Prawie wszystkie zaprezentowane tutaj obrazy powstały u kresu XIX wieku. To najbujniejszy czas w naszym malarstwie, który prof. Maria Poprzęcka nazwała „Szczęśliwą godziną” dla polskiej sztuki. Oczywiście nie mieści się w tym okresie twórczość Jana Matejki, ale bez jego osoby żadne zostawienie byłoby niepełne, czego, wydaje się, nie musimy nawet uzasadniać.
Przełom XIX i XX wieku w polskim malarstwie przyniósł dzieła najwyższej wartości, które na stałe zapisały się złotymi głoskami w historii polskiej sztuki. To także wielkie nazwiska naszych twórców, którzy w dużej liczbie swoimi dziełami nawiązywali do prądów artystycznych jakie rozkwitały wówczas w światowej stolicy sztuki, Paryżu. Co prawda, owe nowości trafiały do Polski z opóźnieniem, jak np. impresjonizm, ale nie zapominajmy, że wówczas kraj nasz znajdował się pod zaborami.
Wszystkie pokazane poniżej dzieła możemy obejrzeć na wystawach stałych we wskazanych polskich muzeach.
Obrazy prezentujemy w kolejności alfabetycznej, według nazwisk twórców oraz według zasady: jeden artysta – jeden obraz.
1. Olga Boznańska
„Dziewczynka z chryzantemami”, 1894 rok, olej/tektura, 88,5 × 69 cm, Muzeum Narodowe w Krakowie
Jak patrzę na ten obraz to chciałbym go nazwać „Dziewczynka o błyszczących oczach”, parafrazując niejako tytuł najsłynniejszej piosenki węgierskiego zespołu Omega. Kilka lat temu w krakowskim muzeum odbyła się wielka wystawa prac z okazji 150. rocznicy urodzin Olgi Boznańskiej. Przedstawiono tam około 170 prac artystki. Proszę mi wierzyć, że przy żadnym innym obrazie podczas wystawy nie gromadziło się tak wiele ludzi, jak przy nim. Niewielkich wymiarów jest to w sumie dzieło. Malowane olejem na zwykłej tekturze, widać ma w sobie wielką moc przyciągania widza. Na pewno nie czyni tego za sprawą bogatej kolorystyki, bowiem utrzymane jest całe w srebrzystoszarej tonacji, z wyjątkiem oczywiście rudozłotych włosów modelki. To stojąca samotnie, smutna i jednocześnie zamyślona blada twarz ubranej nadzwyczaj skromnie dziewczynki i jej świecące oczy muszą mieć niezwykłą moc oddziaływania na widza. Pewien szwajcarski krytyk w 1896 roku napisał, że zauważył dziewczynkę, „o dziwnych i niepokojących oczach jak krople atramentu, co zdają się wylewać na przezroczystą twarz”.
2. Józef Chełmoński
„Czwórka”, 1881 rok, olej/płótno; 275 x 660 cm, Muzeum Narodowe w Krakowie
Gdy wchodzimy do „Sali Chełmońskiego” w krakowskich Sukiennicach, to przeciwległą od wejścia, całą jedną ścianę, zajmuje ów obraz. Znajoma artysty, Pia Górska napisała, że ta „słynna Ukraińska czwórka, rozsadza ramę na ścianie krakowskiego Muzeum, tratując widza swemi kopytami.…”.
Mające ponad 6,5 metra długości i ponad 2,7 metra wysokości płótno nie bez przyczyny ma tak potężne wymiary. Zamiar artystyczny był tu w sumie prosty. Ukazać w szaleńczym galopie zaprzęg czterech koni w ich naturalnej wielkości. Obraz ten malowany był nie w plenerze, z natury, tylko w pracowani i to w.. Paryżu. Ukraiński pejzaż z pędzącymi końmi malowany w stolicy Francji! Tam malarz przebywał i tworzył lat dwanaście. W tym okresie powtarza tematy po kilka razy - szczególnie dotyczyło to „Trójek” i „Czwórek”.Cóż, był na takie malarstwo popyt. Kupowali je przede wszystkim Amerykanie, którzy zachwycali się pędzącymi końmi na tle okazałych pejzaży. Oblicza się, że w tym okresie Chełmoński sprzedał do Ameryki około 100 sztuk obrazów.
O malowidle tym tak pisze Wacława Milewska: „Powożony przez ukraińskiego chłopa zaprzęg czterech koni zdaje się pędzić wprost na widza. Zwierzęta odmalowane w naturalnej wielkości, ujęte w szaleńczym galopie, rozsadzają powierzchnię obrazu, powodując złudzenie niepowstrzymanego, ciągle trwającego ruchu. Wrażenie to potęguje skontrastowanie głównego motywu ze statycznym, monotonnym tłem. Świetnie został scharakteryzowany też chłopski, żywiołowy temperament oraz fantazja kresowej szlachty”.
3. Aleksander Gierymski
„Piaskarze”, 1887 rok, olej/płótno; 50 x 66 cm, Muzeum Narodowe w Warszawie
Przed wyjazdem z rodzinnej Warszawy, tym razem już na zawsze, na wieczną tułaczkę, Aleksander Gierymski namalował ostatnie płótno przedstawiające realistyczny wycinek z codziennego życia miasta i prostych ludzi. To prawie że fotograficzne oddanie realiów tamtych czasów przez jednego z najznakomitszych polskich artystów. Artystę ciągnęło nad Wisłę, do „smutnej zaniedbanej dzielnicy biednego miasta, pełnego ruder, miasta nędzarzy, flisaków, piaskarzy, drobnych przekupniów, biedoty żydowskiej, miasta olbrzymich kontrastów” - pisał Ignacy Witz.
I dzięki temu do dzisiaj możemy oglądać portret miasta, którego już nie ma, ale dalej żyje dzięki temu artyście. Gierymskiemu przy pracy nad „Piaskarzami” nie umknął najdrobniejszy detal. „Widział ich spocone czoła, zgięte plecy, muskularne ramiona. Wysiłek i trud człowieka - a wokoło nadwiślański krajobraz: woda, po której przebiegają drobne fale, szare niebo przysłonięte kłębkami obłoków, w głębi maszty, żagle, most”, zauważa Jadwiga Stępieniowa. No i jeszcze ten student w szkolnym ubranku. Siedzi na brzegu, pali papieroska i czy to z nudów, czy też może to przyszły dziennikarz lub literat, a przypadkiem i malarz, obserwuje dokładnie scenę odbywającą się na brzegu rzeki.
4. Jacek Malczewski
„Melancholia”, 1890-1894 rok, olej/płótno; 174 x 240 cm, Muzeum Pałac w Rogalinie
Dzieło to zostało uznane za manifest symbolizmu, jak również za najbardziej kluczowe w dorobku malarza. W końcu XIX wieku, w zniewolonej przez zaborców Polsce uważano, że artysta oprócz pracy twórczej, ma także obowiązki narodowe i społeczne. Czy Malczewski w przypadku tego obrazu owe zadanie spełnił?
Kiedy dzieło to było prezentowane jeszcze w Muzeum Narodowym w Poznaniu, koło niego znajdowała się tabliczka z opisem. Rzućmy więc na nią okiem. Czytamy tam, że płótno odnosi się do „dążeń i walk Polaków w XIX stuleciu, a także mówi o losie jednostki, o artyście i jego powołaniu. Dzieło traktowano jako malarski manifest antynaturalizmu i wizyjności, ale też narodowych i społecznych powinności artysty”. Przyjrzyjmy się zatem temu dziełu i spróbujmy sami zrozumieć jego przesłanie. Choć przyznaję, że nie będzie to łatwe, to jednak chwile spędzone przy nim w muzeum na pewno w mocny sposób pobudzą naszą wyobraźnię (że o wywołaniu niezapomnianych wrażeń estetycznych nie wspomnę). Pole do własnych przemyśleń mamy w tym wypadku praktycznie nieograniczone.
Jak to dobrze, że są dzieła malarskie, które choć zostały stworzone ponad sto lat temu, to do tej pory wywołują dyskusje dotyczące znaczenia poszczególnych scen w nich zawartych, jak i postaci czy rekwizytów na nich umieszczonych.
5. Jan Matejko
"Rejtan. Upadek Polski", 1866 rok, olej/płótno; 282 x 487 cm, Zamek Królewski w Warszawie
Po namalowaniu obrazu „Kazanie Skargi” i odniesieniu wielkiego sukcesu artystycznego, złotego medalu na wystawie w Paryżu, Matejko zabiera się za tworzenie kolejnego wielkoformatowego płótna. Dzieło to miało być kontynuacją cyklu rozrachunkowego zapoczątkowanego wspomnianym obrazem – przyczyn utraty niepodległości. Zaczyna tworzyć „Rejtana”, któremu pierwotnie nadaje tytuł „Upadek Polski”. Wtedy nawet zapewne nie myślał, co może go czekać.
Do namalowania tego dzieła Matejko przygotowywał się już od czasu upadku powstania styczniowego, czyniąc wiele szkiców. Praca nad płótnem dawała mu wiele radości, ale powodowała także udrękę. Po wystawieniu obrazu nadeszły kolejne trudności. Gdy został on zaprezentowany w Krakowie, na wystawę ciągnęły tłumy ludzi. Było jasne, że obraz Matejki stał się okazją do organizacji patriotycznej manifestacji. Jednak to, co nastąpiło później, zaskoczyło nawet samego Mistrza Jana.
Józef Ignacy Kraszewski pisał: „… bo jest to może piękny obraz, a zły uczynek. Policzkować trupa matki się nie godzi”. Ktoś inny napisał, że „całej jednej warstwie narodu zadaje zbrodnię przekupstwa, sprzedaż niepodległej ojczyzny!”. Dzieło zostało potępione przez grupę konserwatystów i lojalistów. Ponoć podczas oglądania obrazu przez kogoś z arystokracji zagadano do Matejki: „Posłać ten obraz do Rosji, to kupią”. Malarz odpowiedzieć miał ze spokojem, że to najwłaściwsze wyjście, bo skoro kupili żywych, to i mogą kupić malowanych. Doszło nawet do tego, że gdy obraz doszedł na wystawę w Paryżu, zaproponowano potomkowi Franciszka Ksawerego Branickiego, który na obrazie figuruje jako zdrajca ojczyzny, aby ten obraz kupił i spalił. Ów miał odpowiedzieć, że spalić dzieło sztuki uważa za czyn barbarzyński, a każdy ma prawo malować jak mu się podoba.
Tym obrazem Matejko uczynił także nieśmiertelnym Tadeusza Rejtana ukazując go w momencie, kiedy wyrażał sprzeciw wobec pierwszego rozbioru Polski w czasie Sejmu w roku 1773.
6. Józef Pankiewicz
„Targ na kwiaty przed kościołem Sainte-Madeleine w Paryżu”, 1890 rok, olej/płótno; 129 x 94 cm, Muzeum Narodowe w Poznaniu
Wiosną 1889 roku 23 letni Pankiewicz udaje się do Paryża (wraz z Podkowińskim). Tam pod wpływem obejrzanej wystawy dzieł Moneta „zaraża” się impresjonizmem. Obraz ten jest pierwszym polskim dziełem malarskim, w którym zastosowane zostały techniki impresjonistyczne. Początkowo tworzony był w konwencji realizmu, jednak nowy trend w malarstwie obejrzany w Paryżu wpływa na artystę tak mocno, że dzieło swoje przemalowuje. Po powrocie do Polski Pankiewicz wystawia (razem z kilkoma paryskimi płótnami impresjonistycznymi Podkowińskiego) swoje płótno w warszawskiej Zachęcie. Choć obraz założeń impresjonizmu jeszcze w pełni nie realizuje i ma charakter raczej kompromisowy, to jednak u publiczności zachwytów nie wzbudza – wręcz przeciwnie. Słowa ostrej krytyki spowodowały, że Zachęta zaniechała pokazywania dzieł naszych pierwszych impresjonistów.
„Zdziwienie budzi dziś myśl - pisze Anna Bernat - że ten subtelny obraz, przedstawiający rozświetlony słońcem Paryż, kobiety w kolorowych długich sukniach przechadzające się w alei z kwiatami, barwne stragany kipiące od bukietów, zieleń drżących liści i błękitne niebo, mógł być powodem tak wielkiego zacietrzewienia krytyki i irytacji publiczności”.
7. Władysław Podkowiński
„Szał uniesień”, 1894 rok, olej/płótno, 310 × 275 cm, Muzeum Narodowe w Krakowie
W krakowskim muzeum w Sukiennicach znajduje się kawiarnia „ Cafe Szał”. Na okładce katalogu „Galerii Sztuki Polskiej XIX Wieku” Muzeum Narodowego w Krakowie (2015) znajduje się fotografia tego obrazu. Czy możemy zatem przypuszczać, że dzieło to jest jednym z najwybitniejszych w zbiorach galerii w Sukiennicach? Zapewne tak. Ilekroć przyglądam się temu malowidłu z bliska, to wzrok mój nieuchronnie kieruje się na dobrze widoczne na tym płótnie rysy. Zapewne przypadkowy widz dziwi się skąd one się wzięły i co to takiego jest? Czy taka była intencja malarza i może mają one jakieś symboliczne znaczenie? Niestety, prawda jest całkiem inna i nie ma nic wspólnego z artystycznym zamysłem twórcy.
Zadajmy sobie teraz pytanie. Czy obecnie obraz przedstawiający nagą kobietę siedzącą na rozszalałym koniu może wzbudzić u oglądającego silne emocje? Zdecydowanie nie. Ale w końcu wieku XIX wzbudzał. Były zachwyty i podziw, ale również opinie skrajnie inne, mówiące, że jest to wręcz pornografia (choć tych negatywnych głosów tak naprawdę nie było zbyt wiele).
Podkowiński malował obraz w Warszawie przez trzy miesiące, na przełomie lat 1893-1894, będąc już w ostatnich tygodniach pracy ciężko chory. Niektóre fragmenty dzieła tworzył leżąc w łóżku. „Szał” został wystawiony na osobnej ekspozycji jednego obrazu w warszawskiej Zachęcie wczesną wiosną 1894 roku. Od samego początku pokazowi towarzyszyła aura sensacji. Pokaz obrazu trwał ponad miesiąc i w tym czasie do Zachęty przybyło ok. dwunastu tysięcy ludzi. Dzień po zakończeniu wystawy zawitał tam także sam malarz. Poprosił woźnego o drabinę, postawił ją koło swego obrazu, wspiął się na odpowiedni szczebel i ostrym nożem zaczął ciąć płótno. Najzacieklej wokół twarzy kobiety. Stąd te wspomniane wyżej rysy na płótnie. Obraz po niedługiej śmierci artysty został naprawiony. Dlaczego tak Podkowiński postąpił z najbardziej znanym swoim dziełem, pozostawiam do samodzielnych studiów.
8. Jan Stanisławski
„Ule na Ukrainie”, 1895 rok, olej/płótno; 19 x 29 cm, Muzeum Narodowe w Krakowie
Pisał Adam Grzymała-Siedlecki: „W odtwarzanym krajobrazie, w tych kwiatach, w tych legendarnych swych bodiakach (...), kochał się z podświadomym czuciem, że on i przyroda to jedno. Braterstwo to mieszało mu się na palecie z farbami, gdy widzianą naturę przeobrażał w obraz”. Jan Stanisławski zwany był „wielkim malarzem małych obrazów”. Tak jest także i tym razem, jak popatrzymy na wymiary tego obrazu. Można oczywiście dyskutować i się nie zgodzić, ale osobiście uważam ten obraz artysty za najpiękniejsze w jego poważnym dorobku twórczym. Powiadano, że kompozycje malarza wręcz śpiewają. Czy możemy tutaj usłyszeć „brzęczące pszczoły”, o których pisał Wyspiański w „Weselu”, wkładając te słowa w usta Pana Młodego, gdy ten mówił o maleńkich obrazkach co malował Stanisławski?
Mamy tutaj podobny przypadek, o jakim pisałem przy okazji dzieła Chełmońskiego. Stanisławski ów obraz maluje w Paryżu. Z tą jednak różnicą, że gdy jego starszy kolega po pędzlu nie zważa na kwitnące całym blaskiem kolorów i słońca nowoczesne malarstwo francuskie i maluje po swojemu, to on jednak postanawia tworzyć swoje małe obrazki zgodnie ze zdobyczami współczesnej francuskiej sztuki. Przyswaja sobie zatem ten nastrojowy impresjonizm i tworzy „Ule na Ukrainie” zgodnie z jego założeniami. Stanisławski urodził się przecież w samym centrum Ukrainy. „Tak tedy, kiedy się genetycznie bada pierwiastki sztuki Stanisławskiego (…), niektórych z nich początek odnachodzi się wśród Francuzów i wśród milieu Ukrainy” – powiadał Marian Olszewski. I taki jest właśnie jest ten obraz. W katalogu dzieł sztuki krakowskich Sukiennic przeczytamy, że działo to „należy do najpiękniejszych i najlepiej rozpoznawalnych przykładów interpretacji francuskiego impresjonizmu w malarstwie polskim”.
9. Leon Wyczółkowski
„Orka na Ukrainie”, 1892 rok, olej/płótno; 73 x 121,5 cm, Muzeum Narodowe w Krakowie
Sam artysta twierdził, że „jego plener pochodzi ze wsi, z Ukrainy, a nie z Paryża”, to jednak możemy powtórzyć za Wacławą Milewską, że „inspiracją dla niego były niewątpliwie dzieła realistów i impresjonistów oglądane we Francji (...). W przeciwieństwie jednak do jednej z kardynalnych zasad tego kierunku nakazującej chwytać zaobserwowane w naturze ulotne zjawisko, malując alla prima, obraz Wyczółkowskiego powstał w pracowni, na podstawie studiów wykonanych w plenerze”. Na Kresach artysta spędza z przerwami kilkanaście lat. Będąc wcześniej po raz drugi w Paryżu zrozumiał, że u nas, w Polsce, maluje się całkiem inaczej. Nasze obrazy są smutne, przeczernione. „Nie znamy słońca”. Pojechał dlatego na Ukrainę, po to słońce. Zrozumiał, że tylko na bezkresnych polach Ukrainy są do tego odpowiednie plenery. I taki właśnie jest obraz „Orka na Ukrainie”. Przedstawia on scenę rodzajową toczącą się po wschodzie słońca i jest „czystym studium koloru i światła”.
Pod koniec długiego życiu i stworzeniu kilku tysięcy dzieł w różnych technikach, Wyczółkowski miał powiedzieć – „wyrzućcie dwie trzecie mojej twórczości”. O które prace mu chodziło, tego już się nie dowiemy, ale przypuszczamy, że te, z wcześniejszego okresu twórczego. Wtedy malował sceny buduarowe z życia wyższych sfer. Innymi słowy, tworzył dla drobnomieszczańskiej elity zadowalając gusta warszawskich filistrów, a przy tym zarabiając na chleb. Czyli zostaje nam jedna trzecia i jesteśmy przekonani, że w tej części znajduje się obraz „Orka na Ukrainie”, arcydzieło wręcz.
10. Stanisław Wyspiański
„Chochoły”,1 898-1899 rok, pastel/papier żeberkowy (na tekturze), 69x 107 cm, Muzeum Narodowe w Warszawie
Pejzaż nie był główną domeną twórczości Wyspiańskiego. Niemniej powiedzmy szczerze, że wszystko co stworzył, od malarstwa, poprzez sztukę witrażu, polichromii, projektowania mebli czy wnętrz, po działalność ilustratorską czy scenograficzną, aż do literatury, stawia go w rzędzie osób, które odcisnęły swoje piętno na całej kulturze narodowej przełomu wieków. Tematów do swojej twórczości znajdował w najmniej oczekiwanych momentach. Tak było i w przypadku tego obrazu. Znajomy artysty tak wspominał (cyt. za Konrad Niciński): „Pamiętam, jak idąc raz w nocy Plantami z Wyspiańskim zauważyliśmy naprzeciw muru tzw. »Świętego Michała« grupę krzewów różanych. Było to bardzo wczesną wiosną (…) i róże stały jeszcze w zimowym owinięciu ze słomy. - Niech pan patrzy, one tańczą, one zupełnie tańczą - mówił Wyspiański. Wkrótce potem wymalował tę grupę krzewów w słomianych owijakach, wiodącą prawie że ludzki taniec wśród plantacyjnych kasztanów przy świetle latarni. Całość emanuje aurą niesamowitego snu, wywołując efekt dotknięcia czegoś wymykającego się racjonalnemu poznaniu, czegoś nie z tego świata”. Patrząc na ów obraz z pewnej odległości mamy wrażenie, że widzimy ludzkie figury, które, tak jak to sam Wyspiański powiedział, tańczą, bądź do tego tańca są już gotowe. Tak postrzegał otaczający go świat, prawie że realistycznie, a jednak nie do końca, bo ot choćby ten nokturn, który nasycony jest poezją, refleksją i nostalgią nie pozwala „Chochołów” jednoznacznie sklasyfikować. Ale nic w tym zaskakującego, bo takie też było całe, nadzwyczaj twórcze, choć krótkie życie tego wybitnego artysty, który żadnym regułom się nie poddawał. Był on „nie z tego świata”.
Pojęcie Chochoła od razu przywołuje nam na myśl osobę z dramatu „Wesele”. Jednakże obraz powstał przynajmniej dwa lata przed napisaniem przez artystę tego dramatu. Sam twórca pierwotnie zatytułował to dzieło „Pałuby na Plantach tańczące”, a obecny tytuł „Chochoły” pochodzi dopiero z 1927 roku.
Czytaj też:
QUIZ: Dopasuj obraz do autora. Sprawdź, czy znasz wszystkich!
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.