„Aleksander Newski”: genialne kłamstwo Stalina

„Aleksander Newski”: genialne kłamstwo Stalina

Dodano: 
Nikołaj Czerkasow jako Aleksander Newski
Nikołaj Czerkasow jako Aleksander Newski Źródło:Wikimedia Commons
„Aleksander Newski” jest jednym z bardziej znanych dzieł powstałych w służbie totalitaryzmowi. Ordynarnie kłamliwy, zarazem jednak, jak zgodnie twierdzą znawcy kina, od strony artystycznej genialny.

Jakub Ostromęcki

Stalin nieraz ingerował w scenariusze filmów Eisensteina. Jak pisze Michaił Heller w „Historii Imperium Rosyjskiego”: „Siergiej Eisenstein zamierzał zakończyć swój film sceną śmierci Aleksandra powracającego z Ordy. Stalin po przeczytaniu scenariusza odrzucił smutny finał. Napisał: »Taki dobry książę nie może umrzeć«”. Kilka lat później podczas kręcenia „Iwana Groźnego” dyktator kazał wykreślić sceny, w których okrutny (czyli w rozumieniu Stalina – dobry) car miewa rozterki moralne i momenty zawahania. Eisenstein nie mógł pozwolić sobie jednak na swobodę artystyczną. Stalin wiedział o jego homoseksualizmie, a w Sowietach był to wystarczający powód, by wtrącić kogoś do więzienia.

Losy „Aleksandra Newskiego” były dość poplątane i mogłyby stanowić inspirację dla orwellowskiej propagandy z „Roku 1984”. Film, w którym ucieleśnieniem zła są Niemcy, został nakręcony w 1938 r., w czasie gdy ZSRS i III Rzesza darzyły się nienawiścią. Występujący na początku Mongołowie, których Aleksander Newski karze „zostawić na potem”, są zaś aluzją do rozejmu między Sowietami a Japonią, który zawarto pod koniec lat 30. Kilka miesięcy po premierze filmu doszło do podpisania paktu Ribbentrop-Mołotow. Film szybko zniknął zatem z ekranów i ludzie mający na uwadze swoje życie nie zadawali o niego pytań. W 1941 r., gdy Niemcy i Sowieci skoczyli sobie do gardeł, film wyciągnięto oczywiście z cenzorskich szaf i zagrzewano nim do boju w ramach tzw. wielkiej wojny ojczyźnianej.

Jest rok 1241. Mieszkańcy Nowogrodu dowiadują się właśnie o inwazji Krzyżaków. Zagrożone miasto prosi o pomoc księcia Aleksandra Newskiego. „Drużyna to za mało” – mówi kniaź i pod broń powołani zostają chłopi. Na zamarzniętym Jeziorze Pejpus (Czudzkim) ścierają się siły ciemności (Niemcy) i dobra (Ruś). Walka trwa długo, dochodzi do pojedynku między księciem a krzyżackim wielkim mistrzem. Ostatecznie wraża armia zostaje pokonana i wpada pod pękający lód.

Film opiera się na kilku wątkach charakterystycznych dla sowieckiej propagandy historycznej. Jest tu kult trzeźwo myślącego chłopskiego władcy przeciwstawiony śliskim kalkulacjom kupców. Jest prosty lud rąbiący na kawałki łacińskie krzyże –symbole opresji – a w scenach wykuwania toporów i grotów pojawia się nawet przodownictwo pracy. Mongoł jest w filmie wrogi, ale jednak przewidywalny. Bierze ludzi w jasyr i wymaga pokłonów, ale nie morduje. Co innego Niemiec. Zło idące z Zachodu jest tu wręcz archetypiczne.

Straszni Niemcy

W jednej z bardziej niedorzecznych scen niemieccy rycerze metodycznie wrzucają do płomieni małe dzieci, uprzednio unosząc je ku górze, niczym obrzydliwi czciciele kartagińskiego Baal-Hamona. Mimika aktorów emanuje butą. Grający mistrza Zakonu Kawalerów Mieczowych Władimir Jerszow został ucharakteryzowany na bohaterów rzeźb Arno Brekera, czołowego artysty III Rzeszy. Wśród innych aktorów widać rysy twarzy i pozy niemal identyczne jak na XIX-wiecznych przedstawieniach Fryderyka II Hohenstaufa czy wielkiego mistrza Hermanna von Salzy.

Kadr z filmu „Aleksander Newski”.

Reżyser, portretując Niemców mordujących kobiety i dzieci, okazał się ordynarnym propagandzistą, choć oczywiście Inflantczycy nie byli święci. „Nie narodził się jeszcze taki, co by zdołał nas pokonać” – rzecze w filmie krzyżacki wielki mistrz. Owszem, narodził się. Kilka lat przed wojną z Nowogrodem, w 1236 r., Inflantczycy zostali rozgromieni przez pogańskich Litwinów na bagnach w okolicy Szawli. Sowiecki reżyser nie mógł jednak w latach 30. hołubić osiągnięć Litwy – państwa niepodległego i do tego burżuazyjnego. Ci, którzy przeżyli pogrom, zostali w 1237 r. wcieleni do zakonu krzyżackiego. Pruscy mnisi uczynili to niechętnie, albowiem Inflantczyków mieli za oprychów i grzeszników. Raportowali do papieża i cesarza, że są to „ludzie folgujący własnym skłonnościom, niedochowujący wierności regule, chcą tylko, aby dać im wolną rękę i nie kontrolować ich postępowania, chyba że za ich zgodą”.

Najeźdźcy nie byli jednak bardziej okrutni niż Rusini wobec siebie. W XII i na początku XIII w. bratobójcze walki były tu na porządku dziennym. Rurykowiczowie rządzący poszczególnymi księstwami nie mieli oporów, aby wyżynać całe miasta, choć były zamieszkane przez ludzi mówiących tym samym językiem i wyznających tę samą wiarę.

Wojna Konfederacji Inflanckiej z Księstwem Nowogrodu nie była epickim starciem cywilizacji na miarę krucjat lewantyjskich czy rekonkwisty, ani tym bardziej preludium do hitlerowskiego ludobójstwa. Co to bowiem za krucjata, która na zdobytym terenie nie kwapi się zbytnio do chrzczenia podbitych czy wznoszenia katolickich świątyń w miejscu prawosławnych. Przecież w zdobytym w 1241 r. Pskowie Inflantczycy pozostawili raptem dwóch braci-rycerzy wraz z knechtami, a miastem dalej rządzili rusińscy sojusznicy Niemców. Nie było masowych konwersji na katolicyzm. Najeźdźcy faktycznie łupili okolicę, tak jak każda inna armia owych czasów. Nie było jednak żadnej rzezi pskowian – miasto się poddało, a przeciwnikom „opcji niemieckiej” pozwolono ujść wraz z rodzinami.

Czytaj też:
Cud techniki Jagiełły. Dzięki niemu wygrał pod Grunwaldem

O tym, że Niemcy i Rusini z Pskowa nie byli sobie aż tak obcy, świadczy to, iż kilka lat przed wojną Teodoryk z Buxhövden, brat biskupa Dorpatu, wziął sobie za żonę „schizmatyczkę” Zofię z dynastii Rurykowiczów. Autor słynnych „Krucjat Północnych” Eric Christiansen stwierdza wyraźnie: „Biskup Albert i Kawalerowie Mieczowi nie byli bezpośrednio zainteresowani przeobrażeniem doraźnych wojen z ruskimi książętami w walkę z Kościołem wschodnim. Rusowie byli zbyt wartościowi jako kupcy i zbyt uciążliwi jako najeźdźcy, aby antagonizować ich bardziej niż potrzeba. Dopóki dawali sobie wyperswadować, by trzymali się z dala od Bałtów, Rydze to wystarczało”.

Bzdurna jest też teza, którą film kładł do głów sowieckiej publiczności, o wyłącznie obronnej postawie Rusi Nowogrodzkiej. Państwo to, tak jak każde inne, dokonywało podbojów – zmuszało do posłuszeństwa Ugrofinów na dalekiej północy i starało się, choć niemrawo, uzależnić Bałtów. W latach 1221 i 1234 Rusini wyprawiali się na tereny zajęte przez Niemców i Duńczyków. W dalekiej Finlandii trwała walka między Rzymem a prawosławiem o dusze tamtejszych ludów łowieckich. Jednakże pskowscy Rusini i Niemcy nieraz stawali w jednym szeregu – np. przeciw pogańskim Litwinom. Raz zostali nawet wynajęci jako najemnicy przez kawalerów mieczowych w ich rejzie przeciw… katolickiemu biskupowi Lihuli.

Krzyżowcy w wiadrach na głowie

Eisenstein ubrał wszystkich niemieckich rycerzy w jednolite białe płaszcze z czarnym krzyżem. Ten sam błąd popełnił potem Ford w „Krzyżakach”. W rzeczywistości w 1241 r. na Nowogród najechały siły konfederacji państewek, które w początkach stulecia założyli Niemcy i Duńczycy na terenie dzisiejszych Łotwy i Estonii. Były to zatem ziemie: kawalerów mieczowych (od 1237 r. krzyżackie), biskupstwa Dorpatu i należące bezpośrednio do króla Danii.

Artykuł został opublikowany w 2/2020 wydaniu miesięcznika Historia Do Rzeczy.