20 lipca 1944 r. o godzinie 12:42 w kwaterze Hitlera niedaleko Rastenburga (dziś Kętrzyn), w sali, w której obradował Hitler wybuchła bomba umieszczona w teczce wniesionej do pomieszczenia przez Clausa von Stauffenberga, który jako szef sztabu Armii Rezerwowej miał możliwość udziału w naradach z wodzem Rzeszy.
Zamach, choć przygotowywany wiele miesięcy i zaplanowany w najdrobniejszych szczegółach – nie powiódł się. Choć zginęły cztery osoby, to sam Hitler odniósł tylko niegroźne rany. O godzinie 16:30 informację na temat śmierci Hitlera przywiózł do Berlina Stauffenberg, przekonany, że nazistowski przywódca nie żyje, lecz chwilę później Joseph Goebbels ogłosił w radio, że ten przeżył zamach. Po kilkugodzinnym chaosie, gdy Wehrmacht nie miał ostatecznego potwierdzenia, czy Hitler przeżył, czy nie, większość spiskowców wycofała swoje poparcie dla puczu.
Około 23:00 tego samego dnia uwolniono aresztowanego wcześniej gen. Friedricha Fromma, bezpośredniego przełożonego Stauffenberga, który natychmiast wydał rozkaz pojmania osób, które przygotowały zamach. Pośpiesznie zwołany sąd wojskowy wydał wyrok śmierci, skazując nań cztery osoby – Friedricha Olbrichta, Clausa von Stauffenberga, Albrechta Mertza von Quirnheima i Wernera von Haeftena. Wyrok wykonano niemal od razu, w Berlinie, kilkanaście minut po północy.
Grono osób, które sprzeciwiało się osobie Hitlera była pokaźne, choć powody, dla których nie zgadzali się z Fürerem były bardzo różne. Część niemieckich historyków i publicystów oraz niemiecka „pamięć zbiorowa” w przeciwnikach Hitlera chcą widzieć „opozycję antyhitlerowską”. Jednak takie określenie nie jest w pełni uprawnione i na pewno nieadekwatne w stosunku do wszystkich ludzi, którzy nie zgadzali się z polityką prowadzoną przez III Rzeszę. Trudno bowiem porównywać postawę i poglądy, na przykład, Thomasa Manna czy działalność ruchu Białej Róży do ludzi pokroju Stauffenberga.
Jednak w pamięci ogółu (oraz przy wydatnej pomocy Hollywood i filmu z Tomem Cruise’m w roli głównej), to właśnie Claus von Stauffenberg urósł do rangi pierwszego przeciwnika III Rzeszy i jej wodza. Czy jednooki oficer był rzeczywiście zadeklarowanym antyhitlerowcem?
Nawet historycy, którzy drobiazgowo analizują życie i działalność spiskową Stauffenberga nie są jednomyślni co do tego, kiedy i dlaczego zaczął on myśleć o zabiciu Hitlera. Przyjmuje się, że miało to miejsce w czasie kampanii w Afryce, w której brał udział (przełom 1942/1943). Stauffenbergowi miały nie podobać się metody dowodzenia armią oraz informacje o masowych mordach dokonywanych przez niemieckie wojska na terenach okupowanych.
Po dojściu Hitlera do władzy w roku 1933, Stauffenberg był jego postacią zafascynowany – podobnie jak miliony innych obywateli Rzeszy. Z biegiem lat coraz bardziej doceniał jego zdolności przywódcze oraz popierał kierunek, w jakim rozwijały się Niemcy na polu wewnętrznym i arenie międzynarodowej. Podobno raził go krzykliwy antysemityzm Hitlera, jednak akceptował go w imię „wyższego” celu, jakim było dobro Niemiec. Wybuch wojny i atak na Polskę Stauffenberg w pełni popierał i uważał wręcz za konieczność – rozszerzenie niemieckich wpływów na Wschodzie było bowiem niezbędne do rozwoju kraju. Mieszkańcy terenów podbitych traktowana była przez niego jak ludzi niższej kategorii. W połowie września 1939 r. pisał do żony: „Miejscowa ludność to niewiarygodny motłoch, bardzo dużo Żydów i mieszańców. Naród, który aby się dobrze czuć, najwyraźniej potrzebuje batoga. Tysiące jeńców przyczynią się na pewno do rozwoju naszego rolnictwa. Niemcy mogą wyciągnąć z tego korzyści, bo oni są pilni, pracowici i niewymagający […] Najważniejsze jest to, abyśmy w Polsce właśnie teraz zaczęli planową kolonizację. I nie martwię się, że ona nastąpi”.
Jak podkreśla Wojciech Wichert w artykule dla portalu Historia.org.pl: - Poglądy tego (…) stanowiły później element programu spiskowców o proweniencji narodowo-konserwatywnej, którzy w 1944 r. w ramach planu o kryptonimie „Walkiria” zamierzali przeprowadzić wojskowy zamach stanu, obalić Hitlera i utworzyć nowy rząd niemiecki, który zawarłby rozejm z aliantami zachodnimi. Charakterystyczne jest jednak to, że autorytarne założenia polityczne tej grupy, a zwłaszcza samego Stauffenberga, były w pewnych punktach zbliżone do działań narodowych socjalistów (np. niemiecka hegemonia w Europie Środkowej (…).
Zamach na Hitlera, do którego doszło w lipcu 1944 r. w Wilczym Szańcu można zatem uznać bardziej za akt desperacji, niż ogromnej odwagi. Choć Stauffenberg i jego koledzy musieli zdawać sobie sprawę, co im grozi, jeżeli zamach się nie powiedzie, to nie dokonali go z powodów ideologicznych czy moralnych, choćby ze względu na miliony ofiar, które zginęły z rąk Niemców przez ostatnich pięć lat.
Spiskowcy z Wilczego Szańca zdawali sobie natomiast sprawę, że armia niemiecka jest w odwrocie, a Związek Sowiecki ma przewagę. Do tego, niedawne lądowanie wojsk alianckich w Normandii (6 czerwca) otworzyło w Europie zupełnie nowe fronty. Niemcy byli coraz bardziej otoczeni i klęska III Rzeszy była już bardzo blisko. Należało ratować, co się da, zaproponować aliantom rozejm, zapewnić o utworzeniu nowego rządu. Jedyną szansą na ocalenie własnej skóry była śmierć Hitlera. I w zamachu w Wilczym Szańcu chodziło tylko o to – o ratowanie siebie.
Czynienie ze Stauffenberga nieomal bohatera narodowego – pomimo, że za swoje czyny zapłacił najwyższą karę – jest niegodne tych nielicznych, którzy naprawdę przeciwstawiali się złu nazistowskiego reżimu.