Polscy podwodniacy na polowaniu. Jak „Sokół” i „Dzik” posyłały Niemców na dno
  • Tomasz StańczykAutor:Tomasz Stańczyk

Polscy podwodniacy na polowaniu. Jak „Sokół” i „Dzik” posyłały Niemców na dno

Dodano: 

W Dzień Żołnierza Polskiego, 15 sierpnia 1943 r., kpt. Romanowski zdecydował się zaatakować dwa włoskie statki koło portu Bari. Była to ryzykowna decyzja, gdyż znajdowały się w asyście siedmiu okrętów. Nawet gdyby atak się udał, należało się liczyć, że eskorta zacznie polowanie na „Dzika”. I rzeczywiście, zaczęły eksplodować bomy głębinowe. „Dzik” miał jednak szczęście. W okolicy pojawił się „Sokół” i to on stał się celem ataku.

Romanowski pisał we wspomnieniach, że wszystkie cztery torpedy trafiły w cel i zatopiły dwa statki.
„Za pięknie przeprowadzony atak »Dzik«otrzymał podziękowania i szereg depesz z gratulacjami. Najwięcej ceniłem powinszowania od admirała Świrskiego i Maxa Hortona, admirała” – stwierdzał Romanowski. Atak był udany. Tyle że – jak pisali Borowiak i Kasperski – zniszczony został jeden statek, nie dwa.

Miesiąc później „Dzik” zaczaił się pod portem Bastia na Korsyce. „Ośmioma torpedami zatopiłem na pewno dwa statki, holownik, cztery stojące przy burcie barki, holownik i trzy duże barki desantowe – tak chwalił się Romanowski swoim sukcesem. – Razem 10 jednostek załadowanych wojskiem i materiałami wybuchowymi. Prawdopodobnie i z drugiej strony stojącego na kotwicy statku były desantówki. Wtedy bilans nasz powiększyłby się o trzy, cztery jednostki”.

ORP „Dzik”, grudzień 1942 r.

Rzeczywistość była sporo skromniejsza. Jak stwierdzają autorzy „Polskiej Marynarki na Morzu Śródziemnym 1940–1944”, na fladze „Jolly Roger” Romanowski kazał umieścić nie 10, lecz tylko siedem naszywek symbolizujących zatopione jednostki. A w raporcie pisał tylko o dwóch zniszczonych statkach. W rzeczywistości „Dzik” powiększył swoje konto o jeden statek. Był to jednak sukces bardzo cenny, gdyż wrak zablokował wejście do portu dla większych jednostek. A w tym czasie trwała ewakuacja sił niemieckich z Korsyki.

Pod koniec września 1943 r. „Sokół” został skierowany na Adriatyk. „Dowodzący okrętem kpt. mar. Koziołkowski był na tym patrolu wyjątkowo zdeterminowany, ponieważ od kilku miesięcy jego duma cierpiała. Marynarze ORP »Dzik«i jego dowódca kpt. mar. Romanowski zbierali pochwały od polskich i brytyjskich przełożonych za udane patrole bojowe, a Koziołkowski mógł jedynie patrzeć na flagę »Jolly Roger« zapełnioną od maja do września 1943 r. aż 14 naszytymi paskami” – pisali Borowiak i Kasperski. Może frustracja kpt. Koziołkowskiego byłaby mniejsza, gdyby wiedział, że w rzeczywistości „Dzik” zniszczył tylko cztery jednostki...

Polowanie „Sokoła” zaczęło się na początku października niedaleko portu Pula. Pierwszy atak wykonano na włoski frachtowiec. Załoga „Sokoła” słyszała pod wodą bardzo silną eksplozję. Życzono sobie wreszcie sukcesu, więc uznano, że torpeda trafiła w cel, a silny wybuch oznaczał, iż wyleciała w powietrze amunicja przewożona na statku. W rzeczywistości torpedy jednak chybiły, a detonacja była prawdopodobnie spowodowana trafieniem torpedy w minę. „Sokół” dwukrotnie jeszcze atakował i pudłował. Natomiast jeden z czterech ataków okazał się sukcesem. Torpeda posłała na dno transportowiec wojskowy. Po wystrzeleniu wszystkich torped „Sokół” zaatakował ogniem działa pokładowego jeszcze jeden statek, który odpowiedział ogniem.

Czytaj też:
Operacja „Catapult”. Jak Brytyjczycy zaatakowali Francuzów w... 1940 roku

Kapitan Koziołkowski mógł wreszcie umieścić naszywki na fladze „Jolly Roger”. Pojawiły się na niej dwie, lecz – jak stwierdzają Borowiak i Kasperski – druga powinna zostać przełamana, gdyż ostrzelany statek nie został zniszczony, lecz uszkodzony.

Neutralne krowy

Później „Sokół” i „Dzik” operowały z bazy w Bejrucie, a celem ich partoli było Morze Egejskie. Kapitan Romanowski był bardzo niezadowolony. Kierowano go bowiem na akwen, na którym szans na spektakularny sukces w postaci zatopienia dużego statku lub okrętu raczej nie było. „Nie lubiłem Morza Egejskiego – wyznawał Romanowski – Byłem zdania, że terenem działania okrętów podwodnych powinny być otwarte wody, przez które prowadzą szlaki żeglugi nieprzyjaciela. […] Tu zaś, na Morzu Egejskim, nie było ustalonych szlaków, nie było komunikacji, a istniała tylko przypadkowość”.

Załadunek torped na pokład ORP „Sokół”, 1943 r.

Okręty podwodne mogły liczyć jedynie na łup w postaci niedużych jednostek zaopatrujących niemieckie garnizony na wyspach. I tak też było w praktyce. Większymi statkami, jakie widywano, były jednostki tureckie, z półksiężycami wymalowanymi na burtach. Należały do neutralnego państwa, więc ich nie atakowano. Jednak pewnego razu spostrzeżono statek. „Półksiężyce nie zdobiły jego burty”... – wspominał Romanowski. Kazał wystrzelić cztery torpedy. Usłyszano dwie eksplozje. „Wkrótce znane nam dobrze odgłosy zasygnalizowały tonięcie statku”. Romanowski wziął życzenia za rzeczywistość. W dodatku, jak stwierdzają Borowiak i Kasperski, zaatakował statek turecki. Widać nie dostrzegł półksiężyców. W tym przypadku na szczęście żadna z czterech torped nie trafiła.

W swoich wspomnieniach Romanowski odnotował tylko jeden sukces na Morzu Egejskim – ostrzelanie i przechwycenie szkunera, który wiózł kilkunastu żołnierzy niemieckich. Gdy załoga „Dzika” dokonała abordażu, na pokładzie nie było już Niemców. Wyskoczyli do wody. Znajdująca się na pokładzie krowa została zabita strzałami z „Dzika” i obok kiełbasy wzbogaciła menu załogi. Zdobyczą Romanowskiego był pistolet vis. „Słusznie mi się należał, bo w 1939 roku ściągnięto ze mnie, jak z każdego oficera, 300 złotych na »visa«, którego jednak nigdy nie dostałem, tak jak i inni”.

Więcej szkunerów miał na swoim koncie „Sokół”. Podczas abordażu na jeden z nich, który opuściła w popłochu niemiecka załoga, znaleziono w ładowni krowy z cielętami. Jerzy Pertek w swojej książce cytował wpis zastępcy dowódcy z dziennika okrętowego: „Przykro nam wszystkim było bardzo – bo wiadomo, krowy bydlęta bardzo pożyteczne i żyć chcą nie mniej od człowieka […]. Po dokładnym przeszukaniu szkunera oddział abordażowy opuścił pokład, na pożegnanie zakładając ładunek dynamitu i zapalając lont. Niedługo męczyły się biedne zwierzęta w zamkniętej ładowni”.... Pocieszono się zdobytymi zapasami masła i jajek.

Czytaj też:
Polskie plany wojny morskiej z III Rzeszą - „Worek” i „Rurka”

W rywalizacji „bliźniaków” wygrał „Sokół” pod względem liczby zniszczonych okrętów statków wroga. „Dzik” mógł się jednak pochwalić znacząco większym unicestwionym tonażem jednostek wroga. Obaj kapitanowie – Romanowski i Koziołkowski – nielubiący się zresztą i rywalizujący ze sobą, umieścili na flagach „Jolly Roger” więcej naszywek, niż mieli sukcesów.

Mariusz Borowiak i Tadeusz Kasperski stwierdzili, że Romanowski świadomie jednak nie „fałszował” ani nie dodawał żadnego zatopienia, zwłaszcza wtedy, gdy wiedział, że atak jest niecelny. A nadmierna liczba naszywek brała się z jego przekonania, że zniszczył wrogą jednostkę. Inaczej jednak miała się rzecz z Koziołkowskim, który dokonał ewidentnego przekłamania, żeby liczba naszytych pasków podczas kampanii śródziemnomorskiej w latach 1943 i 1944 była wyższa niż na fladze „Dzika”. I oznaczał na fladze zatopienia, do których nie doszło. Umieścił nawet na fladze „sukces bojowy”, jakim było zatopienie włoskiego statku w wyniku zderzenia z „Sokołem”, i to już po kapitulacji Italii.


Artykuł został opublikowany w 3/2019 wydaniu miesięcznika Historia Do Rzeczy.