Historia Do Rzeczy.