Wadliwe kody pamięci

Wadliwe kody pamięci

Dodano: 
Niemiecki obóz KL Auschwitz-Birkenau
Niemiecki obóz KL Auschwitz-Birkenau Źródło: Wikimedia Commons / Paweł Sawicki
Wojciech Simon II Chociaż prawo do prawdy uznawane jest za jedno z podstawowych praw człowieka, to nie tylko Polacy zmagają się z problemem wrogiej narracji historycznej i przekłamywania faktów. Przeciwdziałać temu zjawisku próbują również przedstawiciele różnych narodów i grup etnicznych, w przypadku których „skróty myślowe” przemieniają ofiary w katów.

Termin „wadliwe kody pamięci” do dyskursu naukowego wprowadził prawnik i ekonomista prof. dr hab. Artur Nowak-Far, wykładowca Szkoły Głównej Handlowej i były wiceminister spraw zagranicznych, który – wraz z Łukaszem Zamęckim – był redaktorem wydanej w roku 2015 książki „Wadliwe kody pamięci. Zniekształcenie pamięci o zbrodniach międzynarodowych w dyskursie publicznym”. Chodzi o krótkie zbitki językowe i „skróty myślowe” chętnie używane przez media w różnych krajach świata, które tworzą u odbiorców wypaczony obraz świata, sprawiając, że nieznający historii przypadkowy słuchacz może łatwo pomylić ofiary masowych zbrodni z ich sprawcami.

Skrótowy charakter tego typu chwytliwych „uproszczeń” sprawia, że zakorzeniają się one w języku i w pamięci tysięcy lub milionów odbiorców, nie tylko utrudniając narodom, które padają ofiarą nieuczciwej narracji, walkę o dobre imię, lecz także trwale wprowadzając fałszywe narracje do globalnej, regionalnej, narodowej i lokalnej pamięci.Fałszywe kody pamięci są szczególnie niebezpieczne w połączeniu z kiepską edukacją historyczną oraz ignorancją, niechlujstwem wielu dziennikarzy i redaktorów lub wręcz celowym wprowadzaniem odbiorców w błąd przez media, które doskonale wiedzą lub przynajmniej powinny wiedzieć, że dokonują historycznej manipulacji. „Wadliwe kody pamięci na ogół są rezultatem ignorancji – nie należy jednak wykluczać, że mogą być używane celowo albo po to, by obrazić jakąś grupę, albo przynajmniej reprodukować subtelny sygnał własnej dla niej, a niekiedy bardziej lub mniej skrywanej pogardy” – zauważa prof. Nowak-Far.Te błędne kody są szczególnie groźne, ponieważ łatwo mogą zniekształcać świadomość zbiorowego odbiorcy, co w konsekwencji prowadzić może do utraty dobrej reputacji, a także wymiernych szkód społecznych, politycznych czy gospodarczych. Jeśli takie fałszywe narracje zaczynają przeważać, to niszczą one również porządek moralny społeczeństw i trwale uniemożliwiają lub przynajmniej znacząco utrudniają komunikację między narodami.

Niemiecki obozy zagłady

Terminu „wadliwe kody pamięci” w odniesieniu do kłamstwa historycznego niemal od dekady używa również polskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych, które od 2004 r. prowadzi kampanię przeciw „polskim obozom koncentracyjnym”. Wśród Polaków przykładem takiego błędnego kodu, który budzi największe emocje, jest bowiem właśnie kłamliwe sformułowanie „polskie obozy zagłady”. Sugeruje ono niedostatecznie wykształconym czytelnikom lub widzom, że to Polacy organizowali lub prowadzili takie obozy, chociaż prawda jest taka, że robili to niemieccy żołnierze na terenach okupowanej przez nich Polski. Jednocześnie, choć niemieckie obozy istniały w wielu krajach Europy, nikt nie pisze o „austriackich obozach” czy „czeskich obozach koncentracyjnych”. Właśnie z tego powodu Polska już w 2006 r. poprosiła UNESCO o oficjalną zmianę nazwę obozu Auschwitz-Birkenau na „ Auschwitz-Birkenau. Niemiecki nazistowski obóz koncentracyjny i zagłady”. I chociaż ta nazwa funkcjonuje już niemal dwie dekady, to wciąż w mediach brytyjskich, amerykańskich, niemieckich, francuskich, duńskich, austriackich, norweskich, izraelskich, słowackich, włoskich czy hiszpańskich, pojawiają się nieprawdziwe i szkalujące dobre imię Polaków określenia typu „polski obóz zagłady”, „polskie komory gazowe”, „polskie ludobójstwo” czy „polskie SS”.

O tym, jak groźne mogą być tego typu „wadliwe kody pamięci”, świadczy choćby fakt, że terminu „polski obóz śmierci” w maju 2012 r. użył nawet prezydent Stanów Zjednoczonych Barack Obama i – co gorsza – zrobił to podczas ceremonii pośmiertnego uhonorowania Prezydenckim Medalem Wolności Jana Karskiego – człowieka, który jako jeden z pierwszych opowiedział Rooseveltowi o Holokauście i błagał o podjęcie działań, które uratowałyby więźniów wysyłanych do obozów zagłady. Mimo długoletniej walki polskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych, polskich dziennikarzy oraz organizacji pozarządowych, takich jak choćby Reduta Dobrego Imienia, kłamliwe pojęcia i terminy pojawiają się w mediach nawet w trzeciej dekadzie XXI w. Na szczęście konsekwentne żądania sprostowania i przeprosin sprawiły, że liczba odnotowywanych przypadków publikacji „wadliwych kodów pamięci” w wielu krajach spada. Zdecydowana większość interwencji kończy się zaś publikacją sprostowania, przeprosinami oraz obietnicą, że dany błąd więcej już się nie powtórzy. Polscy dyplomaci we współpracy z organizacjami pozarządowymi od lat prowadzą również intensywne działania skierowane na pozytywne prezentowanie za granicą najnowszej historii Polski, w tym stosunków polsko-żydowskich. Najskuteczniejszą formą są bowiem projekty edukacyjno-historyczne, które zapobiegają publikacjom informacji z wadliwymi kodami pamięci, a nie tylko interwencje post factum.

"Ludobójstwo ormiańskie"?

Walkę o dobre imię i o prawdę historyczną od wielu dekad prowadzą również Ormianie. Mimo że rzeź Ormian jest drugim po Holokauście najlepiej udokumentowanym i opisanym ludobójstwem dokonanym przez władze państwowe na grupie etnicznej w czasach nowożytnych, oni również mają problem z próbami fałszowania historii. Podobnie mylącym terminem jak „polskie obozy zagłady” są w zachodniej literaturze i w zachodnich mediach książki i artykuły dotyczące tzw. Armenian Genocide, czyli „ludobójstwa ormiańskiego”. Chociaż dla wykształconego czytelnika wydawałoby się oczywiste, że chodzi o zbrodnie, których ofiarą po roku 1915 padli Ormianie, dla zachodniego czytelnika, który nie ma pojęcia o historii XX w., taki termin może budzić odwrotne skojarzenia.Szkodliwa manipulacja historyczna jest w tym wypadku tym bardziej możliwa, że opinia międzynarodowa długo nie chciała pamiętać o ludobójstwie dokonanym na Ormianach przez Turków. I to mimo że w imperium osmańskim wymordowano w ciągu kilku lat od 1,2 do 1,4 mln osób, z czego część ofiar wymordowano w wyjątkowo barbarzyński sposób. A przecież tylko w Konstantynopolu aresztowano kilkuset przedstawicieli inteligencji ormiańskiej: nauczycieli, lekarzy, kapłanów, których bez żadnego sądu natychmiast zgładzono. 24 kwietnia 1915 r. tureckie władze wydały bowiem rozkaz mordów i masowych wysiedleń Ormian.

Inicjatorem masowych mordów i deportacji był ówczesny minister spraw wewnętrznych Talaat Pasza. Wielu Ormian spalono żywcem, powieszono, utopiono lub strącono w górskie przepaści. Tych, których nie zabito od razu, wypędzano w straszliwych marszach śmierci – podczas których ludzie ginęli z pragnienia i głodu – do obozów na pustyni. Duża część Ormian została zmuszona do ucieczki, w efekcie czego do dziś więcej Ormian mieszka w diasporze niż w samej Armenii. Turcy do dziś bronią się, że duża liczba zgonów Ormian była po prostu wynikiem głodu i złych warunków panujących podczas deportacji oraz pierwszej wojny światowej, pomijając milczeniem fakt, że imperium osmańskie mordowało Ormian jeszcze pod koniec XIX w. Do tej mniej lub bardziej zamierzonej ignorancji światowej opinii publicznej miał nawet w latach 30. nawiązywać Adolf Hitler. „Kto dziś pamięta o rzezi Ormian?” – pytał retorycznie przywódca III Rzeszy, zapowiadając zbrodnie wojenne dokonywane na polskiej ludności od początku drugiej wojny światowej.23 kwietnia 2015 r., w setną rocznicę ludobójstwa, Apostolski Kościół Ormiański kanonizował półtora miliona ofiar ludobójstwa sprzed stu lat. „To na nas, Ormianach, ciąży obowiązek moralny i prawo pamiętania o półtora milionie naszych przodków, którzy zostali zamordowani, i o setkach tysięcy osób, które przeszły nieludzkie doświadczenia” – podkreślał zaś prezydent Armenii Serż Sarkisjan.

Ormianie nie tylko utworzyli Mauzoleum Ofiar Ludobójstwa, lecz także walczą o to, aby odpowiednio prowadzona polityka historyczna pozwoliła zachować godną pamięć o wielkiej ofierze tego narodu.Uroczystości związane z setną rocznicą ludobójstwa odbywały się więc we wszystkich tych miejscach, w któych żyją większe skupiska Ormian: od Bejrutu poprzez Los Angeles do Paryża i Sztokholmu. Marsz Milczenia przeszedł również pod ambasadę Turcji w Warszawie (przybyli na niego również Ormianie z Łodzi, Krakowa, Katowic etc.). W wielu miastach świata, w tym w polskiej stolicy, co roku 24 kwietnia społeczność ormiańska obchodzi rocznicę upamiętniającą rozpoczęcie eksterminacji ich narodu. Dzięki działaniom Ormian ludobójstwo Ormian oficjalnie uznało ok. 30 państw na całym świecie, w tym m.in. Argentyna, Armenia, Austria, Australia, Belgia, Bułgaria, Chile, Cypr, Francja, Grecja, Holandia, Kanada, Liban, Litwa, Niemcy oraz Polska (w 2005 r.). Fakt ten uznali również papież Jan Paweł II, Parlament Europejski oraz Rada Europy. W grudniu 2019 r. ludobójstwo Ormian uznał amerykański Senat. Ormianom długo nie udawało się do tego przekonać kolejnych gospodarzy Białego Domu. W 2017 r. prezydent Donald Trump nazwał masakrę Ormian „jednym z najstraszniejszych masowych okrucieństw XX w”., unikając jednak terminu „ludobójstwo”. Dopiero 24 kwietnia 2021 r. rzeź Ormian ludobójstwem nazwał oficjalnie prezydent Stanów Zjednoczonych Joe Biden, co wywołało natychmiast istotne napięcie na linii USA-Turcja, gdyż takie stanowisko Białego Domu może stanowić przykład dla reszty cywilizowanego świata. Oficjalny komunikat wydał też natychmiast szef tureckiej dyplomacji Mevlüt Çavuşoğlu, który w swoim oświadczeniu podkreślił, że „nikt nie może nas uczyć na temat naszej historii”. Do dziś władze Turcji nie chcą bowiem uznać wydarzeń z początku XX w. za ludobójstwo. Negowanie ludobójstwa jest zaś kluczowym elementem polityki historycznej Ankary zarówno na scenie międzynarodowej, jak i wewnętrznej (Turcy grożą retorsjami każdemu państwu, które uzna ludobójstwo Ormian, a w tureckich szkołach dzieci uczą się o „ormiańskich kłamstwach”).

Przykładem skutecznej interwencji Turcji na arenie międzynarodowej było odwołanie w ostatniej chwili w 2018 r. głosowania w sprawie oficjalnego uznania przez Izrael zagłady Ormian w państwie tureckim za ludobójstwo. Projekt – na prośbę izraelskiego MSZ – wycofała przywódczyni Merecu Tamar Zandberg, która sama wcześniej go zgłosiła.Wielkim sukcesem polityki historycznej Ormian było z kolei skłonienie liderów Unii Europejskiej do przedstawienia władzom w Ankarze jednoznacznego komunikatu: przyznanie się Turcji do ludobójstwa Ormian jest jednym z warunków przyjęcia Turcji do Unii Europejskiej. Bardzo liczna ormiańska mniejszość we Francji skłoniła władze w Paryżu do przyjęcia najtwardszego stanowiska w tej sprawie: izba niższa parlamentu Francji w 2016 r. uchwaliła prawo przewidujące do roku więzienia i aż 45 tys. euro grzywny za każde publiczne negowanie faktu ludobójstwa Ormian w latach 1915–1917, rozszerzając przepisy dotyczące negowania Holokaustu.

„Ludobójstwo Tutsi” i „eksterminacj Herero”

Przykładem „wadliwego kodu pamięci” jest również termin „ludobójstwo Tutsi”. Termin ten nawiązuje do krwawych wydarzeń, do których doszło w Rwandzie w 1994 r. 6 kwietnia 1994 r. zestrzelono samolot z prezydentem Rwandy, Juvénalem Habyarimaną, na pokładzie. O zamach członkowie ludu Hutu oskarżyli Tutsi, których już wcześniej w rządowych mediach nazywano „robactwem”. Antagonizmy między Hutu a Tutsi trwały wprawdzie od wieków, jednak takiej rzezi pod koniec XX w. nikt się nie spodziewał. W zaledwie sto dni brutalnie zamordowano w tym kraju nawet milion osób, a morderstw dokonywano średnio co 8,5 sekundy. Każdego dnia Hutu zabijali ok. 10 tys. osób. Ofiarom strzelano w tył głowy, wbijano im nóż w oczy. Tutsi zabijano również maczetami lub gwałcono aż do śmierci. Część synów zmuszano do gwałcenia własnych matek. Zdarzały się też przypadki, gdy mordercy zmuszali kobiety pochodzenia Tutsi do jedzenia własnych noworodków. Ludobójstwo w 10-milionowej Rwandzie niemal na żywo transmitowały największe telewizje świata, a zbrodniom bezczynnie przyglądali się żołnierze ONZ, którzy stacjonowali w Rwandzie. Nic w celu powstrzymania ludobójstwa nie zrobiły ani kraje UE, ani USA. Tym bardziej krzywdzący jest więc termin „ludobójstwo Tutsi”, choć brutalnych morderstw dokonywały też oddziały Rwandyjskiego Frontu Patriotycznego, złożonego w większości z Tutsi, które podczas operacji odwetowych dokonywały masakr ludności Hutu w obozach dla uchodźców. Współcześnie w Rwandzie nie mówi się już o Hutu i Tutsi, gdyż polityczna poprawność każe mówić o jednej wspólnocie Rwandyjczyków. Zabójcy do dziś nie ponieśli jednak sprawiedliwej kary.

Nie wyjaśniono też, jaką odpowiedzialność za ludobójstwo ponosi rząd w Paryżu, który w walce o polityczne wpływy w tej były belgijskiej kolonii celowo rozgrywał wielowiekowe napięcia etniczne. Przykładem „wadliwego kodu pamięci” również dotyczącego ludobójstwa w Afryce jest termin „eksterminacja Herero i Namaqua”. Chodzi o brutalne stłumienie przez wojska Cesarstwa Niemieckiego powstania afrykańskich ludów Herero i Namaqua na przełomie lat 1904 i 1905, które uznawane jest za pierwsze ludobójstwo XX w. Tak eksterminację tych dwóch plemion przez Niemców określił tzw. raport Whitakera opublikowany w 1985 r. przez ONZ. Niemcy pod wodzą gen. Lothara von Trotha, który postanowił nie tylko zdławić powstanie, lecz także „ostatecznie rozwiązać problem” z rdzennymi mieszkańcami, z zimną krwią wymordowali dziesiątki tysięcy osób, rozstrzeliwując ich za pomocą karabinów maszynowych, zatruwając studnie, a także wypędzając ich na pustynię i nie dopuszczając do źródeł wody. W 1905 r. Niemcy utworzyli też w zatoce Shark Island pierwszy obóz zagłady, przeprowadzali też na więźniach eksperymenty medyczne (uczniem Theodora Mollisona, który prowadził badania w Niemieckiej Afryce Wschodniej, był Josef Mengele). Rząd w Berlinie swe zbrodnie z początku XX w. uznał dopiero w sierpniu 2004 r., odmówił jednak wypłaty odszkodowań nielicznym potomkom tych członków plemion, którym udało się przeżyć (Niemcy doprowadzili do śmierci 80 proc. populacji ludu Herero i 50 proc. plemienia Nama). Dopiero pod koniec maja 2021 r. Niemcy ogłosili, że zapłacą Namibii 1,1 mld euro odszkodowania za popełnione w tym kraju ludobójstwo. – Od teraz będziemy to oficjalnie nazywać ludobójstwem. W świetle historycznej i moralnej odpowiedzialności Niemiec, prosimy potomków ofiar i poszkodowanych o wybaczenie za wyrządzone im okrucieństwa – oświadczył szef niemieckiej dyplomacji Heiko Mass.

Obrona porządku moralnego

„Wadliwe kody pamięci” mają więc różny kontekst polityczny. Niekiedy mają prowokować do określonych zachowań. Wprawdzie nie zawsze używane są celowo, jednak bardzo często wzbudzają ogromne emocje. „Najważniejsze w nich jest to, że potrafią one – siłą języka – odwracać moralny porządek wynikający z lekcji, którą daje społeczności międzynarodowej historia. W odniesieniu do zbrodni ściganych przez społeczność międzynarodową są przez to niebezpieczne, gdyż skutecznie zacierają pamięć oraz ocenę działań, które do tych zbrodni doprowadziły. Podważają one przy tym prawo do prawdy, o które mamy – jako społeczność międzynarodowa – obowiązek upominać się nie tylko we własnym imieniu, lecz także w szczególności w imieniu ofiar” – zauważył prof. Nowak-Far we wstępie do wspomnianej książki „Wadliwe kody pamięci”. W walce z nimi doskonale służy podnoszenie ogólnego poziomu wykształcenia społeczeństw. U wykształconych odbiorców lub czytelników i widzów, którzy pamiętają dawne czasy, tego typu określenia nie są bowiem aż tak niebezpieczne. Już w przypadku młodych osób, które nie otrzymały wystarczającej edukacji, „wadliwe kody pamięci” mogą wywoływać fatalne w skutkach nieporozumienia. I chociaż każdy kraj ma prawo do obrony własnej narracji historycznej, to jednak każde państwo powinno też bronić porządku moralnego, który sprzeciwia się przemianie ofiar w sprawców i odwrotnie. Profesor Witold Kulesza słusznie zauważa zaś, że zbiorowa pamięć i prawda historyczna mogą być traktowane jako dobro społeczne chronione prawem karnym. Warto więc uświadamiać liderom opinii, redaktorom i dziennikarzom w różnych krajach świata fakt istnienia „wadliwych kodów pamięci” oraz uczyć pracowników mediów, jak rozpoznawać tego typu zakłamania nie tylko w celu obrony prawdy, lecz także dla ochrony wiarygodności danego medium.

Artykuł został opublikowany w 23/2021 wydaniu tygodnika Do Rzeczy.