Roman Brandstaetter powtarzał często polonijną anegdotę ks. Jasiewicza, do którego pewnego dnia przyszedł Jasiek, chcąc dać na zapowiedzi. Proboszcz spytał: „A wiesz ty coś o Panu Bogu, religii, Piśmie Świętym?”. „Jakżeby nie – ten odparł – jo wszystko znom”. „No to cię przepytam – powiedział ksiądz. – Jakiej narodowości był Pan Jezus jako człowiek?”. Jasiek bez namysłu odpowiedział: „Polok”. Ksiądz na to: „Głupiś, Jasiu, Pan Jezus był Żydem”. Jasiek złapał się za głowę i wykrzyknął: „Olaboga, co tyż ksiądz za herezyje opowiado”.
Naturalnie to spolonizowanie dziejów Jezusa przynależy do swojego czasu, coś się bowiem w jasełkowej wizji Bożego Syna, archaicznej, choć skądinąd wzruszającej, zmieniło. Niemniej pozostawiła ona głęboki ślad na odczytywaniu Historii Świętej, podobnie jak jej latynizacja, z czego nie zawsze zdajemy sobie sprawę. Brandstaetter opowiadał, jak nieodmiennie w dobry humor wprawiała go lektura Sienkiewiczowskiego arcydzieła, w którego kluczowej scenie Piotr spotkanego Jezusa pyta: „Quo vadis, domine?”. I tak dwóch Żydów gada do siebie po łacinie…
Swojego Jezusa Roman Brandstaetter (1906–1987) osadził w języku, realiach i tradycjach żydowskich. W jego tam i wtedy. Można przyjąć, że w swoich utworach przywrócił Zbawicielowi semickie rysy. Nie mogło być inaczej. Ten wybitny pisarz chrześcijański był Żydem. Biblię poznał dzięki swemu dziadkowi Mordechajowi Dawidowi Brandstaetterowi. To on nauczył go kochać Pismo Święte, wczytywać się w nie i odczytywać wciąż na nowo. Swoje zrobiło też sześć lat spędzonych przez przyszłego autora „Jezusa z Nazarethu” w Ziemi Świętej. Dopiero po opuszczeniu Palestyny, w 1946 r., przyjął chrzest. Miał za sobą połowę życia.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.