Zabójcy U-Bootów. Walka o przetrwanie na środku Atlantyku

Zabójcy U-Bootów. Walka o przetrwanie na środku Atlantyku

Dodano: 

To był jeden z najważniejszych punktów zwrotnych wojny na Atlantyku, ale nie da się powiedzieć, że to właśnie przejęcie enigmy z U-110 było czymś, co rozstrzygnęło wojnę z U-Bootami. To był cały splot okoliczności: wypracowanie odpowiedniej taktyki konwojowania statków z zaopatrzeniem, tworzenie coraz lepszych środków wykrywania okrętów podwodnych, coraz lepszych samolotów do walki z U-Bootami, praca łamaczy kodów, szpiegów, którzy działali wokół baz Kriegsmarine. Dopiero to wszystko razem sprawiło, że U-Booty zostały poskromione.

Jak wyglądały główne rozdziały tej batalii o Atlantyk?

Jeżeli chodzi o sukcesy U-Bootów, to przełom lat 1939 i 1940 wyglądał dla Niemców bardzo dobrze. Dysponowali wówczas elitarną grupą kapitanów, którzy doświadczenie bojowe zdobywali jeszcze w czasie wojny domowej w Hiszpanii. U-Bootów nie było jeszcze tak wiele, ale konwoje były jeszcze wówczas relatywnie słabo chronione. Brytyjczycy mieli po prostu za mało okrętów. Inna rzecz, że taktyka i technologia używane przez Brytyjczyków nie stały jeszcze na wysokim poziomie. Do ataków dochodziło głównie w nocy i w wynurzeniu. Niemcy notowali olbrzymie sukcesy nie tylko w starciu ze statkami towarowymi. Już na początku wojny okazało się, że używanie lotniskowców do walki z U-Bootami jest bardzo ryzykowne. 17 września 1939 r. w starciu z U-Bootem zatopiony został HMS „Courageous”. Bardzo głośna była brawurowa akcja U-Boota pod dowództwem Günthera Priena, do której doszło 14 października 1939 r. w zatoce Scapa Flow na Orkadach. Zatopiony został wówczas pancernik HMS „Royal Oak”.

To był bardzo dobry czas dla U-Bootów. Na tyle dobry, że Winston Churchill autentycznie obawiał się, że dostawy zostaną tak bardzo ograniczone, iż Wielka Brytania będzie zmuszona usiąść z Niemcami do negocjacji.

Rok 1941 był dla Kriegsmarine również świetny, jeżeli chodzi o walkę z konwojami.

Tak, potem jednak zrobiło się dużo trudniej – do gry weszli Amerykanie. W 1942 r. Niemcy wciąż odnosili na tym polu sukcesy, ale alianci zyskiwali przewagę techniczną w sprzęcie do wykrywania U-Bootów, a dowódcy konwojów radzili sobie coraz lepiej ze zwalczaniem zagrożenia z głębin. Royal Navy, wraz z US Navy, kanadyjską flotą, a także m.in. polską i holenderską, wyćwiczyły się w tym fachu.

Okręt U-505 w Muzeum Nauki i Przemysłu w Chicago. U-156 był jednostką bliźniaczą

Brytyjczycy doczekali się wręcz prawdziwych „zabójców U-Bootów”, czyli kapitanów konwojów, takich jak Frederic John Walker, Donald Macintyr czy Peter Gretton. Wejście do służby wyspecjalizowanych samolotów do walki z U-Bootami było dla Niemców wielkim ciosem. W końcu szala zaczęła się na dobre przechylać w jednym kierunku. W maju 1943 r. Dönitz zdecydował się powiedzieć Hitlerowi, że trzeba się wycofać z Atlantyku. To był tzw. Czarny Maj. Niemcy zrozumieli, że alianci zbyt dobrze sobie radzą ze swoimi konwojami.

Dönitz chwalił się, że to on wymyślił taktykę „wilczych stad”. Czy faktycznie tak było?

Najprawdopodobniej tak. Pod koniec pierwszej wojny światowej Dönitz był młodym kapitanem okrętu podwodnego. Bardzo frustrowało go uruchomienie przez Brytyjczyków konwojów. Stało się oczywiste, że ataki pojedynczych okrętów podwodnych nie mają sensu. Gdy Dönitz trafił do niewoli, miał czas, by rozmyślać nad najlepszymi sposobami na rozbicie konwoju i koordynacją ataku z różnych kierunków, by dostać się do jego cennego wnętrza. Ten temat zajmował go również w międzywojniu.

Gdy wybuchła wojna, a on dowodził flotą podwodną, koordynował wszystko ze swojej kwatery, widząc na wielkiej mapie konwoje i swoje „wilcze stada”. Wybierał najlepsze miejsce do ataku i wydawał rozkaz. We wczesnej fazie wojny nocne ataki z powierzchni niwelowały brytyjską przewagę w postaci sonaru. Centralne dowodzenie „wilczymi stadami” miało jednak swoje plusy i minusy.

Czytaj też:
Agent 033 B zatapia U-Boota. Jak Polak stał się bohaterem greckiego ruchu oporu

Jakie były minusy?

Problemem była łączność radiowa konieczna do skoordynowania działań kapitanów poszczególnych U-Bootów i zebrania informacji o skuteczności ataku. To były prawdziwe „żniwa” dla alianckich wywiadów. Dzięki temu odkrywali położenie „wilczych stad” oraz ich zamiary. Mogli ostrzegać konwoje i kierować je na bezpieczniejsze wody. A gdy w końcu opracowano radar powierzchniowy pozwalający „dostrzec” U-Booty w nocy, Niemcy mieli nie lada problem...

Dowództwo Kriegsmarine chciało ewidentnie powtórzyć to, co niemal im się udało w czasie pierwszej wojny światowej. Wtedy sytuacja była chyba jeszcze groźniejsza dla Wielkiej Brytanii?

Bez wątpienia. Wiosną 1917 r. U-Booty były bardzo bliskie zagłodzenia Wielkiej Brytanii i zniweczenia wysiłku wojennego sojuszników. Niewiele wówczas brakowało, by Londyn musiał podjąć negocjacje z Berlinem. To była pierwsza bitwa o Atlantyk.

Z czego wynikała tak spektakularna skuteczność U-Bootów w pierwszej wojnie światowej?

Z bardzo prostej rzeczy. Brytyjczykom zajęło trochę czasu zrozumienie, że odpowiedzią na zagrożenie ze strony U-Bootów muszą być konwoje. Gdy w 1917 r. pojawił się system konwojów, sytuacja zmieniła się diametralnie.

Dönitzowi marzyła się olbrzymia, licząca tysiąc jednostek, flota podwodna, co jednak nigdy się nie zdarzyło. Czy Hitler przykładał do tej broni wystarczająco dużą wagę?

Zacznijmy od tego, że Hitler był trochę jak Napoleon – nie rozumiał marynarki wojennej. Chociaż przywódca III Rzeszy był pod wrażeniem niemieckich pancerników, to bał się, że te potężne jednostki, które były niezwykle drogie i skupiały w sobie prestiż jego państwa, Royal Navy mogłaby łatwo zatopić. Wydawało mu się to bardzo ryzykowne.

Kiedy na przełomie lat 1940 i 1941 okazało się, że U-Booty są bardzo skuteczne, Hitler poparł plany Dönitza. Jednak to nie oznaczało od razu uprzywilejowania, jeżeli chodzi o produkcję. Dysponujemy zapisem powojennej rozmowy Dönitza i brytyjskiego oficera wywiadu marynarki m.in. na temat rozwoju niemieckiej floty podwodnej. Dönitz narzekał, że cały czas musiał walczyć z pozostałymi dwoma rodzajami sił zbrojnych o zasoby na budowę łodzi podwodnych. Nie mógł przeżyć, że nie jest w stanie zbudować na tyle ogromnej floty, by przeciąć Atlantyk na pół.

Iain Ballantyne jest redaktorem naczelnym prestiżowego brytyjskiego magazynu o okrętach wojennych „Warships International Fleet Review”, a także autorem wielu książek na temat historii najsłynniejszych jednostek oraz najbardziej spektakularnych zmagań na morzach. W Wielkiej Brytanii ukazała się niedawno jego książka na temat historii okrętów podwodnych pt. „The Deadly Trade”.

Czytaj też:
ORP „Wilk” – przeklęty okręt
Czytaj też:
Katastrofa „Laconii”. Ten incydent zmienił wojnę na Atlantyku w piekło