Natomiast osiedlanie ludności ukraińskiej w obcym środowisku, dbając przy tym o jej maksymalne rozproszenie z dala od większych miast, o izolowanie inteligencji oraz osób podejrzanych o proukraińską agitację, wskazuje na dążenie władz do stworzenia państwa jednolitego etnicznie. Był to oczywiście zamach na narodową kulturę i tożsamość sporej grupy obywateli państwa polskiego.
Po depatriacji pekawuenowsko-sowieckiej lat 1944–1946 na gęsto zaludnionych obszarach pozostało niewielu Ukraińców. Podczas operacji „Wisła” wysiedlono wprawdzie aż 140 tys. ludzi, ale mieszkali oni przeważnie na górskich i zalesionych terenach (Polesie, Roztocze, Pogórze Przemyskie, Bieszczady, Beskid Niski i Sądecki oraz enklawa łemkowska na zachód od Pienin). Sporo z ewakuowanych wcale nie uważało się za Ukraińców (Łemkowie, Bojkowie, Dolinianie). Wielu innych pochodziło z mieszanych małżeństw polsko-ukraińskich. Co piąty z wygnanych podczas pierwszego półrocza 1947 r. był Łemkiem. Byli oni odporni na agitację i szantaże ze strony OUN i UPA, co w ich przypadku podważało drugą przesłankę akcji „Wisła”, czyli konieczność likwidacji zaplecza UPA wśród ludności.
Faktem pozostaje, że nacjonaliści wzmogli działania na „Zakerzoniu” właśnie w tym czasie, bo – po pierwsze – zostali rozbici po sowieckiej stronie, a – po drugie – zbrojnymi wystąpieniami chcieli przypomnieć opinii międzynarodowej swe „prawa”, rzekomo przyznane im w nieszczęsnej depeszy brytyjskiego dyplomaty do dyplomaty sowieckiego z 11 lipca 1920 r. (w której w ogóle nie wytyczał on granicy na odcinku między Polską a Ukrainą). Aby zapobiec całkowitemu wysiedleniu ludności ukraińskiej, UPA atakowała siedziby komisji przesiedleńczych, stacje kolejowe, mosty, wiadukty, tory, linie telefoniczne. Paliła miejscowości zamieszkane przez ludność polską, a także już wysiedlone wsie, aby nie przybyli do nich polscy osadnicy.
Liczbę upowców Mossor szacował na 1,5–2,5 tys. ludzi. Rzucił przeciw nim – ale głównie dla zabezpieczenia wysiedleń – ponad 20 tys. żołnierzy i funkcjonariuszy, co powinno wystarczyć do wykonania zadania. Wcześniej ustalono współdziałanie z Sowietami, którzy poza pogranicznymi oddziałami NKWD desygnowali do akcji całą dywizję pancerną, i Czechosłowakami, również strzegącymi granicy po swojej stronie, a także udostępniającymi Polakom środki transportu.
Kolejnym powodem przeprowadzenia akcji „Wisła” miał być odwet za śmierć gen. Karola Świerczewskiego. Zginął on w zasadzce zorganizowanej przez UPA 28 marca 1947 r. na drodze pod Baligrodem w Bieszczadach. Akcja „Wisła” rozpoczęła się dokładnie miesiąc później. Symboliczna data, dobry pretekst. Czy ów brutalny, a zarazem wyjątkowo kiepski dowódca i zapijaczony czerwonoarmista w polskim mundurze zginął jednak od kuli nacjonalisty ukraińskiego? W jego płaszczu odkryto dziurę na plecach, zapewne od noża. Czy cios zadał podkomendny z ochrony? Sam z siebie czy na czyjeś zlecenie? Cóż, pochowano genarała z honorami, nakręcono o nim film, uwieczniono go w nazwie stołecznej arterii komunikacyjnej, a zarazem nareszcie się go pozbyto, zyskując przy tym polityczno-martyrologiczny motyw dla antyludzkiej operacji. Można by ją nawet nazwać: im. generała Świerczewskiego. Pasowałoby. W każdym razie na coś się wreszcie towarzyszom przydał...
Pod gołym niebem…
Akcja „Wisła” trwała formalnie do końca lipca 1947 r., choć grupy ludzi – choćby 32 rodziny Łemków z czterech wiosek między Pieninami a Beskidem Sądeckim – przesiedlono jeszcze w kwietniu 1950 r. Organizacja akcji polegała na przygotowaniu list przesiedleńców, ich wygnaniu z miejsc zamieszkania (tych, którzy by się ukryli, miano traktować jak „bandytów”), utworzeniu punktów zbornych po jednym, dwa przy każdym pułku, zajęciu się pozostawionym mieniem, działaniu kilkunastu stacji załadowczych na początku oraz punktów rozdzielczych w Olsztynie, Szczecinku, Poznaniu i we Wrocławiu, a także mniejszych stacji rozładowczych na końcu podróży, wreszcie na osiedleniu wypędzonych. Cała ta logistyka szwankowała w praktyce.
Czytaj też:
Sprawiedliwi wśród Ukraińców
Na stacjach załadowczych grupowano zbyt wielu ludzi naraz i brakowało wagonów, które mogłyby ich jak najszybciej zabrać. Wiele pozostawionej żywności – mimo dostarczania jej wygnańcom, wojsku oraz polskim osadnikom – marnowało się. Bałagan na stacjach rozdzielczych i docelowych obarczał znużonych, wystraszonych i poniżonych ludzi dodatkowym ciężarem, a domy dla nich przeznaczone – z reguły poniemieckie – okazywały się na ogół rozgrabione i zniszczone. Co przeżywali Ukraińcy, opisuje Wołodymyr Kowalczuk z Woli Krzywieckiej pod Przemyślem (cytuję za Hukiem):
„[…] w maju 1947 roku przyszła akcja »Wisła«. Ludzie już byli przygotowani na wszystko, zmęczeni tym codziennym niepewnym życiem, ciągłym uciekaniem do lasu i chowaniem się u sąsiadów albo »za górą« – czyli u znajomych lub krewnych mieszkających dosłownie za górą, gdzie akurat »nie przechodzili«. Gospodarstwa już zostały przeczesane – ograbione, pozostało tylko własne życie. Wysiedlenie przebiegało – co wiem z opowieści oraz sam pamiętam – »dość spokojnie«. W ciągu dwóch godzin trzeba było się spakować. A wyglądało to tak. 27 kwietnia do naszej wsi przyjechało dużo polskiego wojska. Ludzie zaczęli mówić: coś tu będzie, coś się stanie. 28 kwietnia od wczesnego ranka krążyła już wieść o zebraniu u sołtysa. Na tym zebraniu powiedzieli, że do drugiej po południu we wsi ma nie być żadnego Ukraińca. Mój ojczym, Josyp (Józef) Kowalczuk, gdy powrócił z zebrania, to powiedział: »Wypędzają nas z rodzinnego domu«. Zaczął ładować wóz. Pomagał mu w tym najstarszy brat Tadej (Tadeusz), mama i nas czterech braci. Zbyt wiele na ten wóz nie załadowaliśmy, konia już nie było, ludzie sami pchali i ciągnęli wóz, na którym znajdował się majątek sześciu rodzin. Nie było lekko opuszczać dom rodzinny. Miałem wówczas 9 lat. Zabrałem tylko swojego psa i prowadziłem go na sznurku. Pies nie chciał iść, był młody, bał się. Kiedy już dojechaliśmy do Krzywczy, wojsko dało żołnierza z końmi. W tym czasie polscy chłopcy wystraszyli tego psa i zostałem sam. Pies pobiegł z powrotem do domu, w którym tego dnia jeszcze mieszkaliśmy, a my poszliśmy dalej już pod wojskową eskortą.Znaleźliśmy się na łąkach położonych nad Sanem, koło wsi Nienadowa. Tam w obozie trzymali nas przez kilka dni pod gołym niebem. Było chłodno, padały deszcze. Po kilku dniach obozowania zawieziono nas na stację kolejową Przeworsk, gdzie ludzi wraz ze zwierzętami i dobytkiem załadowano do wagonów towarowych. Ludzie z naszej wsi byli wywożeni w dwóch transportach. Pierwszy pojechał na Koszalin. My wyjechaliśmy drugim, który został skierowany w Olsztyńskie. 9 maja przywieźli nas do Kętrzyna, z Przeworska nasz transport R-307 wyruszył 5 maja 1947 roku. Wieźli nas pod eskortą wojska”.
Dowódca konwoju miał wykaz przesiedleńców i ich mienia oraz dwie zalakowane koperty. W jednej znajdowała się nazwa końcowej stacji rozdzielczej, w drugiej wskazówki dla kierownika punktu rozdzielczego – czy rodziny z danego transportu można osiedlać w małych grupkach, czy wyłącznie pojedynczo. Dodać należy, że w punktach zbornych przeprowadzano istną sowiecką filtrację, w wyniku której deportowanych dzielono na trzy kategorie pod względem bezpieczeństwa dla państwa – A, B i C, przy czym ostatnia zawierała najłagodniejszą ocenę. Bałagan i mniejsza liczba dostępnych jeszcze domostw powodowały jednak, że wójtowie – wbrew zakazom – musieli niekiedy tych z kategorią A umieszczać przy rodzinach z B i C.
Najbardziej niebezpiecznych – inteligentów, księży greckokatolickich i osoby podejrzane o współpracę z UPA – kierowano do więzień lub Centralnego Obozu Pracy w Jaworznie. Do tego dawnego podobozu Auschwitz trafiło prawie 2,8 tys. Ukraińców – w tym 823 kobiety, 22 księży greckokatolickich i trzech księży prawosławnych. Ponad 150 z nich zmarło.
Plan przygotowany w Ministerstwie Ziem Odzyskanych z 18 kwietnia 1947 r. przewidywał rozmieszczenie przesiedleńców w województwach szczecińskim i olsztyńskim. Specjalnym zarządzeniem zabraniano osiedlać ich: w pasie 50 km od granic lądowych państwa; w pasie 10 km od starych granic z 1939 r.; w pasie 30 km od wybrzeża morskiego; w odległości mniejszej niż 30 km od miast wojewódzkich.
Jeśli chodzi o militarną stronę akcji „Wisła”, to z pewnością cios wymierzony w UPA był celny: praktycznie przestała istnieć, rozbita i pozbawiona zaplecza. Paru sotniom udało się wymknąć na stronę czechosłowacką. Ukraińska mniejszość narodowa (obywatele polscy deklarujący się jako Ukraińcy), która w II Rzeczypospolitej wynosiła 3 mln 250 tys. osób, według spisu powszechnego z 2011 r. liczyła w III Rzeczypospolitej dokładnie 38 795 osób.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.