„Aleksander Newski”: genialne kłamstwo Stalina

„Aleksander Newski”: genialne kłamstwo Stalina

Dodano: 

Podczas bitwy na lodzie braci zakonnych było w tej armii nie więcej niż 100 na całą armię liczącą ponad 2,5 tys. zbrojnych. Większość kontyngentu rycerzy stanowili świeccy miejscowi lub „przyjezdni”. Armia napastników powinna zatem mienić się kolorowymi herbami rodów, miast lub biskupstw. Mistrz krajowy Andreas von Felbena nie mógł pojedynkować się z kniaziem Aleksandrem. David Nicolle – autor monografii bitwy – stwierdza wręcz, że mistrz „nie popierał chyba tej kampanii, chociaż wziął udział w podboju Pskowa. Trzymał się jednak z dala od następnych operacji wojskowych ani nie był obecny podczas bitwy na jeziorze Pejpus”. Armią krzyżowców dowodził biskup Dorpatu Hermann von Buxhövden.

Eisenstein założył owej armii na głowy jednolite zamknięte „garnczkowe” hełmy mające z grubsza przypominać te używane od połowy XIII w. Do owych filmowych rekwizytów bardziej pasowałoby jednak słowo „wiadro”. Lata 40. XIII w. to zdecydowanie zbyt wczesny okres na to, aby wszyscy konni wasale mogli uzbroić się w drogie zamknięte hełmy tego typu. Nicolle wspomina, że rycerstwo duńskie było pod względem wyposażenia „lekko zacofane” wobec Niemców. Większość z wasali powinna mieć zatem hełmy otwarte, u góry lekko kwadratowe, a konni sierżanci (u nas najbliższy termin to pocztowi lub panosze) mogli sobie pozwolić najwyżej na kapaliny lub tylko na kaptury kolcze.

Kadr z filmu „Aleksander Newski”.

Sporą część owej napastniczej armii, bo aż 1 tys. wojów, stanowili powierzchownie schrystianizowani Estowie, zachęceni perspektywą łupu na wschodnich sąsiadach. W filmie ich odpowiednikiem jest niewiadomego pochodzenia piechota ubrana w baśniowe hełmy będące mieszanką niemieckiego stahlhelmu z pierwszej wojny światowej i późnośredniowiecznej salady. W rzeczywistości Estowie walczący po stronie krzyżowców zakładali ochrony ze skóry, bogatsi zaś typowo wschodnie pancerze lamelkowe. Piechota ta w marszu używała karłowatych koników, które nie nadawały się oczywiście do szarży. W filmie po klęsce na jeziorze owi anonimowi piechurzy zostają wspaniałomyślnie puszczeni wolno przez kniazia Aleksandra, „bo Niemcy zmusili ich do służby i walki”. Jest to jawne nawiązanie do propagandy „wyzysku chłopa i robotnika w społeczeństwie feudalnym i kapitalistycznym”. Prawdziwa historia Estów w owej wojnie wyglądała jednak inaczej – po odbiciu pogranicznych grodów kniaź Aleksander wypuszczał Niemców, Ugrofinów zaś, którym niegdyś Ruś narzuciła zwierzchność, a którzy teraz przeszli na stronę Niemców, wieszał jako „zdrajców”.

Bitwa na lodzie

Prawdziwa bitwa na lodzie składała się z dwóch faz. Najpierw ciężka jazda krzyżowców uszykowana w klin uderzyła na piechotę stojącą w centrum ugrupowania nowogrodzian. Zmiażdżyła dużą jego część, ale utknęła. W czasie gdy rycerze i sierżanci przegrupowywali się, na ich boki uderzyła ze skrzydła konnica nowogrodzka. Jedno z rusińskich skrzydeł, północne (prawe), złożone było w dużej części z konnych łuczników, „czarnych czap”, najprawdopodobniej Połowców. To uderzenie spowodowało zamieszanie w szeregach krzyżowców, odwrót i w konsekwencji klęskę. Estowie podążający za jazdą nie zdążyli najprawdopodobniej wziąć udziału w walce i też uciekli.

Czytaj też:
Czarna legenda krucjat. Tak zmanipulowano historię obrońców wiary

Eisenstein ukazał owe dwa krytyczne momenty bitwy, nie informując oczywiście o tym, że krzyżowcy mieli sojuszników wśród lokalnych plemion. Z przyczyn propagandowych nie zamierzał również dzielić się zwycięstwem z jakimiś tureckimi koczownikami. Bitwa na lodzie miała być sukcesem wyłącznie ludu ruskiego. Reżyser dodał jednocześnie kilka fikcyjnych elementów, takich jak pojedynek Aleksandra z mistrzem krzyżackim czy opór stawiany przez piechotę krzyżowców na środku jeziora. Nie wiadomo, czy rzeczywiście lód załamał się pod naporem cofających się i stłoczonych krzyżowców. Najwcześniejsze opisy bitwy o tym nie wspominają i najprawdopodobniej jest to wymysł reżysera.

Ludowy spryt

Aleksander w wyobrażeniu Eisensteina to prawdziwie chłopski kniaź. Dzień upływa mu na zastawianiu sieci wspólnie ze smerdami. Do polityki ma dość duży dystans aż do momentu, gdy Psków wpada w ręce krzyżowców. Jego niezłomny charakter jest przeciwieństwem oślizgłych nowogrodzkich kupców, którzy na każdym kroku myślą, jak tu się wykupić od krzyżackiego niebezpieczeństwa.

Niepodobna oczywiście, by ruski kniaź parał się pracą fizyczną. Prawdziwy Aleksander nie był też gorszym lawirantem od swoich nowogrodzkich poddanych. Jedno z niewielu prawdziwych zdań, które pada w filmie, dotyczy właśnie wyboru między niebezpieczeństwem krzyżackim a mongolskim. Aleksander wiedział, że jego ojciec został otruty przez Mongołów, ale mimo to dobrowolnie ukorzył się przed nimi i gorliwie zabiegał o względy zdobywców, nie mając skrupułów w nasyłaniu mongolskich zagonów na swoich krewnych. Jest to teza bardzo w Rosji niepopularna, ale wielu historyków stwierdza, że Ruś przetrwała właśnie dzięki Mongołom. Zdobywcy, choć okrutni w czasie dokonywania podboju, byli tolerancyjni. Cerkiew pod ich rządami była zwolniona z podatków. Takimi swobodami na pewno nie cieszyłaby się, gdyby Aleksander Newski ukorzył się przed Zachodem.

Niepodobna, by wówczas w Sowietach nakręcono jakiekolwiek dzieło w pozytywnym świetle ukazujące religię. Niemcom w filmie towarzyszą oczywiście ohydni katoliccy duchowni. Zbrodniarzom przygrywa na przenośnych organach brzydki stary mnich w habicie. Pod koniec filmu, już po klęsce krzyżowców na jeziorze, rusińscy chłopi uzbrojeni w siekiery i spisy ruszają na namiot wielkiego mistrza. Rąbią i depczą krzyże, a księża i mnisi uciekają niczym szczury.

Po stronie Nowogrodu duchowni występują gdzieś w tle i zaraz chowają się w cerkwi. Triumf na zamarzniętym jeziorze jest triumfem na wskroś świeckim. Jest to skrajny anachronizm. Prawosławie, cokolwiek by powiedzieć o reliktach pogaństwa w ówczesnej Rusi, było jej najważniejszym spoiwem i trudno sobie wyobrazić jakiekolwiek przedsięwzięcie publiczne bez udziału batiuszków i metropolitów. Ten błąd polegający na rugowaniu religii z życia dawnych kultur jest jednakowoż powielany również w dzisiejszych superprodukcjach historycznych powstałych – zdawałoby się – bez nacisków propagandy.

Artykuł został opublikowany w 2/2020 wydaniu miesięcznika Historia Do Rzeczy.