Polscy kamikadze. Tysiące Polaków zgłosiło się do misji samobójczych
  • Marcin BartnickiAutor:Marcin Bartnicki

Polscy kamikadze. Tysiące Polaków zgłosiło się do misji samobójczych

Dodano: 

Najbardziej nietypowe zgłoszenie do „oddziału żywych torped” pochodziło od rolnika spod Bydgoszczy, Karola Langego. Z artykułu opublikowanego w „Ilustrowanym Kuryerze Codziennym” wynika, że człowiek ten był nie tylko Niemcem, lecz także narodowym socjalistą. Jak twierdził, narodowosocjalistyczne organizacje uważał za nieobliczalne i nie mógł pogodzić działalności w nich z postawą wiernego obywatela Rzeczypospolitej.

Zgłoszenia przesyłane do instytucji wojskowych zachowały się do dziś. Za wiarygodne należy uznać również deklaracje publikowane w gazetach, opatrzone zdjęciami i dokładnymi danymi osobowymi ochotników. Jednak do niektórych najbardziej osobliwych, anonimowych listów publikowanych w prasie powinniśmy podchodzić ostrożnie. Te same gazety w pierwszych dniach września publikowały informacje o polskich sukcesach, np. bombardowaniu Berlina, których nigdy nie było. Nie ulega jednak wątpliwości, że w miesiącach poprzedzających wojnę media podsycały społeczne wrzenie, budując nastrój fanatycznego oporu przeciw Niemcom.

Polska prasa rozpisywała się o kandydatach na żywe torpedy

Publikowanie imion, nazwisk, adresów, a nawet zdjęć kolejnych ochotników nie było rozsądnym posunięciem. Po wkroczeniu do Polski Niemcy mieli dzięki temu do dyspozycji dokładne informacje o najbardziej niebezpiecznych dla nich ludziach. Informacje te – podobnie jak zgłoszenia do jednostek wojskowych – szybko wykorzystało gestapo. Ochotnicy ginęli w obozach koncentracyjnych, w Palmirach, ale też walczyli z Niemcami w szeregach Armii Krajowej jako ochotnicy na Zachodzie, brali udział w powstaniu warszawskim. Wielu z nich przeżyło wojnę.

Nieskuteczna broń

Zasługi wojenne niektórych weteranów „rosną” niekiedy w ich oczach z biegiem lat. Tak też było w przypadku części „ochotników na żywe torpedy”. Gdy kilkadziesiąt lat po wojnie dziennikarze odnajdywali kandydatów na straceńców, dowiadywali się o oddziałach, które już w październiku miały być gotowe do ataku. Marian Kamiński przedstawił nawet dokładny opis torpedy, w tym systemu sterowania, która miała ważyć 420 kg. Podobne rewelacje można włożyć między bajki. Nie wiadomo, czy jest to wymysł samego Kamińskiego, czy oficera, który w rozmowie z ochotnikiem chciał podtrzymać w nim wolę walki i stwarzał pozory pracy nad projektem. Relacje ochotników, którzy mieli widzieć modele torped czy filmy instruktażowe, różnią się od siebie na tyle, że trudno uznać je za wiarygodne.

Polska Marynarka Wojenna nie miała dobrych planów walki z Niemcami. Cała nasza doktryna wojny na morzu była tworzona z myślą o obronie przed Sowietami. W konsekwencji nie byliśmy w stanie skutecznie wykorzystać naszych okrętów podwodnych, nie mówiąc już o konstruowaniu nowego rodzaju broni, na co nie było czasu i co nie miało sensu. Nie może być więc mowy o stworzeniu od podstaw torped dla ochotników. Dowództwo marynarki doskonale zdawało sobie z tego sprawę. Poprzestano na katalogowaniu napływających zgłoszeń i udzielaniu grzecznych odpowiedzi. „Siła militarna państwa nie może leżeć w samobójstwie obywateli” – twierdził w 1938 r. Aleksander Potyrała, inżynier z Wydziału Budowy Okrętów Kierownictwa Marynarki Wojennej.

Czytaj też:
Marszałek Śmigły-Rydz. Geniusz niemożliwości

Wojna z Niemcami na Bałtyku nie miała dużego znaczenia militarnego. Jeśli samobójcze ataki miałyby w jakikolwiek sposób wpłynąć na przebieg działań zbrojnych, musiałyby zostać przeprowadzone na lądzie na masową skalę. Sama nazwa „żywe torpedy”, funkcjonująca w prasie w 1939 r., nie odnosiła się zresztą wyłącznie do Marynarki Wojennej. Była to wspólna nazwa oddziału samobójców, który miał zostać wykorzystany przez dowództwo według uznania. Opracowanie koncepcji wykorzystania takiego oddziału, jego wyposażenie i wyszkolenie musiałoby trwać znacznie dłużej niż 3–4 miesiące. Nie było więc realnych szans, aby żywe torpedy wpłynęły na losy wojny. Doświadczenia następnych lat wojny pokazały zresztą, że takie jednostki są zwykle mało skuteczne. Samowolne, niezorganizowane przez wojsko ataki samobójców również przyniosłyby efekt odwrotny od zamierzonego. Łatwo wyobrazić sobie, o ile większa byłaby skala niemieckich mordów, gdyby żołnierze Hitlera upatrywali w każdym cywilu potencjalnego samobójcy gotowego się wysadzić, aby zabić jak najwięcej z wrogich żołnierzy.

Sama koncepcja wykorzystania ręcznie sterowanych torped nie była nowa. Ponad 20 lat wcześniej z powodzeniem stosowali ją Włosi. Włoska żywa torpeda Mignatta zatopiła austro-węgierski pancernik „Viribus Unitis”. Nie była to jednak misja samobójcza, miniaturowy okręt podwodny służył bowiem do zakładania ładunków wybuchowych, nie był pociskiem. Załoga, która zatopiła „Viribus Unitis”, przeżyła atak. Na podobnej zasadzie działał też miniaturowy okręt podwodny wykorzystany w wojnie secesyjnej przez konfederatów. „Hunley” w pierwszym w historii udanym ataku dokonanym przez okręt podwodny zatopił USS „Housatonic” unionistów, wbijając w jego burtę minę. Konfederaci odpłynęli przed wybuchem, „Hunley” zatonął jednak w drodze do portu, z nieznanych do dziś przyczyn.

Również w czasie II wojny światowej Włosi z powodzeniem stosowali miniaturowe okręty podwodne. Były to jednak jednostki służące do zadań dywersyjnych – misji bardzo niebezpiecznych, ale nie samobójczych. Sterowane przez dwóch płetwonurków włoskie „Maiale” poważnie uszkodziły dwa brytyjskie pancerniki – HMS „Queen Elizabeth” i „Valiant”. Włoska konstrukcja była na tyle udana, że skopiowali ją Brytyjczycy. Tak powstała brytyjska żywa torpeda „Chariot”, wykorzystana jednak z mniejszym powodzeniem. Znacznie gorzej sprawdziły się niemieckie torpedy „Neger”, które działały na zasadzie podobnej do broni włoskiej i brytyjskiej. Po odpaleniu torpedy przymocowanej do jednoosobowego okrętu podwodnego pilot miał możliwość ucieczki, w praktyce niemal wszystkie misje okazały się samobójcze. Jednym z sukcesów niemieckich „Negerów” było poważne uszkodzenie polskiego krążownika ORP „Dragon”. „Marder” – ulepszona wersja „Negerów” wprowadzona pod koniec wojny – również okazał się nieskuteczny. Losów wojny nie odmieniły także wprowadzone w 1944 r. japońskie żywe torpedy „Kaiten”. Mimo że pilot miał teoretycznie możliwość opuszczenia torpedy przed eksplozją, wszystkie misje okazały się samobójcze.

Cytaty z listów ochotników na żywe torpedy pochodzą z książki „Żywe torpedy. 1939” Elżbiety Szumiec-Zielińskiej.

Artykuł został opublikowany w 1/2018 wydaniu miesięcznika Historia Do Rzeczy.