Bomba i czterech wisielców w Chicago. Jak komuna sfałszowała 1 Maja
  • Grzegorz JaniszewskiAutor:Grzegorz Janiszewski

Bomba i czterech wisielców w Chicago. Jak komuna sfałszowała 1 Maja

Dodano: 
Zamieszki na Haymarket w Chicago. Ilustracja z Harper’s Weekly, 15 maja 1886.
Zamieszki na Haymarket w Chicago. Ilustracja z Harper’s Weekly, 15 maja 1886. Źródło:Wikipedia
Do dzisiaj pokutują nieprawdziwe informacje, że komunistyczna czerwona flaga ma swoje źródło w krwi robotników przelanej podczas chicagowskiej demonstracji w 1886 r., albo że pomysł uczczenia 1 maja rzucił Włodzimierz Lenin. Rzeczywistość wyglądała kompletnie inaczej.

Dojrzałość amerykańskiego kapitalizm rodziła się w bólach. Po wojnie secesyjnej powstające szybko - głównie na północy - zakłady przemysłowe przyciągały robotników z innych części kraju. Liczył się zysk i szybki zwrot kapitału, więc mało kto przejmował się bezpieczeństwem pracy czy warunkami, w jakich żyli robotnicy. Ich pensje w Ameryce były i tak zwykle lepsze, niż w Europie. Do USA płynęły więc kolejne rzesze poszukujących lepszego życia niewykwalifikowanych emigrantów, służących za łamistrajków i pracujących za niższe stawki niż robotnicy amerykańscy.

Ci nie zamierzali się temu bezczynnie przyglądać. Wolność zrzeszania się i prawo do posiadania broni sprawiały, że walka o pracownicze prawa często wyglądała inaczej niż w Europie. Ochroniarzy próbujących odblokować fabryki zajęte przez strajkujących często witały strzały, a trup ścielił się po obu stronach. Robotnicy organizowali się w bractwa i związki, które miały ich chronić przed wyzyskiem. W wielkich skupiskach miejskich wpływy kościołów organizujących dotychczas życie społeczności były marginalizowane. Rosły za to lewicowych agitatorów, wygłaszających swoje "zapalne" mowy. Socjaliści organizowali własne szkoły i organizacje, oferujące darmowe kształcenie i pomoc.

Tak było też w Chicago. W latach 80-tych XIX w. był to jeden z największych i najszybciej rozwijających się ośrodków przemysłowych w USA. Jak grzyby po deszczu powstawały nie tylko huty, stalownie czy rzeźnie, ale i fabryki mebli, ubrań i zaawansowanych technicznie maszyn. Miasto było pomostem łączącym wschód i zachód Stanów, a liczba jego mieszkańców szybko rosła. W 1885 r. powstał tu pierwszy na świecie drapacz chmur. Robotnicy, zwłaszcza przybysze z Europy pracowali po 10-12 godzin dziennie i żyli często w opłakanych warunkach, gnieżdżąc się w czynszowych mieszkaniach. Trzeba jednak przyznać, że warunki ich życia i pracy stopniowo się poprawiały, a amerykańscy robotnicy pracowali i żyli o wiele lepiej niż ich towarzysze w carskiej Rosji, na Bałkanach czy w południowej Europie. Mimo tego Chicago cały czas było podminowane konfliktem obawiającej się wybuchu społecznych niepokojów klasy średniej z robotnikami, chcącymi uszczknąć więcej dla siebie - również przemocą. Na to nakładała się niechęć do łamistrajków zza oceanu, często odbierających pracę tubylcom.

Czytaj też:
Bitwa o szyny. Tu szerokość miała znaczenie

Chicagowscy anarchiści

W tym samym czasie część chicagowskich działaczy robotniczych zaczęło podążać drogą anarchizmu. Szybko też zaczęli wprowadzać swoje idee w czyn. W wielkim skupisku miejskim jakim było Chicago, zaczęli organizować festyny, pikniki i koncerty, podczas których agitowali robotników - zwłaszcza świeżo przybyłych z Europy emigrantów.

Dalecy od religii, rytm chrześcijańskich świąt zmieniali na świecki, znaczony między innymi gatunkami serwowanego na festynach piwa. Przyciągało to tłumy, zwłaszcza niemieckich i czeskich emigrantów. Sezon rozpoczynał się w marcu, świętowaniem rocznicy powstania Komuny Paryskiej. Na początku maja, wraz z pojawieniem się koźlaka zaczynały się zabawy na świeżym powietrzu, nawiązujące do pogańskich jeszcze obrzędów powitania wiosny. W lipcu świętowano rocznicę zburzenia Bastylii. Kończono w październiku, serwując portery na Oktoberfeście. Przyjaciel Marxa i główny propagator jego idei w USA Friedrich Sorge opisywał, że imprezy takie przyciągały o wiele więcej uczestników, niż przegadane socjalistyczne mityngi w Europie.

Na kłopoty dynamit

Pracodawcy nie byli skorzy do dzielenia się zyskami z pracownikami. Od początku 1886 r. anarchiści zaczęli skłaniać się ku rozwiązaniom siłowym. Na pewno przyczyniły się do tego artykuły publikowane w gazecie niemieckiego anarchisty Johanna Mosta „Freiheit”, które pochwalały terroryzm i zamachy na europejskich tyranów. Na angielski został też przetłumaczony jego podręcznik wyrobu materiałów wybuchowych, bomb i zapalników. Chicagowscy anarchiści uwierzyli, że wyekwipowani w domowej roboty bomby będą w stanie pokonać nawet regularną armię. Prym wśród nich wiedli Albert Parsons i August Spies. Parsons wydawał gazetę „Alarm”, która donosiła, że „jeden człowiek z dynamitem może się równać całemu pułkowi". Jego żona twierdziła, że „tyrania słucha jedynie głosu dynamitu". Spies, edytor innej anarchistycznej gazety „Arbeiter - Zeitung" trzymał na biurku rurę przypominającą laskę dynamitu, którą pół-żartem, pół-serio pokazywał gościom jako sposób rozwiązywania problemów z kapitalistami. Obaj byli założycielami i aktywnymi członkami amerykańskiego oddziału International Working People's Association - anarchistycznej organizacji nazywanej „Czarną Międzynarodówką".

August Spies

Atmosfera w mieście stawała się coraz bardziej napięta. Tajni agenci policji i wynajęci przez prywatne przedsiębiorstwa detektywi penetrowali anarchistyczne środowiska, przynosząc coraz bardziej niepokojące wieści. Spiskowcy mieli planować krwawe zamieszki i wysadzić przybytki kapitalizmu, w tym jego chicagowski symbol - budynek giełdy Board of Trade. Wieści te, często przesadzone albo zrodzone nad kolejnym kuflem mocnego piwa przedostawały się do prasy, wzbudzając panikę wśród klasy średniej, która żądała od władz podjęcia zdecydowanych kroków przeciw „komunistom". Jej agresja kierowała się przede wszystkim przeciwko świeżym emigrantom z Europy, którzy byli „skażeni rewolucją" i nie mieli zamiaru wyznawać tradycyjnych amerykańskich wartości z poszanowaniem własności prywatnej i protestancką religijnością na czele.

W odpowiedzi wyobcowani emigranci zwracali się do anarchistów, którzy oferowali im przynajmniej nadzieję na lepszą przyszłość. Masowo zapisywali się do wywrotowych organizacji, ćwicząc w sekrecie walkę z oddziałami policji, Gwardii Narodowej i ochroniarzy. Spirala napięcia zaczynała się coraz bardziej nakręcać.

Osiem godzin pracy

Już w październiku 1884 r. amerykańska centrala związków zawodowych i organizacji pracowniczych ogłosiła 1 maja 1886 r. datą wprowadzenia powszechnego, ośmiogodzinnego dnia pracy. Wiosną tamtego roku przez cały kraj przetaczała się największa w historii USA fala strajków. Engels w Londynie zacierał ręce, spodziewając się początku światowej rewolucji. Dzięki uporczywej pracy miejscowych anarchistów, Chicago stało się centrum tych wydarzeń. Walka o skrócenie czasu pracy połączyła różne odłamy ruchów lewicowych. Robotnicy paraliżowali życie miasta prowadząc strajki solidarnościowe i bojkoty zakładów pracy.

Spies potrafił z pomocą tłumacza jidysz zmobilizować nawet świeżo przybyłą do miasta po pogromach w Rosji społeczność żydowską, dotychczas żyjącą w swoim getcie. Na ulice po raz pierwszy wyszli nawet polscy agitatorzy przemawiając do swoich rodaków - najsłabiej opłacanej i największej dotąd niezorganizowanej robotniczej grupy w mieście. W ogromnym środowisku miejskim, jakim było Chicago, nawet rzymskokatoliccy księża gubili swoje owieczki.

Burżuazja kontratakuje

Druga strona też nie zasypiała gruszek w popiele. Burmistrz Chicago - Carter Henry Harrison - starał się godzić zwaśnione strony. Był kochany przez robotników - zwłaszcza świeżych imigrantów, których los starał się poprawić. Dbał o zachowanie równowagi w dżungli miejskich interesów, opanowanej przez dbających o własne interesy skorumpowanych radnych miejskich, przemysłowców, właścicieli saloonów i chroniących ich policjantów. Harrison opowiadał się nawet za wprowadzeniem 8-godzinnego dnia pracy, uważając że może on wpłynąć na zmniejszenie bezrobocia i niezadowolenia robotników.

Czytaj też:
Jak Polak zabił prezydenta USA

Jednak wpływowi przedsiębiorcy mieli inny pogląd na ich żądania. Miejscowy klub biznesmenów zebrał 2 tysiące dolarów na zakup kartaczownicy Gatlinga dla 1. Pułku Kawalerii Gwardii Narodowej Illinoi „na wypadek kłopotów". Tłumieniem zamieszek miał zająć się kapitan John Bonfield - komendant posterunku policji w centrum miasta przy Desplaines Street. Bonfield był zdolnym policjantem. W Chicago opracował pierwszy na świecie system elektrycznego powiadamiania policji, co skróciło czas przyjazdu funkcjonariuszy z godziny do czterech minut. Wdrożył też system rozpraszania robotniczych manifestacji, opierający się na dyscyplinie maszerujących w zwartym szyku policjantów, bezlitośnie pacyfikujących demonstrantów drewnianymi pałkami. Na zarzuty działaczy i miejskich radnych skarżących się na nadmierną brutalność policji zawsze odpowiadał, że „pałka dzisiaj oszczędza kuli jutro".

Bonfield postawił na 1. maja w gotowości wszystkie siły policji. Do akcji szykowała się też Gwardia Narodowa, którą w ostatniej chwili powstrzymał gubernator Richard J. Oglesby. Burżuazyjne gazety zaczęły kampanię przeciwko Parsonsowi i Spiesowi.

Spokój i masakra

Obawy okazały się płonne. Pierwszego maja osiemdziesiąt tysięcy strajkujących robotników nadzorowanych przez ochroniarzy i oddziały policji wyszło na ulice miasta. Manifestacje przebiegły spokojnie.

Dwa dni później August Spies z dachu wagonu przemawiał do zlokautowanych robotników z zakładów maszyn rolniczych McCormick Reaper Works w Chicago. Nie skończył jeszcze przemówienia, kiedy z nieodległej fabryki zaczęli wychodzić zatrudnieni zamiast nich emigranci. Robotnicy dotychczas słuchający mówcy opuścili zebranie i pobiegli bić łamistrajków. W ich obronie stanęło od razu dwie setki policjantów. Napastnicy zostali rozproszeni pałkami. Kilku robotników zginęło od wystrzałów z policyjnych rewolwerów.

Wzburzony Spies pobiegł do redakcji „Arbeiter-Zeitung". Pod wpływem emocji zredagował odezwę do robotników. Jej nagłówek wielkimi literami oznajmiał „Zemsta!". Tekst donosił o zabójstwie robotników w interesie przedsiębiorców i namawiał do szukania sprawiedliwości. Ulotki wzywały też do demonstracji następnego dnia na Haymarket Square. Tej samej nocy zostały rozkolportowane w setkach egzemplarzy wydanych po angielsku i niemiecku. Ich pierwsza wersja rozeszła się z wezwaniem do przybycia z bronią. Potem Spies zreflektował się i usunął ten fragment.

Ulotka wydrukowana tuż przed zamieszkami na Haymarket

Dynamit w akcji

Czwartego maja od rana robotnicy odmawiali pracy, domagając się spełnienia ich postulatów. Dziennikarze donosili o pochodach kierujących się do centrum miasta. Przedsiębiorcy żądali wyprowadzenia na ulice Gwardii Narodowej.

Jednak około 8.30 wieczorem na Haymarket Square zebrało się zaledwie około trzech tysięcy robotników. Spies wskoczył na wóz z sianem i zaczął przemówienie o uczciwych, pracowitych i bogobojnych robotnikach z fabryki McCormicka, którzy zostali rozstrzelani przez policję. Towarzyszył mu Parsons - świetny mówca mający duży wpływ na robotnicze tłumy.