Gdy Kazimierz Wielki po śmierci ojca zakładał koronę, to dostał w spadku kraj, który tak naprawdę składał się z dwóch ziem: Małopolski i Wielkopolski oraz lennych wobec króla ziemi łęczyckiej i sieradzkiej. Inne obszary wcześniej posiadane Łokietek utracił, w tym przede wszystkim Pomorze oraz rodzinne Kujawy. Pozostało trzeciorzędne państewko środkowoeuropejskie. Do tego król Czech Jan Luksemburski rościł sobie prawa do polskiej korony jako spadek po Przemyślidach. Używał tytułu króla Polski. Łokietka od czasu koronacji Luksemburczyk nazywał wyłącznie „królem krakowskim”, sam zachowując tytuł rex Poloniae.
Na początku królowania Kazimierza Wielkiego nic w tej materii się nie zmieniło. Rozumiał nasz Piast - jak pisali już w wieku XIX Stanisław Smolka i August Sokołowski - „że siłą oręża nie podoła Krzyżakom i Luksemburgom. (…) Schował miecz i zasiadł do szachownicy dyplomatycznej, na której rozgrywała się partia pomiędzy dynastami środkowej Europy”.
Michał Bobrzyński ujął cel Kazimierza mocniej: „Chwyciwszy też po śmierci ojca ster rządów, postanowił sobie epoce walki za jaką bądź cenę położyć koniec, a podnieść kraj i społeczeństwo polskie na ten stopień gospodarstwa, oświaty i cywilizacji, na jakim podówczas stanęła już Europa zachodnia i południowa”. Czyli król pacyfista, reformator i wirtuoz zawierania sojuszy. Nie należy jednak przy tym zapominać, że przez zgoła ćwierć wieku z przerwami prowadził walki o Ruś.
Uczta uwieczniona
Na ścianie w krakowskich Sukiennicach w Galerii Malarstwa Polskiego zawieszono powyżej oczu muzealnego widza obraz, który można łatwo przegapić w czasie zwiedzania. Nie rzuca się w oczy, ani ze względu na swoją kolorystykę, a nawet rozmiary, oczywiście jak wcześniej obejrzymy prezentowane tam dzieła Matejki, np. „Hołd Pruski” czy „Kościuszkę pod Racławicami”. Ot, widzimy na płótnie natłok ludzi przy stole i wokół niego. Malowidło to trudno jest nawet pod względem artystycznym zaliczyć do pierwszej, ba, nawet drugiej ligi w dziejach polskiego malarstwa, choć po jego namalowaniu autor, Bronisław Abramowicz, został honorowym członkiem korespondentem wiedeńskiego Kunstverein.
Natomiast wydarzenie na nim uwiecznione, odnoszące się do historii Korony Królestwa Polskiego, to już liga światowa. Pisze Barbara Ciciora: „Obraz poddano jednak miażdżącej krytyce. Rodacy zobaczyli w nim zaledwie wspaniałą ucztę, nie zaś wydarzenie jakiego pragnęli, budzące dumę z minionej, ale rzeczywistej potęgi Polski”. Nie ma czemu się dziwić naszym przodkom. Naród pogrążony wówczas w zaborach mógł spodziewać się czegoś bardziej wzniosłego. Malarze historyczni mieli wręcz patriotyczny obowiązek pokazywać jak potężna Polska była kiedyś. Ale w sumie nie jest przecież aż tak źle. Widzimy, że króla Kazimierza uczynił artysta postacią centralną i nadał mu najbardziej poczesne miejsce przy stole. To wokół niego skupiają się najważniejsze koronowane głowy.
Jakie to wybitne wydarzenie tak mało bodaj udolnie według krytyki chciał przedstawić artysta? Skupił się na biesiadowaniu, to fakt, a nie ono było wtedy najważniejsze. Stało się co prawda symbolem zjazdu monarchów odbytego z inicjatywy Kazimierza Wielkiego, a mającego miejsce w Krakowie we wrześniu Roku Pańskiego 1364. Słynna „Uczta u Wierzynka”, bo o niej mowa, to tylko ostatnia faza „kongresu władców”, który jeszcze bardziej wzmocnił i tak już mocną wówczas pozycję polskiego monarchy na arenie europejskiej. To spotkanie królów i książąt wolno chyba uznać za zwieńczenie działalności Kazimierza Wielkiego we wprowadzeniu Korony Królestwa Polskiego do grona najbardziej znaczących państw ówczesnej Europy, a rozpoczęte koronacją w roku 1333. Sześć lat po tym „kongresie” niestety ostatni Piast na polskim tronie umiera.
Na usprawiedliwienie artysty dodajmy, że obrazy z tego zjazdu stworzyli także dwaj bardzo wybitni dziewiętnastowieczni malarze - Jan Matejko oraz Józef Simmler. Obaj skupili się również na jednym tylko jego elemencie, właśnie na „Uczcie u Wierzynka”. Simmler postąpił podobnie jak Abramowicz - pokazał samą ucztę. U Mistrza Jana samej uczty nie widzimy, tylko korowód osób na nią zdążający. Artysta często bowiem przemawia symbolem, a takim symbolem krakowskiego zjazdu europejskich monarchów na pewno było kończące je biesiadowanie. Obecnie również zapewne w powszechnej świadomości z tego zjazdu monarchów pozostaje nam w pamięci przede wszystkim owa uczta. Odwiedzający Kraków mogą nawet zajrzeć do restauracji „U Wierzynka”, która ponoć nie znajduje się w tym samym miejscu co w XIV wieku, ale także blisko Rynku.
Czytaj też:
Grobowiec Kazimierza Wielkiego - obraz Jana Matejki
Przypuszczać możemy, że wtedy, gdy obrazy te powstawały, w ludzkiej pamięci utkwiła tylko owa uczta. I co wtedy mieliby namalować malarze - rozmowy, zakulisowe pertraktacje, zawarte umowy? Przedstawić cały przebieg wydarzeń jaki miał miejsce w czasie wizyty monarchów w Krakowie i jego wyniki za pomocą pędzla było niepodobna. Jan Długosz pisał, że zjazd trwał aż dni dwadzieścia. Skoro tak, choć wierzyć się nie chce, to oprócz jedzenia i picia musiano o czymś ważnym deliberować, a nie tylko ucztować.
Chwalimy się
Zawsze przy tego typu „imprezach” i rozsyłaniu zaproszeń musi być określony cel główny. W tym wypadku nie bardzo jednoznacznie można powiedzieć co nim było. Długosz twierdził, że odbył się wówczas ślub wnuczki Kazimierza, Elżbiety Pomorskiej z cesarzem Karolem. Wiemy natomiast, że miał on miejsce rok wcześniej. Tak więc kronikarz połączył w swym obszernym opisie dwa wydarzenia - ów ślub, który w maju 1363 r. odbył się również w Krakowie oraz zjazd monarchów z roku 1364.
Jeżeli więc nie królewskie gody to co? Wydaje się, że Kazimierz Wielki chciał się pochwalić przed światem, że właśnie otwiera w Krakowie uniwersytet, a dokładniej uczelnię taką nazywało się w onych wiekach Studium Generale. Zgodę na utworzenie uniwersytetu wydawał wówczas papież, a byle komu jej nie udzielał. Musiała więc Polska i jej władca na to sobie zasłużyć. Widać zasłużyli, bowiem była to druga po praskiej wyższa uczelnia w tej części Europy. Było więc czym się chwalić, a i przed kim także. Skład osobowy tego kongresu monarchów podajemy za Pawłem Jasienicą. „Wawel gościł wtedy wyjątkowo liczny poczet koronowanych głów: cesarza Karola IV, jego brata Jana i syna Wacława, króla Węgier - Ludwika, króla Danii - Waldemara, króla Cypru - Piotra de Lusignan, księcia Austrii - Rudolfa IV i dwóch jego braci, Alberta i Leopolda, margrabiów brandenburskich - Ludwika i Ottona, Ziemowita III mazowieckiego, Bogusława V wołogoskiego i jego syna Kazimierza, zwanego w Polsce Kaźkiem Szczecińskim, Bolka II ze Świdnicy, Władysława z Opola oraz wszystkich innych polskich książąt ze Śląska”.
Jak dodamy do tego jeszcze zapewne niezliczoną liczbę towarzyszących im możnych i sług, to rzeczywiście ilość osób przebywających w tym samym czasie w Krakowie musi robić wrażenie. Dwóch monarchów widać pozazdrościło polskiemu królowi takiej uczelni. Prof. Franciszek Ziejka: „Ta wiadomość na pewno bardzo podniosła pozycję króla polskiego w oczach gości. Stała się też na swój sposób „zaraźliwą": wszak już w roku następnym, 1365, założył uniwersytet w Wiedniu książę Rudolf IV, jeden z gości króla Kazimierza na zjeździe krakowskim. A w trzy lata później podobną decyzję podjął król węgierski, fundując uniwersytet w Pięciukościołach (Pécs)”.
„Wojna o cześć kobiety” i mediatorów dwóch
Na samo tylko „pokazanie chwały swojego Królestwa” zapewne tylu koronowanych głów by nie przybyło. Wybitny dziewiętnastowieczny historyk Karol Szajnocha napisał opowieść pt.: „Wojna o cześć kobiety”, gdzie od pierwszych słów zastanawia się nad owym zjazdem monarchów. Odrzuca oczywiście podaną przez Długosza wersję o ślubie wnuczki Kazimierza i mówi wprost, że poszło „o sprawę królowej węgierskiej Elżbiety, siostry Kazimierza W”.. I dalej: „Nie znamy wiele ustępów w historyi średnich wieków, któreby ciekawiej od niniejszego, charakteryzowały swoją epokę”.
Otóż to, a mówi się, że średniowiecze to ciemnota i tylko wojny. Spory, okazuje się, nawet te najostrzejsze, można było rozwiązywać i innymi sposobami. Wróćmy się zatem o kilka lat. Ludwik Węgierski posyła posłów do Pragi. Tam podczas uczty wydanej przez Karola IV dochodzi do skandalu. Cesarz obraża królową węgierską Elżbietę (Łokietkównę) nazywając ją bezwstydną, a może nawet ladacznicą. Gdy posłowie węgierscy donieśli o tym Ludwikowi, ten na taką potwarz wobec matki nie pozostaje obojętny. Wypowiada więc w 1362 roku wojnę cesarzowi. Kazimierz siłą rzeczy zobowiązuje się poprzeć szwagra. Szykowała się wielka zawierucha, w którą mogło zostać zaangażowanych kilka ościennych państw, w tym także Habsburgowie. Papież jest zaniepokojony, wzywa do mediacji.
Kazimierz - pisze prof. Andrzej Nowak - „nie był raczej gotów ruszać na wojnę z cesarzem tylko dla obrony czci swojej siostry. W odróżnieniu od Ludwika, cnoty rycerskie nie były jego najmocniejszą stroną”. Natomiast w dyplomacji i rozwiązywaniu konfliktów na drodze pokojowej, był mistrzem Europy. Przyjmuje Kazimierz rolę mediatora i działa w imieniu Ludwika, a po stronie przeciwnej w imieniu cesarza mediuje Bolko Świdnicki, siostrzeniec polskiego króla. I znajdują polubowne rozwiązanie. Jest ono takie, jakie w owych czasach często było stosowane. Cesarz Karol IV tej wojny się obawiał, więc wymyślił wyjście matrymonialne, na który strona atakująca przystaje. Jak pisze prof. Nowak „zaproponował małżeństwo Elżbiecie, wnuczce Kazimierza - córce Bogusława V zachodniopomorskiego i Elżbiety Kazimierzówny. (…) W ten sposób król polski stawał się „prateściem” cesarza”. Uniknięto zatem wojny dynastycznej w Europie, więc trzeba było to jakoś uczcić, ale i potwierdzić.
I tak w roku następnym skonfliktowani wcześniej i inni zainteresowani więcej czy mniej spotykają się w Krakowie. A co tam robi król Cypru? Wspomnimy tylko, że namawiał koronowane głowy do kolejnej krucjaty. Oni zapewne się uśmiechali, przytakiwali dyplomatycznie, ale w konsekwencji nie mieli zamiaru w niej uczestniczyć. No i jeszcze jest, o dziwo, król dalekiej Danii. W najlepszej bodaj biografii Kazimierza jej autor, prof. Jerzy Wyrozumski zwraca uwagę na zawarty wcześniej przez polskiego króla sojusz z Danią. Miał on wzmocnić Polskę od północy i być „straszakiem” na Krzyżaków. Ten ustalony już „przyjacielski związek i braterska przyjaźń” miał obowiązywać po wieczne czasy. Może to tłumaczyć przyjazd na ten zjazd Waldemara IV, choć niektórzy historycy jego obecność wówczas w Krakowie poddają w wątpliwość.
Czytaj też:
Zagadka „Stańczyka”. Dlaczego Matejko „pomylił” tak ważną rzecz?
Trzeba to oblać
Jest w Krakowie uniwersytet, jest pokój w Europie więc można biesiadować. Jeszcze tylko po cichu władcy ustalają ważne dla swojej przyszłości umowy, wydają odpowiednie dokumenty i wszyscy zadowoleni zasiadają do stołu. Wcześniej oczywiście zwyczajem rycerskim odbywają się turnieje, gonitwy i inne zabawy. Pisał Jan Długosz:
Zwycięzcom na igrzyskach i szermierzom Kazimierz, król polski, hojne porozdawał nagrody. Chcąc zaś tenże król Kazimierz okazać swoje i królestwa swego bogactwa i dostatki, którymi wszystkich poprzedników swoich, królów polskich, przewyższył, przez cały czas trwającego wesela goszczących u siebie królów, książąt i panów codziennie wytwornymi raczył biesiadami i z wielką podejmował wspaniałością. A na tym nie przestając, każdego dnia, po skończonej biesiadzie, wszystkim królom i gościom rozdawał mnogie i niezwykłej wartości upominki, które rzeczonych królów, książąt i goszczących panów w wielkie wprawiały podziwienie.
Janko z Czarnkowa dodaje: „Jaka była wesołość na tej uczcie, jaka wspaniałość, sława i obfitość - opisać nie podobna, chyba powiedzieć tylko, że wszystkim dawano więcej niż sami życzyli”. Prosty lud też chyba się napił do syta, skoro Długosz zanotował, że „na rynku krakowskim porozstawiano po wielu miejscach beczki i naczynia ogromnej wielkości, napełnione wybornym winem”. Było więc na bogato. Do dzisiaj trwają dyskusje, kto tak ogromną imprezę opłacał. Toć kosztować ona musiała krocie. Uważa się, że „Ucztę u Wierzynka” finansowało miasto Kraków, a powszechnie znana nazwa wzięła się od miejsca biesiady – było to mieszkanie owego bogatego kupca Wierzynka, który zapewne także poważnie dorzucił się do jej zorganizowania, a i jeszcze zabłysnął przed gośćmi. „Podarki zaś, które w obecności innych królów Kazimierzowi, królowi polskiemu, naówczas złożył, tak drogiej miały być ceny, że sto tysięcy złotych swoją wartością przenosiły, a nie tylko w podziw wielki, ale w osłupienie wszystkich wprawiły” - pisał Długosz.
Sam zjazd monarchów i wieńcząca go uczta to rezultat wieloletniej polityki króla Kaźmierza. Prof. Wyrozumski tak oto podsumował wydarzenie z września roku 1364: „Istotą rzeczy była więc próba zmiany sojuszów dwustronnych na system sojuszu zbiorowego państw Europy Środkowej, gwarantujący pokój i bezpieczeństwo na dużym jej obszarze. Idea była wielka, wyrastająca ponad epokę, w której się zrodziła, chlubnie świadcząca o ostatnim Piaście na polskim tronie. Kraków zaś, jako miejsce spotkania i rzeczywistego zbliżenia monarchów, stawał się osią polityki międzynarodowej w jej średniowiecznym środkowoeuropejskim wymiarze”.
Myślimy, że już wówczas zasłużył sobie Kazimierz III na nadany mu później przydomek Wielki.
Bronisław Abramowicz, „Uczta u Wierzynka”, (1876 rok), olej/płótno; wymiary: 157 x 315 cm, Muzeum Narodowe w Krakowie. (fot. MNK)
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.