Jak wiadomo, pierwszy atak gazowy z użyciem zabójczego chloru przeprowadzono 22 kwietnia 1915 r. pod Ypres. Mijało akurat 40 dni od tej daty, gdy między Sochaczewem a Bolimowem Niemcy otworzyli 31 maja 12 tys. butli, z których na pozycje rosyjskie popłynęły 264 tony ciekłego chloru. Dwa razy więcej niż pod Ypres. W ciągu kilkunastu minut zginęło kilka tysięcy osób, a następne umierały w szpitalach. Łącznie niemiecki atak gazowy pozbawił życia blisko 11 tys. ludzi – przede wszystkim żołnierzy pułków piechoty 217. i 218., pięciu pułków syberyjskich i syberyjskiej brygady artylerii. Kolejne ataki gazowe przeprowadzono 12 czerwca 1915 r. niedaleko wsi Żylin nad Bzurą oraz nocą z 6 na 7 lipca między Wolą Szydłowiecką a Zakrzewem. Tutaj jednak wiatr zepchnął chmurę gazową na żołnierzy 12. i 228. rezerwowych pułków piechoty niemieckiej. Zatruło się 1,2 tys. żołnierzy, z których około 350 zmarło.
Świadek tych wydarzeń wspominał: „Mdły, słodko-cierpki gaz tamował oddech w gardle, wywołując u ludzi duszenie. W ustach zjawił się cierpki, metalowy smak, błony śluzowe dróg oddechowych uległy zapaleniu, wszystkie wewnętrzne organy trawienia męcząco paliły. Ci żołnierze, którzy więcej od innych wciągnęli do płuc śmiercionośnego gazu, wkrótce stracili przytomność i umierali. Twarze ich stawały się sine i puchły, zaś twarze innych sczerniały, jakby zostały zwęglone. U innych z gardła, nosa i uszu trysnęła krew, z ust sączyła się krwawa piana. Równocześnie ciekły łzy, bolały oczy, pojawiały się mdłości i wymioty, a następnie bolesny kaszel i plucie krwią”. I dalej: „Wszystko, co żyło, a co trafiało w zasięg działania gazu, natychmiast ginęło. Ziemia pokryła się czerwono-burą powłoką, żyto więdło, wydawało się jak spalone. Liście na drzewach skręcały się jakby pod wpływem silnego żaru i usychały. Ptaki siedzące na drzewach padały martwe”.
Czytaj też:
Pruski walec na marne
Gazem objęte były: Wola Szydłowiecka, Tartak Bolimowski, Humin, Sucha, Borzymów, Wola Miedniewska. Wyraźny odór czuć było w odległości 30 km. Wśród zagazowanych była także ludność cywilna. Pamiątkami z tego okresu są dwa gongi pożarowe wykonane z połówek butli po chlorze i cmentarze w polskich wsiach.
Polacy
Mówimy na ogół o stratach, jakie w I wojnie światowej ponieśli „Rosjanie”, „Niemcy”, „Austriacy”… Lepiej mówić o żołnierzach w mundurach rosyjskich, niemieckich i austriackich. A w tych mundurach poszły w pole setki tysięcy Polaków. Cała tamta wojna, a zwłaszcza operacje 1915 r., oznaczała dla nas wojnę bratobójczą, w której Polaków padło – procentowo – nie mniej niż Austriaków, Niemców i Rosjan. A zapewne nawet więcej, biorąc pod uwagę mobilizację na pobliskich terenach wszystkich trzech zaborów.
W jednostkach rosyjskich Polacy stanowili po kilkanaście procent stanów, zwłaszcza że – jak z radością zauważył sam car – mobilizacja w Królestwie u progu wojny przebiegła nadzwyczaj pomyślnie. Nawet w syberyjskich dywizjach z Chabarowska, Krasnojarska, Omska i Irkucka, które rzucono na Mazowsze, było wielu Polaków, a – w miarę strat ponoszonych w bojach – uzupełniano je miejscowymi poborowymi (jak np. 24. pułk syberyjski). Podobnie było po drugiej stronie frontu, zwłaszcza w pruskim Korpusie Posen (Poznań), do którego wcielono 23 tys. Polaków.
Czytaj też:
Polacy po stronie Niemiec w czasie I wojny światowej
Kiedy w Wigilię 1914 r. nasi chłopcy z Mazowsza, Podlasia, Gór Świętokrzyskich i Lubelszczyzny zaczęli śpiewać w okopach rosyjskich kolędy, z drugiej, „nieprzyjacielskiej” strony odezwał się chór głosów Wielkopolan, Pomorzan, Ślązaków… Niezwykła empatia, jaką wykazywali żołnierze niemieccy dla żołnierzy strony przeciwnej – ofiar ataku chlorem pod Bolimowem – w dużej mierze wynikała również z tego, że polski rodak starał się pomóc rodakowi.
Dodajmy, że walczące po stronie państw centralnych Legiony Polskie znajdowały się na przełomie lat 1914 i 1915 na innych odcinkach frontu. II Brygada od listopada 1914 do lutego 1915 r., kiedy doszła niemal do samego Stanisławowa, toczyła krwawe walki w Karpatach. Jej szeregi stopniały o połowę – do nieco ponad 4 tys. żołnierzy. Większość z nich nie była zdolna do służby z powodu choroby lub skrajnego wyczerpania. I brygada zajmowała pozycje w centralnej Polsce, ale dalej na południe, a po sforsowaniu w lipcu Wisły, ruszyła – w zaciętych walkach – przez Lubelszczyznę na Wołyń.
Miasta i wsie Mazowsza znacznie ucierpiały już podczas nawałnic wojsk idących z zachodu na wschód i ze wschodu na zachód, pozostawiających za sobą zgliszcza. Jesienią pożary objęły na przykład Sochaczew, a wycofujący się Niemcy nie pozwolili strażakom na ich gaszenie. Wysadzili też w powietrze wieżę ciśnień oraz dworzec kolejowy, zniszczyli linie telegraficzne i szyny. Podczas walk pozycyjnych, kiedy ostrzał artyleryjski przerywały taktyczne ataki i kontrataki, zrównano z ziemią liczne miejscowości, z których co prawda ewakuowano ludność, ale domy i dobytek rąbano na opał i szalunki do transzei.
To tak niedaleko Warszawy – na styku dzisiejszego województwa mazowieckiego z województwem łódzkim – leży Brochów z renesansowym kościołem o charakterystycznych trzech wieżach, w którym ślub brali rodzice Fryderyka Chopina, a on sam został ochrzczony. Otóż świątynię tę zdołano odbudować po wojennych zniszczeniach dopiero pod koniec lat 20. Z ruin podnoszono: Łowicz, Sochaczew, Żyrardów i Skierniewice. Od podstaw odbudowano liczne wioski, m.in.: Humin, Wolę Szydłowiecką, Kamion i posiadający do 1870 r. prawa miejskie Bolimów. Niektóre, choćby Borzymów, już się nie odrodziły. Tylko liczne, nieodwiedzane przez turystów cmentarze z bratnimi mogiłami są świadectwem wydarzeń sprzed 100 lat.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.