Bar, Bóg i Ojczyzna. Zapomniane pierwsze powstanie narodowe
  • Tomasz StańczykAutor:Tomasz Stańczyk

Bar, Bóg i Ojczyzna. Zapomniane pierwsze powstanie narodowe

Dodano: 
Kazimierz Pułaski pod Częstochową. Obraz Józefa Chełmońskiego z 1875 roku
Kazimierz Pułaski pod Częstochową. Obraz Józefa Chełmońskiego z 1875 roku Źródło: Wikimedia Commons / Maciej Szczepańczyk
Konfederaci barscy, oskarżani o dewocję i umiłowanie liberum veto, byli przede wszystkim fanatykami wolności.

W fundamentalnym dziele „Konfederacja barska” znakomity historyk Władysław Konopczyński pisał przed 80 bez mała laty:

„Aż dziw dzisiaj, jak mało ciepłych wspomnień zostało po Barze w sercach ludzkich. Gdzież te relikwie, ryngrafy, mundury, święcone szable, sztandary? Gdzie wizerunki wojaków konfederatów? Jakże znikoma zachowała się ich garstka! Gdzie pieśni, gdzie melodie? A przecież żaden kataklizm szwedzki ani tatarski nie niszczył po 1772 r. pamiątek narodowych, tych pamiątek po prostu nie pielęgnowano!”.

Gdy Konopczyński pisał te słowa, żyli jeszcze weterani powstania styczniowego, otoczeni powszechnym szacunkiem. Rok 1863, a także powstania listopadowe i kościuszkowskie, zepchnęły w cień pamięć o konfederatach barskich. A jak jest dziś? Przez etykiety piwa, produkowanego w miejscu jego urodzenia, przemknął jakiś czas temu Kazimierz Pułaski, bardziej jednak chyba znany jako bohater amerykańskiej walki o niepodległość. Jacek Kaczmarski śpiewał pieśń konfederatów. I to chyba wszystko... Ilu z nas potrafi podać nazwiska przywódców konfederacji, choć jedną bitwę stoczoną przez barzan?

Hasło: „Jezus Maryja!”

28 lutego 1768 r. w podolskim miasteczku Bar zawiązała się konfederacja przeciw Stanisławowi Augustowi i rosyjskiej dominacji w Polsce, której był uległym, bywało jednak, że nieposłusznym narzędziem.

W akcie jej założenia nie padło jednak ani słowo o królu i o Rosji.

„Wiary św. katolickiej rzymskiej własnem życiem i krwią obligowany każdy bronić”. To pierwszy punkt deklaracji. Postanawiała ona, że na chorągwiach znajdzie się „Pan Jezus ukrzyżowany” i „Najświętsza Matka”, zaś hasłem będzie: „Jezus Maryja!”.

Impulsem, który wywołał konfederację, była niezgoda na przyznanie praw politycznych dysydentom – protestantom i prawosławnym – a więc umożliwienie im zasiadania w parlamencie, obejmowania stanowisk sędziów i starostów, budowania oraz remontowania świątyń.

Czytaj też:
Bracia targowiczanie. Rzeczpospolita nie znała dla nich litości

Z perspektywy prawie 250 lat łatwo o oceny: ciemnogród, katolicki fanatyzm, nietolerancja. W tamtym czasie jednak w żadnym kraju europejskim nie było równouprawnienia dla wszystkich wyznań. „Prawosławni i protestanci w Polsce mieli się jednak lepiej niż innowiercy w większości krajów europejskich, w których niejednokrotnie nie wolno im było posiadać ziemi czy w ogóle oddawać się praktykom religijnym” – zauważał Adam Zamoyski w „Stanisławie Auguście”. Historyk zwracał też uwagę, że większość szlachty prawosławnej przeszła na katolicyzm lub przystąpiła do Kościoła unickiego, a protestancka szlachta liczyła około tysiąca osób.

Kwestia politycznego równouprawnienia dotyczyła niewielkiej części szlacheckiego społeczeństwa. Problem polegał na tym, że przyznanie praw forsowała Rosja. A jako narzędzia używała Stanisława Augusta. Gdy zaczął mówić o dysydentach na sejmie koronacyjnym, usłyszał – jak złośliwie pisał Adam Zamoyski – cierpiętnicze jęki biskupów i ksenofobiczne wrzaski posłów.

Jesteśmy naród!

Jednak właściwie dlaczego nie mieliby jęczeć i wrzeszczeć, skoro reprezentowali znakomitą większość szlacheckiego społeczeństwa? Katolicką i niezgadzającą się na narzucanie prawa przez Rosję. Ukazywały się pisma: „Uwagi dobrego obywatela nad memoryałami rosyjskim i pruskim”, „Uwagi przeciwko różności wiar i oratoryów dla dysydentów w Polszcze”, „Odpowiedź na supplikę panów dyssydentów”, które wysyłano królowi, senatorom i posłom.

„Jesteśmy naród – przemawiano w niektórych z nich nie ze stanowiska religijnego, lecz niepodległości Rzeczpospolitej – który ma prawo u siebie stanowić, utrzymywać, odmienić, co chce, według własnej formy rządów dlatego, żeśmy ani przymuszonym, ani dobrowolnym aktem nigdy nie uznali być obowiązanymi słuchać nakazów żadnego innego narodu, żadnej innej monarchii” – pisał Władysław Smoleński w „Przewrocie umysłowym w Polsce XVIII wieku”.

Podniesiona przez Rosję sprawa dysydentów służyła jeszcze większemu podporządkowaniu Rzeczypospolitej. Kierownik rosyjskiej polityki zagranicznej Nikita Panin instruował ambasadora Rosji w Warszawie Nikołaja Repnina, że ma być ona jedynie „dźwignią gwoli pozyskania sobie za pomocą naszych jednowierców i protestantów silnego i przyjaznego stronnictwa z prawem uczestnictwa we wszystkich polskich sprawach”.

Była jednak w akcji narzucania prawa dla dysydentów, prowadzonej przez ambasadora Repnina większa jeszcze idea. „Jedna tylko siła w społeczeństwie polskim sprawiała Repninowi niepokój. Była nią wiara katolicka. Repnin nie był fanatykiem prawosławia: swoim popom gotów był przycierać rogów, jeśli zanadto mieszali się do polityki. Jednak właśnie jako syn swej epoki, jako fanatyk świeckiej „filozofii” tym bardziej pragnął zdeptać obmierzłą Moskwie ideę katolicyzmu” – pisał Konopczyński. Niepokoje Repnina dręczą także i dziś fanatyków świeckiej „filozofii”.

Pułaski w Barze. Obraz Kornelego Szlegla (1819–1870)

Nacisk Rosji na przyznanie praw dysydentom był orężem w walce, którą Andrzej Sulima Kamiński w „Historii Rzeczypospolitej wielu narodów” nazwał „prawosławną rekonkwistą”, mającą zatamować na „ruskich” ziemiach Rzeczypospolitej zwycięski marsz Kościoła unickiego, wyraźnie podkreślającego odmienność kulturową od prawosławia. „Duchowieństwo unickie, a przede wszystkim mnisi zakonu św. Bazylego wciąż podnosili swój poziom intelektualny i zachowując zmodyfikowaną liturgię prawosławną, wprowadzali swoich wiernych w świat pojęć i wartości obywatelskiej Rzeczpospolitej”. Był to świat zupełnie inny od świata carskiego samodzierżawia oraz despotyzmu. Stąd też, jak stwierdzał prof. Kamiński, na wschodniej granicy Rzeczypospolitej spotykały się nie tylko obce państwa, ale też dwie odrębne cywilizacje.

„Ustawicznie wychodziły postrachy od księcia Repnina, tak do senatorów jako i posłów, przez przysyłanych oficerów wojska rosyjskiego” – pisał w diariuszu pod datą 18 października1767 r. Stanisław Lubomirski. Nie skończyło się na pogróżkach. Niepokornych parlamentarzystów: biskupów Kajetana Sołtyka i Józefa Andrzeja Załuskiego, hetmana Wacława Rzewuskiego i jego syna Seweryna, posła, Repnin porwał i wywiózł w głąb Rosji. Podobnie zachowa się blisko 180 lat później generał NKWD Sierow, który uwięzi i wywiezie do Rosji przywódców Polskiego Państwa Podziemnego.

„Król jmć był determinowanym pisać sam do imperatorowej jmci o uwolnienie więźniów, lecz odwiódł go od tego książę jmć Repnin przez insynuację, iż to nie będzie dobrze u dworu jego przyjęte” – relacjonował Lubomirski. Nie można zaprzeczyć, że Stanisław August wielokrotnie „był determinowanym” zrobić dla Polski coś dobrego, ale zawsze ambasador rosyjski wybijał mu to z głowy. Gdy król opierał się ambasadorowi, robiła to sama Katarzyna II.

Zapomniane bitwy

Historycy są zgodni co do tego, że konfederacja barska miała za sobą poparcie większości szlachty. Stąd też nie miał racji Stanisław Cat-Mackiewicz, krytyk konfederacji, że walka z nią trwała cztery lata jedynie dlatego, że siły rosyjskie były nieliczne. Bez społecznego poparcia konfederaci nie mogliby prowadzić swej partyzanckiej wojny aż tak długo. Przez szeregi konfederatów przewinęło się około 150 tys. ludzi. Można porównać ich do żołnierzy podziemia antykomunistycznego.

Artykuł został opublikowany w 3/2015 wydaniu miesięcznika Historia Do Rzeczy.