Niemcy ratują Mussoliniego. Kulisy spektakularnej operacji „Dąb”

Niemcy ratują Mussoliniego. Kulisy spektakularnej operacji „Dąb”

Dodano: 

W rzeczywistości mieliśmy do czynienia z doskonałą współpracą jednostek desantowych i oddziałów operujących w terenie. Wystarczyła blokada kolejki i wylądowanie 10 szybowców z dziewięcioma spadochroniarzami na pokładzie, by kompletnie zaskoczyć Włochów mających strzec Mussoliniego. W ciągu zaledwie 15 min operacja została doprowadzona do końca w niedzielne przedpołudnie, przy zupełnym braku reakcji ze strony Włochów i dzięki bezbłędnemu manewrowi taktycznemu doskonale wyszkolonych spadochroniarzy. Wszystko funkcjonowało jak w szwajcarskim zegarku.

A jaką rolę odegrał we wszystkim Otto Skorzeny?

Kapitan SS Skorzeny nie odegrał żadnej roli tak w opracowaniu operacji „Dąb”, jak w dowodzeniu nią, i jest to już niezaprzeczalny fakt. Ponieważ jednak od 26 lipca podążał śladem Mussoliniego, gdy zorientował się w tym, że został odsunięty od fazy operacyjnej ataku na Campo Imperatore, poprosił Studenta, by mógł jednak uczestniczyć w ataku. Generał nie odmówił mu w uznaniu tego, czego dokonał w rozpoznaniu Ponzy i Maddaleny. Ponieważ nie mógł zostać przydzielony do jednostki desantowej porucznika barona Georga von Berlepscha, bo nie można było kapitana oddać pod rozkazy porucznika, zdecydował nadać mu miano „obserwatora politycznego” z wyraźnym zakazem wydawania rozkazów tak spadochroniarzom, jak oficerom SS, których przydzielono do oddziału. Student uczynił to pomimo sprzeciwu Morsa i Berlepscha, którzy ufali tylko swoim przeszkolonym ludziom. Później przypadek, okoliczności i wreszcie cynizm Skorzenego uczyniły zeń bohatera.

Otto Skorzeny w 1943 r.

Szybowce Henschel, które poprzedzały szybowiec, na którego pokładzie znajdował się Skorzeny, wykonały manewr skrętu, by nabrać wysokości, mając przed sobą masyw Apeninów, jednak szybowiec Skorzenego nie poszedł ich śladem, w wyniku czego znalazł się na czele formacji. W tej sytuacji Skorzeny uczynił to, czego Student wyraźnie mu zakazał: wydał rozkazy i kazał pilotowi zanurkować, który to manewr też był zakazany przez generała. Manewr ten rozproszył formację, w wyniku czego dwa szybowce zboczyły z toru lotu. Wylądowały one niebezpiecznie w pewnej odległości od hotelu, powodując obrażenia i rany u załogi. Pozwoliło to Skorzenemu przybyć do hotelu przed Berlepschem i przyprowadzić ze sobą jako zakładnika gen. Fernanda Soletiego, którego kazał uprowadzić i odurzyć, by ten krzyczał, żeby nie strzelać. „Czyn godny gangstera” skomentują później tak Student, jak mjr Mors, który był dowódcą odpowiedzialnym za całą operację, oraz por. Berlepsch.

Po uwolnieniu Mussoliniego Skorzeny naciskał na pilota Heinricha Gerlacha, by wziął go na pokład storcha razem z Mussolinim, aby ten, jak rozkazał Hitler, nie był transportowany do Rzeszy bez eskorty. W wyniku tych wszystkich okoliczności, dzięki wyczuciu chwili samego Skorzenego, świadomego ostrej rywalizacji między Göringiem i Himmlerem jako owoc propagandy Goebbelsa, i wskutek triumfującego komunikatu podpisanego przez samego Hitlera, powstanie fałszywy mit Skorzenego jako wybawiciela Mussoliniego.

W jaki sposób zrekonstruował pan prawdziwy przebieg operacji?

Na początku lat 90. zaczęto ponownie mówić o wydarzeniach z 12 września 1943 r. i wówczas rozpocząłem śledztwo, które doprowadziło mnie najpierw do dowódcy plutonu, Karla Schulzego (autora raportu na temat operacji), który skontaktował mnie z płk. Haraldem Morsem, mieszkającym w Bergu, nad jeziorem Starnberg w Bawarii. W tamtych czasach nie było Internetu i badania wymagały czasu, wymiany telefonów i listów. Powoli orientowałem się, że duża część tego, co opowiadało się i wypisywało w książkach historycznych, to były fantazja, mit lub czysta propaganda. Zebrałem dokumenty z Niemiec, z Włoch, a nawet z Hiszpanii, porównałem pamiętniki i wspomnienia. Z płk. Morsem, który był prawdziwym dżentelmenem, nawiązałem przyjacielski kontakt. Także gen. Langguth spotkał się ze mną w Pescarze, po czym dosłał mi wiele dokumentów, które przeczyły w pełni wersji stworzonej przez nazistowską propagandę i przede wszystkim zaprzeczały fantazyjnym opowieściom Skorzenego.

Czytaj też:
Z każdego zamachu wychodził cało. Mówili, że miał swojego „diabła stróża”

Dlaczego włoscy karabinierzy i policjanci nie zareagowali?

Dowództwo formalnie spoczywało w rękach generalnego inspektora policji Giuseppe’a Guelego, w rzeczywistości dzielił je z nim porucznik karabinierów Alberto Faiola. Wiadomości przekazywane były przez szefa policji Carmina Senise, jednak należy pamiętać, że Faiola był zaufanym człowiekiem Badoglia, któremu podlegał bezpośrednio. Karabinierom został wydany rozkaz, by nie wydali Mussoliniego żywego. Jednak 8 września wraz z zawieszeniem broni wiele się zmieniło. Do tej pory Niemcy byli sojusznikami, teraz stali się wrogami: strzelali, zabijali i mścili się za domniemaną włoską „zdradę”. 29 klauzula zawieszenia broni przewidywała przekazanie Mussoliniego aliantom, jednak Badoglio wcale o to nie zabiegał. Kiedy Senise nakazał „maksymalną ostrożność”, faszysta Gueli zinterpretował to jako zalecenie, by nie reagować w przypadku ataku Niemców i przekazać im więźnia. Nakazał zdemontować karabiny maszynowe umieszczone na dachu hotelu, uwiązać psy na łańcuchach i nie wydał rozkazu reagowania, gdy przybyły niemieckie szybowce.

Policjanci i karabinierzy nie mieli żadnej ochoty ryzykować własnego życia, by tylko nie wydać Mussoliniego: ich dowódcy zbiegli, wojsko się rozproszyło, dlaczegóż oni mieliby umierać, walcząc z Niemcami? I tak na Campo Imperatore nikt nie strzelał. Natomiast w dolinie dwaj Włosi ponieśli śmierć, jednak Niemcy nawet tego nie odnotowali w swoich raportach. Chodziło o strażnika leśnego, Pasquale Vitocca, który zaczął biec, gdy dostrzegł auto kierujące się w stronę stacji kolejki. Nie zatrzymał się na rozkaz Niemca i został powalony serią z karabinu maszynowego. Drugim zabitym był Giovanni Natale, który schował się za budynek garnizonu, jednak został zauważony i trafiony śmiertelnie, zanim sam zdążył otworzyć ogień ze swej strzelby. Oni jedyni wykonali swe zadanie owego 12 września. Jednak Włochy nigdy ich nie uhonorowały, być może dlatego, że odznaczenie ich oznaczałoby postawienie w złym świetle tych, którzy tego dnia nie wywiązali się ze swego obowiązku.

Artykuł został opublikowany w 3/2017 wydaniu miesięcznika Historia Do Rzeczy.