"Wrażliwy jak otwarta rana". Zbigniew Herbert w oczach Leopolda Tyrmanda
  • Anna SzczepańskaAutor:Anna Szczepańska

"Wrażliwy jak otwarta rana". Zbigniew Herbert w oczach Leopolda Tyrmanda

Dodano: 
Zbigniew Herbert. Kadr z filmu "Barbarzyńca w ogrodzie"
Zbigniew Herbert. Kadr z filmu "Barbarzyńca w ogrodzie" Źródło: Materiały producenta
Zbigniew Herbert – jeden z największych polskich poetów zmarł 28 lipca 1998 roku. Minęła właśnie 24. rocznica jego śmierci. Jakim człowiekiem był u progu swojej kariery?

„Zbyszek Herbert nie ma jeszcze trzydziestu lat, jest szczupły, trochę słabowity, o za szerokich biodrach. Ma uczniakowaty, wesoło zadarty nos i podejrzanie łagodne, jasne oczy. W ich błękitnej miękkości jest nieszczerość i upór. Jest grzeczny, życzliwy, spokojny, lecz w uprzejmości czai się wola i krnąbrność i jakaś wyczulona przewrotność, z którą lepiej się liczyć. Mówi cicho, interesująco i wie, o czym mówi, nosi w sobie dużą i bezinteresowną erudycję, którą bez wysiłku przetapia na dowcip i wdzięk”. – pisał o Zbigniewie Herbercie Leopold Tyrmand w roku 1954.

O Zbigniewie Herbercie napisano i powiedziano już wiele, choć wciąż, jak się wydaje, zbyt mało ludzi zna i docenia jego twórczość. Jeszcze mniej ludzi wie zapewne, jakim człowiekiem Herbert był, w jaki sposób zapamiętali go jemu współcześni. Jeden z najciekawszych opisów zostawił bez wątpienia Leopold Tyrmand, autor kultowej powieści „Zły”, który o Herbercie napisał sporo w nieco mniej znanej, a zarazem genialnej i bardzo osobistej książce „Dziennik 1954”. Warto spojrzeć na Zbigniewa Herberta jego oczami.

Chronometrażysta

Zbigniew Herbert urodził się 29 października 1924 roku we Lwowie. Jego ojciec walczył w Legionach, był prawnikiem.

Zbigniew uczęszczał do VIII Państwowym Gimnazjum im. Króla Kazimierza Wielkiego we Lwowie. W czasie II wojny światowej naukę kontynuował na tajnych kompletach, a w styczniu 1943 roku zdał maturę i zaczął naukę na tajnym Uniwersytecie Jana Kazimierza na kierunku polonistyka. Studia przerwał w styczniu 1944 roku, kiedy Sowieci ponownie znaleźli się we Lwowie. Wtedy też wyjechał do Krakowa.

W Krakowie Zbigniew Herbert uczęszczał na wykłady na Uniwersytecie Jagiellońskim i na Akademii Sztuk Pięknych. Już we Lwowie współpracował prawdopodobnie z Armią Krajową. Kontynuował tę współpracę także w Krakowie.

W 1947 roku ukończył Akademię Handlową i rozpoczął studia prawnicze oraz (na drugim kierunku) filozoficzne na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu. W 1948 roku Herbert przeniósł się do Sopotu, gdzie mieszkali jego rodzice. Rok później mieszkał już w Toruniu. Od 1952 roku – w Warszawie. Pracował w różnych miejscach, m.in. w Narodowym Banku Polskim w Gdyni, jako redaktor w „Przeglądzie Kupieckiem” czy jako nauczyciel w szkole podstawowej.

Leopold Tyrmand

Pisał o nim Tyrmand:

„[Herbert] to jeden z najlepszych moich współczesnych. Moim zdaniem - poeta numer jeden swego pokolenia, a może i całej naszej połaci dziejów powojennej Polski. Wie się o nim jeszcze niewiele, drukował mało, trochę w »Tygodniku Powszechnym«. Nie spotkał się zresztą z entuzjastycznym uznaniem wśród katolików, ale my wszyscy w »Tygodniku« byliśmy zgodni, że to klasa sama dla siebie. Że on jeszcze pokaże, jak mu tylko pozwolą”.

Herbert pisał „od zawsze” i chciał, aby to właśnie pisanie było jego głównym zajęciem, choć utrzymać się z tego łatwo nie było – zwłaszcza, jeżeli nie chciał ktoś, tak jak Zbigniew Herbert ­– wejść w tryby socrealistycznej machiny. Unikał jak mógł pisania tekstów propagandowych. Publikował recenzje teatralne, relacje z wystaw czy koncertów. Pod pseudonimem „Patryk” lub swoim nazwiskiem publikował m.in. w „Słowie Powszechnym” i „Tygodniku Powszechnym”.

W 1953 roku Herbert opuścił „Tygodnik Powszechny”, kiedy pismo zostało oddane Stowarzyszeniu „Pax”. Była to kara za to, że redakcja odmówiła zamieszczenia na jego łamach nekrologu Józefa Stalina. Herbert został bez pracy. Imał się znowu różnych zajęć, był np. płatnym krwiodawcą. Później dostał pracę jako chronometrażysta w Inwalidzkiej Spółdzielni Emerytów Nauczycieli „Wspólna Sprawa”.

Tyrmand pisał:

„[Herbert] uprawia moralną czystość, bezkompromisowość i wierność samemu sobie trochę na pokaz, ale w tak solidnym gatunku, że nie można przyczepić się do niczego i nie można odpłacić mu niczym poniżej głębokiego szacunku. Oczywiście, cierpi nędzę. Zarabia kilkaset złotych miesięcznie jako kalkulator-chronometrażysta w spółdzielni produkującej papierowe torby, zabawki czy pudełka. Pogoda, z jaką Herbert znosi tę mordęgę po ukończeniu trzech fakultetów, jest wprost z wczesnochrześcijańskiej hagiografii”.

Jako chronometrażysta Herbert długo jednak nie zdołał wytrzymać.

„Zbyszek przyszedł rano pogawędzić. Zmienia pracę. Losy człowieka siedzą w nim samym, albo: pewne rzeczy zdarzają się wyłącznie pewnym ludziom. Tylko Herbert mógł zostać kalkulatorem-chronometrażystą w nauczycielskiej spółdzielni zabawkarskiej. Co to znaczy? Nie wiem, co to chronometrażysta, ale wiem, co to ta spółdzielnia. To dno upodlenia i nędzy.

Starzy, emerytowani nauczyciele, których renta wynosi kilkadziesiąt złotych miesięcznie, zarabiają tam dodatkowe dwieście, klejąc pudełka z tektury i strugając drewniane żyrafy. Ludzie, którzy niegdyś czytali na głos Pindara, Kochanowskiego i Byrona dożywają swych dni o jednym posiłku na dobę, w najlichszym obuwiu i strzępie okrycia na zimę. Los starca w systemie, w którym tajna instrukcja dla lekarzy i aptek zaleca oszczędne wydawanie drogich lekarstw ludziom po sześćdziesiątce, czyli mało wydajnym w i pracy. I teraz proszę sobie wyobrazić masówkę z okazji zwycięstwa rewolucji październikowej, na której spędzeni trwogą o tę bolesną parodię bytu starcy zapewniają reżym o swej wdzięczności za nowe, radosne życie.

Zbyszek opowiadał o pewnym staruszku, lat siedemdziesiąt osiem, samotnym jak palec, który zabrał głos na takim zebraniu. Mówił, że stracił dwóch synów w Powstaniu Warszawskim i że jest nauczycielem geografii, że chciałby jeszcze uczyć, że czuje się na siłach, że każą mu robić baloniki i że on nic z tego nie rozumie... I w tym wszystkim Zbyszek, wrażliwy jak otwarta rana, uczulenie to jego zawód i powołanie, Wergiliusz w piekle współczucia.

Dziś Zbyszek powiedział:

- Mam dosyć, nie mogę dłużej. Czy ty pojmujesz, co znaczy być kalkulatorem wysiłku jakiejś żałosnej resztki człowieka, który uśmiecha się do mnie bezzębnie, bo od postawionych przeze mnie kilku cyfr zależy, czy zje jeszcze raz w życiu talerz zupy... I patrzy na mnie rozpłyniętymi oczyma, które kiedyś rozumiały Schopenhauera... To koniec. Rzucam robotę…

Znam trudności, jakie towarzyszyły zdobyciu tej posady, rzekłem bez entuzjazmu:

- Więc co będziesz robił?
- Mam coś na widoku - rzekł Herbert - w Centralnym Zarządzie Torfowisk. Tam będę na swoim miejscu.

Emeryci, inwalidzi, torfowiska - Herberta metafizyka osobowości. Intensywny trening rozpaczy”.

W istocie, po porzuceniu posady chronometrażysty otrzymuje Herbert pracę w Centralnym Biurze Studiów i Projektów Przemysłu Torfowego „Torfprojekt”.

„Wieczorem Herbert i czytał nowe wiersze. Wydaje się, że praca w torfie wpływa nań użyźniająco. Do roboty nie ma tam nic, czytać gazet w godzinach urzędowych nie wypada, wobec tego Zbyszek siedzi przy biurku i pisze wiersze i bajki. Każdy myśli, jaki on przykładny i gorliwy, podczas gdy Zbyszek boryka się z obsesją zmarnowanego życia, co – jak wiadomo – stanowi najlepszy nawóz sztuczny poezji.

W wierszach daje wyraz obawom i przygnębieniu, że nie zostawi śladu istnieniem. Przeraża go grząskość ludzkiego losu. Powiedziałem mu, że jest to uczucie naturalne wśród torfowisk. Musi zmienić pracę i poszukać czegoś w cemencie czy betonie. (…)”

„Późnym wieczorem był Zbyszek Herbert, zły i śpiący. Powiedział, że jak sprawy stoją, obawia się, iż czeka go wielka kariera w Centralnym Zarządzie Torfowisk. Może się to okazać katastrofą, albowiem pokusa dużych zarobków i urlopów w Dusznikach-Zdroju jest nie do przezwyciężenia”.

Na fali

Nie było jednak tak źle. Sytuacja Herberta uległa poprawie niejako na „fali historii”, w roku 1956, kiedy rozpoczęła „odwilż” po śmierci Stalina. W tym samym roku Herbert zadebiutował tomem wierszy „Struna światła”. Związek Literatów Polskich przydzielił mu nawet liczącą 28 metrów kwadratowych kawalerkę w Warszawie i przyznał stypendium liczące 100 dolarów.

Wtedy też, żyjąc skromnie i odkładając pieniądze ze stypendium, zaczął podróżować. Odwiedził m.in. Austrię, Francję, Włochy i Anglię, a później także Szkocję, Grecję i ponownie Francję. Mógł pozostać zagranicą, lecz nigdy się na to nie zdecydował. Nawet po miesiącach z dala od Polski, ostatecznie zawsze wracał.

Zbigniew Herbert w kościele na spotkaniu z młodzieżą w latach 80.

Zbigniew Herbert stał się znanym i cenionym poetą. Był laureatem wielu nagród, m.in. Nagrody Kościeleckich oraz Nagrody Lenaua we Wiedniu, a także członkiem Akademii Sztuk Pięknych w Berlinie Zachodnim.

W 1968 roku Herbert poślubił Katarzynę Dzieduszycką. W tym samum roku w Stanach Zjednoczonych ukazało się tłumaczenie jego utworów, co uczyniło Herberta jednym z najpopularniejszych polskich twórców za granicą. Od września 1970 roku Herbert pracował jako visiting professor na Uniwersytecie Stanowym w Los Angeles.

W 1971 roku Herbert wrócił do Polski. Został członkiem prezydium Związku Literatów Polskich. Trzy lata później był jednym z inicjatorów „Listu 15” w sprawie praw Polaków znajdujących się w ZSRS. Rok później sprzeciwiał się wprowadzeniu zmian w Konstytucji PRL, które mówiły m.in. o socjalistycznym charakterze Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej, Polską Zjednoczoną Partię Robotniczą przedstawiały jako „przewodnią siłę polityczną społeczeństwa w budowie socjalizmu”, a także ogłaszały „nierozerwalną przyjaźń polsko-radziecką”.

W tym samym roku Herbert wyjechał z Polski. Mieszkał w Niemczech, Austrii i we Włoszech. Do ojczyzny wrócił w 1981 roku. W czasie trwania stanu wojennego Herbert zaangażował się w działania opozycji. W tym czasie muzykę do jego wierszy komponować zaczął Przemysław Gintrowski. Zbigniew Herbert stał się dla całego pokolenia symbolem sprzeciwu wobec komunistów.

W 1986 roku Herbert zamieszkał w Paryżu. Do Polski powrócił już definitywnie w 1991 roku.

Nie wszystkim podobał się jego powrót, niemal dosłownie. Herbert nie zrezygnował z antykomunistycznej retoryki. Domagał się np. wyjaśnienia okoliczności śmierci Stanisława Pyjasa oraz odtajnienia akt UB sprzed 1956 roku. Krytykował „okrągły stół” i zawarte wówczas pomiędzy „Solidarnością” i komunistami porozumienie.

W ostatnich latach Herbert poważnie chorował, zmagał się z ciężką astmą. Został pochowany na cmentarzu Powązkowskim.

Leopold Tyrmand pozostawił obraz Herberta jako człowieka niezwykle utalentowanego i wrażliwego, który żyjąc w brudnej i przytłaczającej rzeczywistości PRLu znalazł się niejako w złym miejscu i złym czasie. Praca na smutnych i nudnych stanowiskach, które nie tylko z poetyką, ale czasem i godnością człowieka niewiele miały wspólnego, była tym samym dla Herberta najgorszą męką - i to właśnie Tyrmand dostrzegał. Widział w nim potencjał, wróżył wielką karierę, choć w 1954 roku wiedzieć o niej nic nie mógł.

„Mnie łączy z Herbertem przyjaźń dziwna: wiemy mnóstwo o naszych myślach i wzajemnych zaufaniach, ale oddzielamy od nich skrupulatnie sprawy naprawdę osobiste. Nie zwierzamy się sobie, więc nie wiemy o sobie rzeczy najważniejszych. Każdego z nas gniotą z pewnością intymności do przekazania, z potrzeby najprostszej higieny psychicznej, lecz jest między nami coś nieprzekraczalnego. Może to i lepiej”.

*

Wszystkie cytaty pochodzą z książki „Dziennik 1954”, Leopolda Tyrmanda.

Czytaj też:
Wrażliwość i talent. Przemysław Gintrowski – bard opozycji w czasach PRL
Czytaj też:
Pałac Kultury i Nauki. Ruska pięść czy jęki zachwytu? Jak powstał PKiN i czy był to plagiat?

Źródło: Historia DoRzeczy / "Dziennik 1954"