Tymoteusz Pawłowski
Przez stulecia wojna w Europie była wydarzeniem egzotycznym, rozgrywającym się gdzieś na marginesie życia. Wszystko zmienił rok 1914, kiedy wybuchła Wielka Wojna: niemal wszyscy mężczyźni zostali żołnierzami, a niemal wszystkie kobiety „żywiły wojnę”, produkując jedzenie oraz amunicję. Za zmianę odpowiada jeden wynalazek, który pojawił się na przełomie XIX i XX w. – karabin maszynowy. Do tego czasu wojna była zajęciem dość powolnym: w czasie walki rzadko który żołnierz był w stanie strzelać szybciej niż raz na minutę. Wszystko przez czarny proch – materiał miotający pociski. Po każdym strzale proch zostawiał na ściankach lufy zanieczyszczenie – nagar – i jeśli nie zeskrobało się go wyciorem, to ryzykowało się zatkanie lufy kolejnym pociskiem i eksplozję własnej broni.
Od czego są jednak naukowcy? W XIX w. wymyślili całe mnóstwo nowych materiałów miotających, po których nie trzeba było czyścić luf. Alfred Nobel nie zdobył majątku, sprzedając dynamit kopalniom, zdobył go, sprzedając armiom materiał miotający zwany balistytem. Jak przystało na Szweda, był neutralny – od lat 90. XIX w. balistytem strzelali zarówno Brytyjczycy, jak i Niemcy. Rosjanie ładowali swoją broń wynalazkami Dmitrija Mendelejewa, a Francuzi – Paula Vieille’a. Ten ostatni – choć najmniej znany – uchodzi zresztą za wynalazcę nowych materiałów miotających, zwanych prochami bezdymnymi.
Czytaj też:
Pruski walec na marne
Proch bezdymny pozwolił na oddawanie tysięcy strzałów bez dbania o czystość lufy. Hiram Maxim – Amerykanin z brytyjskim paszportem, wynalazca karabinu maszynowego – zwykł zachęcać do jego zakupów, wystrzeliwując 3 tys. pocisków w ciągu 5 minut. Maxim odniósł wielki sukces – jego karabiny maszynowe trafiły do 33 armii świata (a krajów było wówczas mniej niż dziś).
Ciężki karabin maszynowy
Karabiny maszynowe zadebiutowały w wojnach kolonialnych, a wojna rosyjsko-japońska, toczona w latach 1904–1905, wykazała, że są skuteczne także w „prawdziwej” wojnie. Wówczas zaczął się wyścig zbrojeń – prawdziwy wyścig, w którym znaczenie miało to, kto pierwszy wprowadzi do masowego uzbrojenia karabiny maszynowe. Wygrali go Niemcy – ich karabin Maxima nosił miano MG08, czyli Maschinengewehr 1908. Drudzy byli Rosjanie – tę samą broń wprowadzili jako „wzór 1910”. Później – w 1912 r. – byli Brytyjczycy z Vickersem, a ostatni Francuzi z Hotchkissem Mle 1914.
Niemcy wygrali wyścig i już przed wojną nauczyli się posługiwać karabinami maszynowymi. Byli w stanie zatrzymać każde natarcie prowadzone przez Francuzów, Brytyjczyków czy Rosjan. Jednak ówczesne karabiny maszynowe – dziś zwane „ciężkimi karabinami maszynowymi” – nadawały się tylko do obrony. Na przykład do tego, żeby w przeciągu pierwszego tygodnia bitwy nad Sommą zabić 96 tys. Brytyjczyków. Nie nadawały się natomiast do ataków. Po pierwsze... były ciężkie. Po drugie były niewygodne, składały się z kilku elementów: właściwej broni, ważącej jakieś 20 kg, równie ciężkiej podstawy, jeszcze cięższych akcesoriów (chłodnicy i wody do chłodzenia lufy), taśmy amunicji gotowej do akcji oraz większych zapasów amunicji. Największa wada ujawniała się w czasie zmiany stanowiska: pięciu czy sześciu ludzi musiało rozładować broń, rozłożyć ją, przebiec kilkaset metrów i złożyć ją z powrotem. Skręcona noga u jednego z żołnierzy obsługi sprawiała, że cekaem nie mógł strzelać.