Marcin Bartnicki: Dlaczego Pilecki musiał zginąć? Wiele wyroków śmierci zamieniano na kary więzienia. Tak było w przypadku Pana ojca.
Tadeusz Płużański: Sowieci i ich kolaboranci w Polsce represjonowali tysiące przeciwników systemu. Żołnierzy, których dziś nazywamy wyklętymi, działaczy politycznych i wszystkich, którzy przeciwstawiali się sowieckiemu złu. Tysiące zostało wyeliminowanych, ale nie wszyscy. Niektórym szczęśliwie udało się przetrwać. Wyroki były zmniejszane, również nie wszyscy partyzanci leśni zginęli.
Pilecki nie prowadził typowo bojowej działalności z bronią w ręku. Był aż tak groźny dla władz komunistycznych, że jego wyrok śmierci nie mógł zostać uchylony?
Nie sądzę, aby było to możliwe. Nie chodzi tylko o charakter walki. Zygmunt Szendzielarz „Łupaszka” czy rotmistrz Pilecki, który walczył metodami wywiadowczymi, stanowili ogromne zagrożenie dla rodzącego się ustroju i nie miało znaczenia, który był bardziej niebezpieczny. Obaj byli ideowcami i mieli wielki autorytet wśród swoich ludzi. A takich przewodników narodu likwidowano w pierwszej kolejności. Na śmierć skazywano przede wszystkim dowódców. Ci, którzy przeżyli, byli ich podwładnymi - to jest też przypadek mojego ojca. Dowódcą kilkunastoosobowej grupy był Pilecki i on jeden zginął, bo on był mózgiem całej operacji. Reszcie postanowiono darować życie. Oczywiście jeśli komuś zamienia się wyrok z kary śmierci na dożywotnie więzienie, to też trzeba się zastanowić, czy mówimy o wielkiej łaskawości.
W artykule opublikowanym w serwisie „Historia” Wirtualnej Polski postawił pan hipotezę, według której wpływ na wyrok śmierci dla Pileckiego miało również to, czego dowiedział się w Auschwitz o Józefie Cyrankiewiczu - późniejszym komunistycznym premierze.
Nieuchronność kary dla Pileckiego wynikała z dwóch względów. Po pierwsze ukochał ojczyznę i Boga, czyli te przedwojenne polskie wartości, z którymi próbowano się rozprawić. Drugim elementem jest też osoba Józefa Cyrankiewicza. Niektórzy nie widzą związku między śmiercią Pileckiego, a działalnością Cyrankiewicza. Ja taki związek widzę.
Są na to dowody?
Wciąż nie ma twardych dowodów, ale pozwoliłem sobie na przeprowadzenie procesu poszlakowego, z którego wyraźnie wynika, że Cyrankiewicz nie tylko nie pomógł rotmistrzowi, ale przyczynił się do jego śmierci.
Może pan podać najważniejsze poszlaki, które potwierdzają tę hipotezę?
To cały szereg poszlak. Są to przede wszystkim relacje byłych więźniów Auschwitz, którzy mieli rozpoznać tę sytuację i Cyrankiewicza nie jako zwykłego więźnia, tylko usadowionego w obozowej konspiracji donosiciela. Tych relacji jest bardzo dużo i nie wiem, dlaczego przez niektórych są podważane i traktowane z przymrużeniem oka. Według mnie ich wiarygodność nie ulega wątpliwości. Trzeba zostawić sobie margines błędu, jednak wiele świadczy o tym, że Józef Cyrankiewicz i Witold Pilecki wiele wiedzieli o swoich rolach w Auschwitz. Pilecki miał napisać list do Cyrankiewicza widząc, jak on zakłamuje historię obozu i przypisuje sobie zasługi w tworzeniu obozowej konspiracji. Wiadomo też, że do Cyrankiewicza zgłaszali się byli więźniowie z prośbą o pomoc dla Pileckiego, więc zdaje się, że karty w tej historii były odkryte. Cyrankiewicz, chcąc lansować siebie jako bohatera, musiał pozbyć się groźnego rywala do tytułu twórcy obozowej konspiracji.
Komuniści pochowali go w bezimiennym grobie, bo obawiali się pamięci o Pileckim, czy miało to być dodatkowe upokorzenie?
Myślę, że upokorzenie może odnosić się do rodzin, natomiast intencje nie są do końca znane. Nie ulega wątpliwości, że na tym właśnie polegało owo słynne „wyklęcie”. Nie było to tylko wyeliminowanie fizyczne, ale też wymazanie z pamięci. Zrobiono wszystko, aby zlikwidować wszelkie ślady. W przypadku Pileckiego to jest nie tylko wrzucenie do bezimiennego dołu, ale również całkowita marginalizacja rodziny czy też likwidacja majątku Sukurcze na Białorusi, z którego nie zostało zupełnie nic. Jest tu szereg elementów, które miały spowodować, że ten człowiek miał zostać zupełnie zapomniany.
Pilecki nie był wyjątkiem.
Tak uczyniono wobec wielu żołnierzy wyklętych, właściwie wobec wszystkich, którzy znaleźli się na „Łączce”. Wiemy dziś, że było to daleko posunięte barbarzyństwo. Nie wystarczyło ich zastrzelić i ukryć w ziemi, nie wystarczyło również postawić na nich grobów - głównie funkcjonariuszy systemu komunistycznego. Te szczątki były również metodycznie niszczone. Dziś odnajdujemy często fragmenty, drobne cząsteczki, zamiast pełnych szkieletów. To wszystko składa się na „wyklęcie”.
Według sondażu przeprowadzonego przez Kantar Public dla Polskiego Radia 24, 66 proc. Polaków nie wie, kim był Pilecki, jednocześnie od lat obserwujemy wysyp publikacji na jego temat i związanych z nim akcji społecznych. Gdzie popularyzatorzy wiedzy o historii popełnili błąd?
To rzeczywiście bardzo przykre, ale trudno tu mówić o błędzie. Postać rotmistrza jest przypominana już od wielu lat. Pierwsze próby podejmowano już przed 1989 rokiem. Okazuje się to jednak mało skuteczne. Niektórym zajmującym się tematem może się wydawać, że Pilecki jest powszechnie znany, ale przytoczony przez pana sondaż temu przeczy. Ja znajduję odpowiedź w komunistycznej propagandzie, która wiązała się ze zbrodnią od początku. Jest tak samo jak ze zbrodnią katyńską, której towarzyszy kłamstwo katyńskie. Możemy też powiedzieć, że zbrodni na „Łączce” towarzyszy kłamstwo na „Łączce”, albo próba wymazania tego miejsca z pamięci. Albo też trwająca do dziś próba zafałszowania tego miejsca. Czytam różne komentarze w internecie, że "tych bandytów nie należy wydobywać", że zakłóca się spokój pochowanych. Przez cały czas ta historia jest zakłamywana, ale jej geneza sięga roku 1944, albo nawet czasów wcześniejszych - kiedy bolszewizm zwyciężył w Rosji.
Czytaj też:
Rtm. Pilecki wzorem dla młodych. „Chcemy wzniecać pamięć o rotmistrzu wciąż na nowo”
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.