Przepaść pomiędzy lokalną ludnością a Polakami pogłębiały też różnice religijne. W opinii wielu polskich żołnierzy luterańscy Duńczycy, których sporo służyło przecież jako najemnicy w armii Karola Gustawa, byli takimi samymi łotrami jak szwedzcy najeźdźcy. Pasek, jako osoba ciekawa świata, był jednak bardziej obiektywny: „Lud też tam nadobny: białogłowy gładkie i zbyt białe, stroją się pięknie”. Polskich żołnierzy zaszokowała wieść o tym, iż duńskie kobiety rozbierają się przed mężami do naga przy świetle świecy. „Kiedyśmy im mówili, że to tak szpetnie, u nas tego i żona przy mężu nie uczyni, powiedały, że »tu u nas nie masz żadnej sromoty i nie rzecz jest wstydzić się za swoje własne członki, które Pan Bóg stworzył«. Różne niecnoty wyrabiali im nasi chłopcy, ale przecie nie przełamano zwyczaju”.
Ład wojewody
Sytuacja aprowizacyjna poprawiła się w listopadzie, gdy Polacy opanowali Koldyngę (tylko miasto, w zamku dalej siedzieli Szwedzi). Grabieże ustały. Jednak te duńskie ziemie, które były okupowane przez Szwedów, uważano za... szwedzkie, czyli wrogie. Sposób myślenia Czarnieckiego, bądź co bądź praktyczny, tak opisał Pasek: „[...] i lubo głębiej miało iść wojsko w duńskie królestwo, ale uważał to regimentarz, żeby stanąć na zimę jako najbliżej z tej racyi, żeby przecie więcej jeść chleba szwedzkiego niżeli duńskiego. Jakoż tak było, bo przez całą zimę czaty nasze do tamtych wiosek [wybiegały], mściły się na nich owych [krzywd] narodu ich. A pisać by siła, co tam z nimi robili czatownicy, stawiając sobie przed oczy recentem [niedawne] od nich iniuriam [bezprawie]”.
Czarniecki wymusił na swoim wojsku względne przestrzeganie reguł w ściąganiu zaopatrzenia od ludności. Pasek nie omieszkał jednak opisać „nadużyć”: „Ustawa tędy stanęła, żeby brać po 10 bitych talarów co miesiąc na koń z pługa (łanu). Braliśmy tędy w pierwszym miesiącu według ustawy, w drugim po 20 bitych, w trzecim już kto co mógł, choć by najwięcej wytargować, zrozumiawszy substancyją chłopa, jeżeli się miał dobrze na mieszku [...]. Sarkalić na to niebożęta, że to kontra constitutum [przeciw prawu]. Aleć przecie wydali i odwieźli”. Oczywiście podczas bitwy zapominano o jakichkolwiek prawach i ograniczeniach, rekwirując chłopom łodzie czy narzędzia. Aprowizacja podczas zdobywania Koldyngi wyglądała tak: „Aż tam już radzą, jako się podszańcować, jako mury rąbać, a czym rąbać, nie wspomnieli. A siekiery kędy? Dopiero zaraz kazał strażnik Wołoszy [lekkiej jazdy] spod chorągwie, żeby się rozjechali po wsiach o mil dwie albo trzy o przyczynie siekier. Jeszcze nie świtało, a już pięćset siekier na kupie nakładziono. Po owej robocie, jak się wojsko dorwało do ciepłej izby, kto kogo mógł złapać, lubo chłopa, lubo też kobietę, to zaraz odar[ł] z koszuli, żeby się przewlec”.
Sarmackie szturmy
Pierwszą batalię polska jazda stoczyła 14 grudnia 1658 r. podczas desantu na wyspę Als. Od Jutlandii oddzielała ją bardzo wąska cieśnina, szerokości Wisły w Warszawie. Przyczółek został zdobyty przez dwa rzuty piechoty brandenburskiej i austriackiej. W ostatnim rzucie ruszyła polska jazda (cztery chorągwie pancerne, dwie lekkie, dwóch dragonów) i rajtarzy. Żołnierze wiosłując na łodziach, konie w lodowatej mimo odwilży i pięknej pogody wodzie uwiązane do łodzi. Na drugim brzegu zziębnięte zwierzęta czym prędzej osiodłano, od razu ruszając na szwedzką jazdę, bijąc ją. Polskie konie okazały się bardziej odporne na takie warunki służby od niemieckich. Właśnie to wydarzenie stało się kanwą do słów naszego hymnu o Czarnieckim rzucającym się przez morze. Ostatecznie Szwedzi, dzięki pomocy swoich okrętów, wycofali się chyłkiem na Fionię.
25 grudnia podczas zdobywania zamku w Koldyndze wojska Czarnieckiego działały samodzielnie. Zaczęło się od pobicia naszego podjazdu w pobliżu miasta. Zaalarmowany wojewoda zabrał swoje wojska z Als i popędził na stały ląd na czele dragonów (nie było lepszej jednostki do szybkiego przemieszczenia się i pieszego ataku z wykorzystaniem broni palnej).
Czytaj też:
Polacy na Kremlu. O krok od imperium
Według Paska Szwedzi byli pewni zwycięstwa: „Na konnych oni mówili, że to ludzie do szturmów niezwyczajni; pójdzie to w rozsypkę, jak raz ognia dadzą, bo tak sami więźniowie powiedali”.
Aby zdobyć twierdzę, trzeba było szybko dostać się pod same wały, tak aby Szwedzi z powodu zbyt dużego kąta ostrzału nie mogli razić Polaków. Zadanie to umożliwiły mgła oraz prosty, choć ryzykowny sposób znany z wojen na Ukrainie: „Kożdy z pachołków trzyma ów snop słomy przed sobą, towarzystwo zaś w pancerzach tylko, niektórzy też z kałkanami. Skorośmy tedy do fossy przyszli, okrutnie poczęły parzyć owe snopy słomy. Już się czeladzi trzymać uprzykrzyło i poczęli je ciskać w fossę; jaki taki, obaczywszy u pierwszych, także czynił i wyrównali owę fossę, tak że już daleko lepiej było przeprawiać się tym, co na ostatku szli, niżeli nam, cośmy szli w przodzie z pułku królewskiego. Bo źle było z owemi snopami drapać się do góry po śniegu na wał; kto jednak swój wyniósł, pomagał i znajdowano w nich kulę, co i do połowy nie przewierciała. Wychodząc tedy z fossy, kazałem ja swoim wołać: »Jezus, Maryja!«, lubo insi wołali: »Hu, hu, hu!«, bom się spodziewał, że mi więcej pomoże Jezus, niżeli ten jakiś pan Hu. Skoczyliśmy tedy we wszystkim biegu pod mury”.
Wyrąbano przejścia w wałach i atakujący znaleźli się szybko pod murami zamku. Pasek wspominał moment, gdy jego pocztowi wybili dziurę w ścianie:
Skoro już mógł się jeden zmieścić, aż ja każę czeladzi włazić po jednymu. Wolski, jako to chłop chciwy, żeby to wszędy być wprzód, rzecze: »Wlezę ja«. Tylko wlazł, a Szwed go tam za łeb. Krzyknie. Ja go za nogi. Tam go do siebie zapraszaj[ą]; my go też tu nazad wydzieramy: ledwieśmy chłopa nie rozerwali. Woła na nas: »Dla Boga, już mię puśćcie, bo mię rozerwiecie!«. Krzyknę ja na swoich: »Dajcie w okno ognia!«. Włożyli tedy kilka bandeletów w okno, dali ognia: zaraz Szwedzi Wolskiego puścili; dopieroż my po jednemu owym oknem laźli. Już nas tam było z półtora sta.
Na dziedzińcu zamkowym doszło do starcia ze szwedzką piechotą. Polacy za wszelką cenę dążyli do starcia na szable, ograniczając walkę ogniową do minimum. Taktyka ta opłaciła się. Od szwedzkich muszkietów padło kilku towarzyszy i pocztowych, ale zamek został zdobyty. Doszło do rzezi części jeńców. Fryderyk Wilhelm zgromił za to Czarnieckiego, ten jednak bronił się, mówiąc, iż woli „bić się ze Szwedami raz niż dwa razy”, i przypominając karygodne zachowanie Szwedów w Koronie. Na wojewodę napadł też dowódca cesarski Montecuccoli. Poszło o rabowanie przez Polaków austriackiego prowiantu. Nasi odpierali zarzuty, wskazując na żony austriackich oficerów podbierające jedzenie z polskiego obozu. Krewki Czarniecki wyzwał Austriaka na pojedynek, ten jednak odmówił dania satysfakcji.
Czytaj też:
Stanisław Żółkiewski, hetman prawdziwie wielki
Jeszcze kilka miesięcy trwała wojna szarpana, w której Polacy brali górę. Desant koalicji na Fionię powiódł się w listopadzie 1659 r. Pod Nyborgiem doszło do największej bitwy lądowej tej kampanii. Wyrównany początkowo bój przerodził się w szwedzką klęskę. Pozbawiona osłony jazdy piechota Karola Gustawa została na lewym skrzydle zmasakrowana przez polską husarię i pancernych. Dowodzący naszą jazdą Kazimierz Piaseczyński, szarżujący jako pierwszy, w czasie przeskakiwania fosy został jednak śmiertelnie postrzelony z trzech muszkietów.
Napierany na kilku frontach (Dania, Litwa, Pomorze Gdańskie) Karol Gustaw, mający przeciw sobie potężną flotę holenderską, musiał usiąść w końcu do stołu rokowań, podpisując w 1660 r. dwa pokoje – oliwski i kopenhaski. Oba traktaty kończyły szwedzkie panowanie w Danii i Rzeczypospolitej.
Jakub Ostromęcki
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.