Pierwszym ciosem były masowe aresztowania polskiej elity na początku stycznia 1945 r., m.in. pracowników wyższych uczelni, inżynierów, księży. Pozbawiono wolności ok. 800 Polaków.
Barbara Mękarska widziała ciężarówki z ludźmi jadącymi w stronę więzienia przy ul. Łąckiego, patrol żołnierzy sowieckich otaczających kilku mężczyzn. I tę scenę:
„Oto z ulicy św. Mikołaja wychodzi czterech żołnierzy rosyjskich. Prowadzą młodego mężczyznę. Wysoki, jasnowłosy, w samym tylko ubraniu i z malutkim tobołkiem pod pachą. Przed kościołem św. Mikołaja więzień zwalnia kroku. Żegna się znakiem krzyża. I w tej chwili w drzwiach kościoła ukazuje się nasz proboszcz w ornacie z Najświętszym Sakramentem w ręku. Jak stał przy ołtarzu, tak wyszedł przed próg kościoła. Razem z nim mały chłopak, który do mszy służył, podtrzymuje ornat. Ksiądz podnosi monstrancję i żegna nią młodego więźnia, który klęknąwszy na śniegu, schyla głowę”.
Sowieckie władze z satysfakcją odnotowywały, że po tej akcji wzrosła liczba zapisujących się na wyjazd do Polski (pierwszy transport odszedł ze Lwowa w grudniu 1944 r.). Kolejną metodą wywierania presji były nakazy kierujące Polaków do pracy na wschodzie sowieckiej Ukrainy lub na tereny Rosji. Profesor Ryszard Gansiniec pisał na przełomie lat 1944 i 1945:
„Jak dotąd stoi Lwów nasz niewzruszony. Do przesiedleń zgłosił się, kto musiał – to znaczy ten, co »powiestkę« dostał do pracy w Donbasie lub do Odessy. A nawet oni, gdy terror ten ustał, swoje zgłoszenia teraz wycofują. Pieni się Moskal i grozi policją. Ale, co gorsza, idzie z nimi komisja »polska« z Lublina i gani Polaków, że tak uparci i tak postępują” (Ryszard Gansiniec, „Notatki lwowskie 1944–1946”).
W polskojęzycznym „Czerwonym Sztandarze” ukazał się artykuł „Polska czeka na was”. We Lwowie odpowiadano: „A my czekamy na Polskę”. Do wyjazdu do Polski nawoływał lwowski oddział komunistycznego Związku Patriotów Polskich. Jego działacz, dr Zdzisław Bieliński, występujący gorliwie przeciw polskiemu „nacjonalizmowi”, zginął w lutym 1945 r. rozerwany przez bombę w paczce dostarczonej mu jako prezent przez żołnierza w mundurze armii Berlinga. Donat Langauer, pracownik naukowy Politechniki Lwowskiej, uważany za denuncjatora kolegów z uczelni, został zastrzelony w marcu 1945 r. Spektakularną akcją polskiego podziemia było spalenie wielkiej mapy na Wałach Hetmańskich, na której zaznaczono granice Polski i Związku Sowieckiego według umowy Ribbentrop-Mołotow z 1939 r. Jednak polska konspiracja ponosiła ogromne straty i była systematycznie rozbijana przez NKWD.
Czytaj też:
Epidemia zabiła 200 tys. Polaków. Dlaczego kina, teatry i szkoły działały w najlepsze?
Mimo postanowień konferencji jałtańskiej z lutego 1945 r., która nie pozostawiała złudzeń co do przynależności Lwowa, wiara w to, że miasto będzie w Polsce, wciąż trwała. Ryszard Gansiniec pisał 17 listopada: „Uważam, że może w ogóle nie trzeba stąd jechać, gdyż sprawa Lwowa właściwie wciąż otwarta”.
Lwowscy Polacy byli poddawani presji ze strony Sowietów i Ukraińców, miejscowych i tych napływających ze wsi. Padało często pytanie: „Kiedy wyjeżdżacie?”. A za tym pytaniem kryła się chęć zajęcia mieszkań z meblami, których nie wolno było wywozić. Gansiniec notował:
„Na polskie mieszkania – także moje – wystawia się ordery i mimo że to jawne bezprawie, prokuratorzy reklamacji w tych sprawach nie przyjmują. Całe rodziny się wyrzuca, jeśli do 48 godzin nie wyjadą”.
Administracja sowiecka Lwowa stawiała sprawę jasno: czy chcecie jechać na wschód – na Sybir albo do Kazachstanu – czy na zachód? Barbara Mękarska wspominała dialog jej przyjaciółki z koleżanką ze studiów, Rosjanką, która powiedziała jej, że pojedzie do Polski. „Ty durna – płacze już gorącymi łzami Hanka – do jakiej Polski mam jechać, kiedy Polska jest tutaj, tylko wyście ją zabrali”....
Wiosną 1945 r. do Lwowa przyjechał Nikita Chruszczow. Był wściekły, gdy dowiedział się, że w mieście jest wciąż bardzo dużo Polaków. Aby zmusić ich do opuszczenia rodzinnego miasta, zagrożono im zakazem przebywania we Lwowie, odebraniem paszportu, przymusową pracą z dala od miasta. Żeby zmusić Polaków do wyjazdu, zwalniano ich także z pracy. W połowie 1945 r. było w mieście jeszcze ok. 85 tys. Polaków.
Ryszard Gansiniec notował w swoim dzienniku: „Milicja zatrzymuje dowody osobiste, nawet bez pretekstu, i mówi, że można je odebrać w punkcie repatriacyjnym, a tam wydają go po zarejestrowaniu się na wyjazd i zobowiązaniu, że opuści się Lwów najbliższym transportem. Nikomu nie przedłużają ważności tych dokumentów tożsamości”.
Czytaj też:
Ostatni obrońcy Kresów. Legendarni żołnierze, którzy do końca walczyli o Polskę
Cios w Kościół
Kolejnym ciosem, który osłabiał i kruszył wolę pozostania przez Polaków we Lwowie, było drastyczne uderzenie w Kościół katolicki. Arcybiskupa lwowskiego, Eugeniusza Baziaka, nękano nocnymi wezwaniami do siedziby NKWD. 21 kwietnia 1946 r. odprawił on ostatnie nabożeństwo w katedrze. Został faktycznie zmuszony do wyjazdu. Gdyby odmówił, z pewnością podzieliłby los biskupów zlikwidowanego przez Sowietów kościoła greckokatolickiego, którzy zostali aresztowani. Arcybiskup zabrał ze sobą relikwiarz błogosławionego bp. Jakuba Strepy. Do Polski w nowych granicach przewieziono także obraz Matki Boskiej z katedry lwowskiej, przed którym śluby składał król Jan Kazimierz. Do wyjazdu w nowe granice Polski zmuszono też lwowskich zakonników.
Po wyjeździe arcybiskupa zamknięto, z wyjątkiem katedry, kościoły rzymskokatolickie. 12 maja 1946 r. Ryszard Gansiniec zanotował: „Po drodze widziałem rzecz godną pamięci: Polaków klęczących na progu zamkniętych przez bolszewików kościołów i modlących się. Zamknięte drzwi ozdobione bogato kwieciem, niczym ołtarz”.
18 maja Alma Heczko zapisała w swoim dzienniku: „Przeżyłam tu 24 lata. Urodziłam się w pokoju, w którym teraz śpi moja córka. Teraz muszę stąd wyjechać. Wypędzają nas z naszej rodzinnej ziemi” („Karta” nr 13/1994).
Barbara Mękarska tak zapamiętała moment wysiedlenia ze Lwowa:
„W południe robi się ruch obok pociągu. Gwizdy, nawoływania. Odjeżdżamy. Pociąg rusza powoli. W drzwiach wagonu, w okienkach widzą ludzkie twarze. Oczy skierowane w stronę miasta. Jeszcze widać Kopiec... Jeszcze wieże kościoła św. Elżbiety... Z każdego wagonu płynie pieśń łącząca się w jedną całość:
W dzień deszczowy i ponury,
z Cytadeli idą z góry
szeregami lwowskie dzieci
idą tułać się po świecie..
Pod sowiecką presją znakomita większość Polaków opuściła miasto. Wśród urodzonych we Lwowie, którzy już nigdy w nim nie zamieszkali, byli m.in. pisarz Stanisław Lem, poeta Zbigniew Herbert, kompozytor Wojciech Kilar, trener Kazimierz Górski.
Po wysiedleniach pozostało jednak we Lwowie co najmniej kilkanaście tysięcy Polaków. Wielu żywiło nadzieję, że jednak będzie tu jeszcze Polska, inni nie chcieli porzucać swoich domów i grobów bliskich na cmentarzach Łyczakowskim i Janowskim. Byli też tacy, którzy chcieli przechować polskość we Lwowie i być strażnikami jej skarbów. Jednym z nich był Mieczysław Gębarowicz, wybitny historyk sztuki, faktyczny dyrektor Ossolineum podczas okupacji niemieckiej, który, zdegradowany do roli pośledniego pracownika naukowego za sowieckiej władzy, trwał na posterunku do śmierci w 1984 r.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.