Kilka miesięcy temu ojciec Jacek Salij pisał na łamach tygodnika "Idziemy" o pewnym psychiatrze z Westfalii. Prof. Klaus Dörner, bo o nim mowa, jako jeden z pierwszych Niemców podjął badania nad eksterminacją chorych umysłowo w Trzeciej Rzeszy. Jednak pierwszy tekst na ten temat ukazał się za naszą zachodnią granicą dopiero w 1982 roku. Jak podkreśla o. Salij, tak długie milczenie wokół tej sprawy wywołało wstyd u samego Dörnera, który określił ten fakt mianem "drugiej winy", jaką ponosi "druga generacja Niemców".
Co wiemy o akcji T4? Dlaczego również w Polsce to wciąż zapomniana zbrodnia? Choć całkowita liczba zgładzonych w ramach programu który powstał przy Tiergartenstrasse 4 w Berlinie nie jest znana, to według różnych szacunków podczas drugiej wojny światowej w okupowanej przez Niemców Polsce zamordowano ponad 20 tysięcy pacjentów szpitali psychiatrycznych. Całkowita liczba ofiar akcji T4 to nawet 200 tysięcy. Sprawcy tych zbrodni – lekarze, pielęgniarki i pracownicy ochrony zdrowia (sic!) nazywali je "eutanazją".
Rzeź cierpiących
O makabrycznych zbrodniach popełnionych na ludziach najsłabszych i wykluczonych przypomniano – nareszcie – w Senacie. Podczas konferencji zatytułowanej "Zagłada chorych psychicznie – pamięć i wyzwania" mówił o nich prof. Tadeusz Nasierowski, lekarz psychiatra z Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego. Jak tłumaczył, dla upamiętnienia tych ofiar nie zrobiono nic, ponieważ osoby z zaburzeniami psychicznymi są wciąż stygmatyzowane przez społeczeństwo.
Hitlerowska ideologia uznała upośledzonych i chorych umysłowo za ludzi bezwartościowych. Ponieważ stanowili bezpośrednie zagrożenie dla "rasy panów", ich masowe mordowanie rozpoczęło się już we wrześniu 1939 roku. Pierwszymi ofiarami byli pacjenci z pomorskich szpitali w Kocborowie i Świeciu nad Wisłą. Rozkaz ich "opróżnienia" otrzymał SS-Obersturmbannführer Kurt Eimann. Od strzału w potylicę lub bicia po głowie ciężkimi przedmiotami zginęło w sumie 3,4 tysiąca osób, w tym dzieci.
Chorzy w komorach gazowych
Nowe techniki zabijania hitlerowcy zastosowali podczas likwidacji placówek psychiatrycznych w Kraju Warty. W bunkrze Fortu VII w Poznaniu utworzyli pierwszą stacjonarną komorę gazową, gdzie uśmiercono chorych ze szpitala w Owińskach. Świadkiem tych wydarzeń był 16-letni wówczas Henryk Mania, aresztowany i zmuszony przez Niemców do pracy w specjalnym komandzie, które zajmowało się grzebaniem ofiar. Swoje zeznania złożył przed sądem w 1967 roku.
Kolejnym krokiem w rozwoju niemieckiej machiny śmierci były komory gazowe w samochodach. W grudniu 1939 roku tą metodą uśmiercono ponad tysiąc pacjentów ze szpitala Dziekanka koło Gniezna. Jak podkreślał prof. Nasierowski, było to pierwsze zastosowanie mobilnej komory gazowej podczas drugiej wojny światowej. Później w ten sam sposób gazowano chorych ze szpitali w Kościanie, Warcie, Kochanówce koło Łodzi i Gostyninie. Eksterminacją tych placówek kierował SS-Sturmbannführer Herbert Lange, późniejszy komendant obozu zagłady Kulmhof w Chełmnie nad Nerem.
Inną, ale nie mniej zbrodniczą strategię zagłady Niemcy zastosowali na Górnym Śląsku i w Generalnym Gubernatorstwie. Na tych terenach pacjentów nie gazowano, lecz rozstrzeliwano w masowych egzekucjach, które odbywały się przed budynkami szpitalnymi. Tak zginęło m.in. 400 chorych ze szpitala w Chełmie Lubelskim i 108 upośledzonych Żydów z "Zofiówki" w Otwocku. Inni umierali przede wszystkim z powodu głodu i złych warunków sanitarnych.
Zagłada polskich lekarzy
Co ważne, okupanci mordowali nie tylko pacjentów z problemami psychicznymi, ale również tych, którzy się nimi opiekowali. Tadeusz Nasierowski powiedział, że w latach 1939-1945 Polska straciła 8,5 tysiąca lekarzy i stomatologów, czyli ok. 48,6 procent wszystkich lekarzy zarejestrowanych przed wybuchem wojny! Podobny los spotkał psychiatrów. Przed rozpoczęciem kampanii wrześniowej pracowało ich 270, 72 zamordowano, 13 popełniło samobójstwo, inni zginęli w niewyjaśnionych okolicznościach. Wśród nich byli kierownicy, dyrektorzy i ordynatorzy najważniejszych klinik i szpitali neurologiczno-psychiatrycznych działających w przedwojennej Polsce. Większość zgładzono w Katyniu strzałem w tył głowy.
Niestety, temat zagłady niepełnosprawnych nie istnieje w zbiorowej świadomości Polaków. Zdaniem prof. Nasierowskiego pierwszym krokiem powinno być ustanowienie specjalnego dnia pamięci i wybudowanie im chociaż pomnika. Ostrzegł, że obojętność na los osób ułomnych i wykluczonych przez społeczeństwo może się zemścić. Także na zdrowych.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.