Marcowym świtem żołnierze meksykańscy, przy dźwiękach hiszpańskiego marsza „Deguello”, wspomnianej już pieśni o podrzynaniu gardeł, ruszyli naprzód. „Jego złowieszcza melodia, pochodząca jeszcze z czasów wojen z Maurami, tradycyjnie zapowiadała walkę bez pardonu i bezlitosną śmierć wroga” – pisał historyk boju o Alamo Jarosław Wojtczak. Czternaście dział artylerii teksańskiej pod kierunkiem por. Almerona Dickinsona (lub według innych przekazów – Dembickiego) powstrzymało początkowo atakujących: „Dobrze wymierzona kula armatnia zabiła idącego na czele swoich oddziałów płk. Duque i zmiotła połowę kompanii strzeleckiej z batalionu Toluca.
Reszta nacierających z pogardą dla śmierci podeszła do murów i przystawiła drabiny oblężnicze. Mordercze salwy z broni Teksańczyków powaliły pierwsze szeregi atakujących. Niektórzy z obrońców mieli pod ręką po kilka naładowanych muszkietów, z których strzelali teraz wprost w twarze wspinających się na mury żołnierzy meksykańskich. Rażone ogniem kolumny dwukrotnie odstępowały od murów Alamo, żeby po przegrupowaniu zaatakować po raz trzeci” – pisał Wojtczak. W końcu jednak Meksykanie, mający znaczną przewagę liczebną, ale i atakujący z wielkim męstwem, wdarli się na fortyfikacje. Zawrzała tam mordercza, bezpardonowa walka, która po zdobyciu murów przez Meksykanów przeniosła się na plac przed tzw. długimi koszarami, a następnie do samych koszar. Zginął Travis, zginął słynny traper James Bowie, wynalazca jednego z typów noża myśliwskiego, nazwanego jego nazwiskiem i używanego przez obrońców Alamo, ginęli jeden po drugim obrońcy, w tym Polacy.
Czytaj też:
Tecumseh - ostatni wódz, który zjednoczył Indian
Ostatnie ich chwile opisał, co prawda w mocno przerysowany sposób, amerykański dziennikarz polskiego pochodzenia Artur Waldo: „Starszy Pietrasiewicz odznaczał się szaloną siłą. Ten przerzucał szablę z ręki do ręki i za kark wciągał każdego Meksykanina na mur, aby rzucić po chwili z rozpłataną głową […]. Adolfa Pietrasiewicza zaszedł jakiś żołdak z tyłu i wystrzałem z rusznicy położył trupem. Dembickiego widziano w kilku miejscach, jak zaciekle szerzył śmierć, zamiatając wrogów tuzinami. Gdy zaczynał sapać, to odbiegał od nich, łapał w zmęczone płuca więcej powietrza i w nowem miejscu bił nachodzących na niego przeciwników. Gdy go wreszcie także siły opuściły, kilka bagnetów wypruło duszę i z niego. Najdłużej trwał Franciszek Pietrasiewicz, który na odmianę to zdobytą szablą, to karabinem walczył. Były momenty, że w jednej ręce trzymał szablę, a w drugiej karabin za lufę i kruszył łby po dwa naraz z lewej i z prawej strony siebie. Nie cofał się, ale na rosnący stos ciał przed sobą wchodził coraz wyżej i tak z góry ułatwiał sobie obronę […] Zwalono wreszcie i jego”.
Dembicki poległ zapewne przy obsłudze dział znajdujących się na dachu kościoła, które ostrzeliwały wdzierających się na mury Meksykanów, jeden z nich, sierżant Becerra, zapamiętał tę scenę. Franciszek Pietrasiewicz był wśród sześciu ostatnich żywych obrońców Alamo, którzy skupili się obok legendy Dzikiego Zachodu, słynnego trapera i myśliwego, z pochodzenia Irlandczyka, Dave’a Crocketta (w jego postać w filmie „Alamo” wcielił się, jakżeby inaczej – John Wayne, również reżyser tej produkcji). Ostrzeliwali się oni do końca na placu przed kaplicą, a potem bronili kolbami i nożami Bowie, by zginąć pod kulami i bagnetami Meksykanów. Tak zakończył się bój o Alamo, który trwał równo półtorej godziny i w którym Polacy „odbierali […] swoją śmierć sprzed lat, która się spóźniła, i być może widzieli inne mundury przed sobą” (Waldemar Łysiak).
Podobnie tragiczny okazał się los pozostałych polskich obrońców Teksasu. Polegli ci, którzy poszli pod rozkazy Jamesa Granta – jego niewielki oddział został zaskoczony i wybity niemal bez walki nad strumieniem Agua Dulce pod San Patricio przez gen. Jose Urrea o przydomku Niezwyciężony. Jednak najwięcej Polaków zginęło pod Goliad. W tym mieście zgromadził się oddział ochotników amerykańskich spoza Teksasu, ponaddwukrotnie większy niż załoga Alamo, dowodzony przez płk. Jamesa Walkera Fannina. Dowódcą jego artylerii był Teodor Piotrowicz, a służyli w niej między innymi podoficerowie Karnicki i Józef Skrzynicki (ten ostatni w obsłudze jedynej haubicy), a także Michał Dębicki; polskim żołnierzom piechoty przewodził ppor. Feliks Kartuski. Polacy ponoć doradzali Fanninowi, by bronił się w dobrze ufortyfikowanym Goliad. Ten jednak, wykonując rozkaz głównodowodzącego armią teksańską Sama Houstona, opuścił miasto, porzucając przy tym artylerię. Nie uszedł daleko, gdy milę od strumienia Coleto Creek został otoczonym przez kawalerię „Niezwyciężonego”.
Doszło do bitwy, w której Teksańczycy i Polacy odparli ataki Meksykanów, zadając im duże straty. Ci jednak w nocy otrzymali posiłki i ochotnicy Fannina, dodatkowo jeszcze odcięci od wody, musieli zaprzestać walki. Jeńców odprowadzono do Goliad, jednak następnego dnia wyprowadzono ich z miasta, po czym rozstrzelano. W tym samym czasie w Goliad zabito rannych ochotników na czele z Fanninem. Meksykańscy żołnierze wykonali uchwałę swojego parlamentu, nakazującą rozstrzeliwać każdego cudzoziemca, schwytanego z bronią w ręku na terytorium Meksyku, lecz nie może to usprawiedliwiać mordu, o którym zresztą wbrew prośbie gen. Urrey zdecydował sam Santa Anna. Tylko kilku ludzi przeżyło rzeź, wśród nich ppor. Kartuski, który ledwie żywy po samotnej ucieczce przez prerię dotarł do obozu Sama Houstona.
Prezydent jeńcem Polaka
Wydawało się, że sprawa niepodległości Teksasu jest przesądzona, gdyż wojsko Houstona, przygnębione poniesionymi klęskami, cofało się ku Zatoce Meksykańskiej, ścigane przez przeważające siły meksykańskie. Houston zatrzymał się obozem w delcie zatoki, na niewielkiej równinie San Jacinto. Wówczas zdarzyło się coś, co dało nadzieję Teksańczykom. Otóż jego zwiadowcy schwytali meksykańskiego kuriera – ze znalezionych przy nim rozkazów wynikało, że Santa Anna zdecydował się zadać ostateczny cios armii Houstona osobiście i, pozostawiając w tyle innych meksykańskich generałów, przybył na San Jacinto z siłami nieco mniejszymi od teksańskich.