MIG-iem do wolności. Wyczyn polskiego pilota rozjuszył Sowietów

MIG-iem do wolności. Wyczyn polskiego pilota rozjuszył Sowietów

Dodano: 
MIG 15, który wpadł w ręce Amerykanów. Zdjęcie wykonane we wrześniu 1953 r. w bazie US Air Force w Korei Płd.
MIG 15, który wpadł w ręce Amerykanów. Zdjęcie wykonane we wrześniu 1953 r. w bazie US Air Force w Korei Płd. Źródło: Wikimedia Commons
Franciszek Jarecki wielokrotnie odtwarzał w głowie możliwe scenariusze ucieczki. Porucznik wiedział, jak cenną zdobyczą byłaby dla Amerykanów jego maszyna. Dla niego byłaby nie tylko narzędziem ucieczki, ale także przepustką do USA...

(Poniższy tekst jest fragmentem książki Andrzeja Fedorowicza pt. „Słynne Ucieczki Polaków 2” - wyd. Fronda)

Musi to zrobić 5 marca. Jeśli tylko będą loty. Jeśli nie, strzela sobie w łeb albo zrobi coś, za co go aresztują – dla 22-letniego podporucznika Franciszka Jareckiego ta myśl stała się już obsesją. Od pięciu miesięcy wyobrażał sobie, że taki właśnie będzie scenariusz tego dnia. Od listopada 1952 roku, gdy trafił do nowo sformowanego 28. Pułku Lotnictwa Myśliwskiego w Redzikowie koło Słupska nie było dnia, by o tym nie myślał. Wcześniej stacjonował na warszawskim Bemowie jako pilot 31. Pułku Myśliwskiego. Już tam nie było łatwo, jednak życie w Redzikowie przypominało najgorsze więzienie. Żadnych przepustek tylko intensywne ćwiczenia, a do tego wszechobecna inwigilacja, donosicielstwo i komunistyczna indoktrynacja.

Wielu spośród ponad dwustu zamkniętych za drutami jednostki młodych ludzi zaczynało powoli wariować. Byli pilotami jednych z najnowocześniejszych wówczas na świecie myśliwskich odrzutowców, elitą elit, janczarami komunistycznego państwa sprawdzonymi przez kontrwywiad w najdrobniejszych szczegółach. A mimo to wielu z nich miało dość. Nikt nie wiedział, czy najbliższy kolega nie jest donosicielem, czy ktoś nie zostanie aresztowany następnego dnia. Szerzyły się plotki, że po przeszkoleniu zostaną wysłani na front wojny koreańskiej, by walczyć z Amerykanami i koalicją zwołaną pod flagą Organizacji Narodów Zjednoczonych. Franciszek Jarecki z Amerykanami ani z ONZ walczyć nie chciał. Wręcz przeciwnie – marzył o tym, by uciec do Ameryki ze zniewolonego przez komunistów, pełnego kłamstwa i przemocy państwa.

Okładka książki

Polska w 1952 roku zaczynała przypominać wielki sowiecki łagier. Granice dosłownie oplecione zostały kolczastym drutem i setkami strażniczych wież, a uzyskanie paszportu graniczyło z cudem. Ryzykantów gotowych uciec z tego piekła jednak nie brakowało, a wielu z nich nosiło wojskowe mundury. W elitarnym lotniczym światku informacje o takich próbach roznosiły się szybko, tym bardziej, że każdej ucieczce towarzyszyły aresztowania, przesłuchania i jeszcze większa inwigilacja, prowadzona przez wojskowy kontrwywiad.

Gdy Jarecki stacjonował na Bemowie, z lotniska w Izbicku niedaleko Opola uciekł samolotem Jak-9 służący tam instruktor, 23-letni podporucznik pilot Edward Pytko. Najpierw skierował maszynę nad Czechosłowację by stamtąd lecieć do odległego o 400 kilometrów Berlina; chciał wylądować na lotnisku w zachodniej strefie podzielonego miasta. Jednak chwilę po przekroczeniu granicy zaczęły ścigać go sowieckie myśliwce. Klucząc w chmurach, Pytko uciekł przed pościgiem na południe. Nad terytorium Austrii dotarł na oparach paliwa. Wylądował w Wiener Neustadt, nie wiedząc, że to wciąż sowiecka strefa okupacyjna. Natychmiast został aresztowany. Miał potwornego pecha; najbliższe lotnisko na którym stacjonowali Amerykanie było zaledwie o dwie minuty lotu. Jednak teraz jego los był przesądzony. Przekazany władzom w Warszawie, został oskarżony o zdradę i skazany na karę śmierci. Wyrok został wykonany w mokotowskim więzieniu pod koniec sierpnia 1952 roku, zaledwie pięć tygodni po dramatycznej ucieczce z Izbicka.

Franciszek Jarecki

Pytko nie był pierwszym pilotem, który próbował szczęścia. Ponad trzy lata wcześniej, w marcu 1949 roku, z lotniska w Dziwnowie zwiał na szwedzką wyspę Gotlandia 26-letni podporucznik pilot Arkadiusz Korobczyński. Urodzony w Związku Sowieckim, ale Polak z pochodzenia, po wojennej służbie w Armii Czerwonej wstąpił do polskiego wojska. Służył jako pilot w 5. Pułku Lotnictwa Szturmowego. Gdy w 1948 roku powołano Samodzielną Eskadrę Lotnictwa Marynarki Wojennej, został oddelegowany na wybrzeże. Ucieczki dokonał doskonale znanym sobie samolotem IŁ-2, szkoleniową wersją szturmowej maszyny z II wojny światowej.

Wyczyn Korobczyńskiego zaalarmował kontrwywiad, jednak dopiero nieudana ucieczka podporucznika Pytki spowodowała, że w eskadrach lotniczych rozpętało się piekło. Wojskowa Informacja wszędzie wietrzyła spiski, a pod szczególną obserwację wzięto młodych pilotów, kawalerów bez żon i dzieci, czyli takich, którzy mieli najmniej do stracenia. Należał do nich Jarecki. Jego ojciec, zawodowy oficer, poległ w wojnie obronnej 1939 roku, gdy Franek miał osiem lat. Mieszkał wtedy z matką w Stanisławowie, gdzie na własne oczy widział wejście sowieckiej armii po 17 września 1939 roku. Po wojnie repatriowali się na Śląsk, do Bytomia. Tam w 1946 roku 15-letni Franek zapisał się na kurs szybowcowy. Cztery lata później wstąpił do dęblińskiej Szkoły Orląt, którą ukończył jako prymus w ciągu trzech lat. Nagrodą był list pochwalny od prezydenta Bolesława Bieruta oraz radio. „Bierzmy przykład z Jareckiego!”, głosiła ścienna gazetka w Dęblinie.

Czytaj też:
Wyskoczył na środku Pacyfiku, żeby uciec z ZSRS. Nikt nie wierzył, że to się może udać

Takich jak on propaganda PRL przedstawiała jako nową elitę „ludowego” wojska. Byli pokoleniem od wczesnej młodości poddanym komunistycznej indoktrynacji i kultowi Stalina. Mieli być janczarami nowego reżimu, bezwzględnymi wrogami Stanów Zjednoczonych i zachodnich demokracji, gotowymi wykonać każdy rozkaz dowódców. Jarecki rozumiał, że ludzie w wieku jego matki tracą nadzieję widząc, jakiej ideologicznej obróbce poddawani są ludzie w jego wieku. On sam mógłby uchodzić za ideał komunistycznego żołnierza – karnego, doskonale wyszkolonego obrońcy nowego ustroju. Tak jednak nie było; przełożeni nigdy do końca nie dowiedzieli się, jakie tajemnice kryje głowa młodego podporucznika.

Jak naprawdę wygląda komunistyczne wojsko, Jarecki przekonał się na Bemowie. Gdy tylko trafił do elitarnego 31. Pułku, przełożeni natychmiast zażądali, by pisał donosy na swoich kolegów. Młodzi mężczyźni, którzy jeszcze niedawno razem kończyli dęblińską szkołę, mieli teraz obserwować się nawzajem i o wszystkim meldować dowódcom i kontrwywiadowi. Nie było wyjścia – kto nie pisał raportów, szybko mógł pożegnać się z wymarzoną służbą. Jarecki pisał więc, starając się nie zaszkodzić nikomu lub zaszkodzić jak najmniej. Nie wiedział jednak, jak zostaną wykorzystane te informacje. Z każdym dniem był coraz bardziej wewnętrznie rozdarty.