Według lorda Edgara D’Abernona była to 17. w dziejach bitwa, która zadecydowała o losach świata (za 18. uznał polskie zwycięstwo nad bolszewikami w 1920 r.). Jest to ocena trafna. Francuska klęska nad Marną spowodowałaby rychło nie tylko upadek Paryża, lecz także rozgromienie całej armii francuskiej, kapitulację Francji (a niedługo potem pobicie Rosji) i niepodważalną hegemonię II Rzeszy na kontynencie. Taki Sedan po 44 latach. Wątpliwe, czy Wielka Brytania – nie mówiąc o pogrążonych jeszcze w izolacjonizmie USA – chciałaby wówczas i czy potrafiłaby dokonać takiej inwazji jak 30 lat później w Normandii.
Schlieffen à la Moltke
Oto na początku września 1914 r. niemiecki walec po przetoczeniu się przez napadniętą znienacka Belgię dotarł do północno-wschodniej Francji. Z Pikardii i Szampanii liczące ponad pół miliona żołnierzy armie generałów Alexandra von Klucka (1. prawoskrzydłowa) i Karla von Bülowa (2. sąsiednia) skręciły na południe, ku Île-de-France, zagrażając bezpośrednio francuskiej stolicy, ale głównie zamierzając osiągnąć wielki cel strategiczny – znaleźć się na tyłach kolejnych armii francuskich aż do Lotaryngii i Wogezy. Czyli zwinąć cały front!
Czytaj też:
Bitwa pod Tannenbergiem - odwet za Grunwald?
Było to tym bardziej prawdopodobne, że siły francuskie w centrum i na południu frontu były uwikłane w ciężkie walki z czterema innymi armiami niemieckimi (licząc od północy: z 3., 4., 5. i 6.), które wcześniej chciały rozgromić brawurową ofensywą, ale zostały odparte, wykrwawione i – jak pochopnie oceniali sztabowcy pruscy – pozbawione morale. Natomiast na kierunku potężnego natarcia Klucka i Bülowa spodziewano się sił stanowiących równowartość jednej tylko armii francuskiej oraz Brytyjskiego Korpusu Ekspedycyjnego, którego udział w dalszych walkach wcale nie był przesądzony.
Rozpoczynając wojnę, szef sztabu generalnego gen. Helmuth von Moltke (młodszy) przyjął i realizował na swój sposób plan opracowany w 1905 r. przez feldmarszałka Alfreda von Schlieffena. Zakładał on, że w wojnie na dwa fronty należy najpierw pokonać Francję, atakując nawet milionem żołnierzy z prawej flanki przez neutralną Belgię. Podobno jeszcze na łożu śmierci w 1913 r. Schlieffen wołał: „Pamiętajcie, niech prawa flanka będzie mocna!”. Następnie armie kajzera miały zostać przerzucone na wschód i rozbić siły zbrojne Rosji wspólnie z Austro-Węgrami.
Moltke – w przeciwieństwie do Schlieffena, jak również swego nieżyjącego stryja Helmutha von Moltkego (starszego) – był jednak pozbawiony śmiałej wyobraźni strategicznej. Przeraził się oporem małej Belgii i przystąpieniem Wielkiej Brytanii do wojny, a przede wszystkim osłabił ów prawoskrzydłowy walec, który miał przejść z góry na dół przez Francję, niszcząc wszystko na swej drodze. Najpierw wzmocnił kosztem prawego skrzydła pozostałe armie, które i tak dałyby odpór sierpniowej ofensywie francuskiej. Następnie – znów niepotrzebnie zaniepokojony ofensywą rosyjską w Prusach Wschodnich – odebrał z walca i wysłał na wschód Hindenburgowi (który wcale o to nie prosił) całe dwa korpusy, których zabrakło w decydujących chwilach nad Marną.
Zimna krew Joffre’a
3 września gen. Charles Lanzerac wraz ze swoją V armią cofa się za rzekę Marnę, spychany wraz z korpusem brytyjskim Johna Frencha przez pruski walec. Niemcy nie zdołali jednak rozgromić ani Brytyjczyków, ani Francuzów, umiejętnie rozgrywających opóźniające boje pod Charleroi, Cateau i Guize. Natchnęło to naczelnego wodza francuskiego – Josepha Joffre’a – nadzieją, że nie wszystko stracone. Ten syn bednarza spod Pirenejów, który rzetelną służbą w wojskach inżynieryjnych doszedł do stanowiska głównodowodzącego, okazał wtedy zimną krew i rozsądek. Oto godzi się na ryzykowną propozycję kontrnatarcia, którą wysunął gen. Joseph Gallieni.
Ten wytrawny wojskowy, którego parę dni wcześniej Joffre uczynił dowódcą obrony zagrożonego Paryża, ujrzał możliwość uderzenia zlekceważonej przez Prusaków VI armii Michela Manoury’ego w nieosłonięte zachodnie skrzydło Klucka, wejścia między obie armie wrogiego walca korpusu brytyjskiego oraz V armii, a także oddzielenia Klucka i Bülowa od armii niemieckich będących dalej na wschód przez utworzoną dopiero dodatkową IX armię Ferdynanda Focha. To Gallieni zorganizował także wysłanie rezerw ze stolicy za pomocą wszystkich dostępnych środków, z taksówkami paryskimi włącznie.
Naczelny wódz przyjmuje propozycje Gallieniego i nie traci czasu. Osobiście udaje się do Frencha i zapewnia udział Brytyjczyków w akcji. Zmęczonego Lanzeraca zastępuje na stanowisku dowódcy V armii kipiącym energią gen. Franchetem d’Esperey. Wraz z dowódcami wszystkich związków operacyjnych ustala termin uderzenia na 6 września. Wieczorem 4 września naczelny wódz pisze rozkaz wzywający żołnierzy do zwycięstwa w bitwie, od której zależy los kraju. „W obecnych okolicznościach żadna słabość nie może być tolerowana” – podkreśla w rozkazie. Już 5 sierpnia dochodzi do pierwszych bojów spotkaniowych.
Poczynania Niemców sprzyjają realizacji planu. Kluck skręca na południowy wschód, aby – zgodnie z rozkazem Moltkego – osłonić prawe skrzydło Bülowa, ale też wyprzedzić go u wrót Paryża. Chęć rywalizacji powoduje odsłonięcie własnego prawego skrzydła, w które – zgodnie z planem – uderza Manoury. Ewentualną pomoc sąsiada niwelują działania Frencha i d’Esperey, a będące jeszcze dalej na wschód 3., 4. i 5. armie niemieckie zaskakuje impet kontruderzenia Focha oraz IV i III armii francuskiej (generałowie Fernand Langle de Cary i Maurice Sarrail). Rozkręca się operacja, której rozmachu nie pojmują na początku pewni siebie Niemcy, a która w ciągu trzech dni zmusza ich do zatrzymania się i odwrotu. Trudno nawet mówić o „załamaniu się planu Schlieffena”. To już był „plan Moltkego” – asekuracyjny, bez wyobraźni i strategicznego rozmachu.