Spotkanie na Bermudach nie było pierwszym wydarzeniem tego typu. Już w lipcu 1938 roku, z inicjatywy Franklina D. Roosevelta, w Évian zwołano specjalną konferencję, podczas której omawiano możliwości pomocy dla prześladowanych Żydów. Udział wzięły w niej 32 kraje, ale żaden z nich nie zaoferował żydowskim uciekinierom realnej pomocy. Bodaj najbardziej brutalnie postawił sprawę przedstawiciel Australii, który powiedział, że jego kraj „nie ma żadnych realnych problemów rasowych, i nie ma ochoty zmieniać tej sytuacji”. Po konferencji „Völkischer Beobachter” napisał z nieskrywaną satysfakcją: „Nikt ich nie chce”. Niemcy poczuli, że cały świat jest obojętny na los Żydów.
Rok później Niemcy mogli się tylko utwierdzić w tym przekonaniu, obserwując los pasażerów statku St. Louis, który wypłynął z Hamburga 13 maja 1939 roku. Na jego pokładzie znajdowało się ponad 900 żydowskich uchodźców. Większość z nich miała już promesy wizowe do USA i na Kubie pasażerowie chcieli przeczekać zakończenie procesu imigracyjnego. Okazało się to jednak niemożliwe. Najpierw przepędzili ich Kubańczycy, a następnie odepchnęły ich USA i Kanada. 17 czerwca St. Louis zawinął do Antwerpii. Anglia, Francja, Holandia i Belgia przyjęły wprawdzie uciekinierów z tego statku, ale szacuje się, że ok. 250 z nich zginęło w Holokauście.
Konferencja w Hamilton na Bermudach rozpoczęła się 19 kwietnia 1943 roku. Tak się złożyło, że akurat tego dnia Żydzi z warszawskiego getta chwycili za broń… Amerykanie i Brytyjczycy przez dziesięć dni debatowali nad możliwościami pomocy mordowanym Żydom (już od ponad pół roku wiadomo było, że Niemcy w masowy sposób eksterminują w okupowanej przez siebie Europie ludność żydowską). Debata na Bermudach nie przyniosła jednak jakichkolwiek ustaleń. Amerykanie nie chcieli podnieść swoich limitów imigracyjnych, a Brytyjczycy nie znieśli nawet zakazu wjazdu do Palestyny.
Brytyjski „The Observer” tymi słowami skomentował efekty konferencji: „Oto w luksusowych hotelach, na plażach luksusowej wyspy na Atlantyku, zebrali się dobrze ubrani dżentelmeni, by zapewniać się nawzajem, że naprawdę niewiele da się zrobić”.