Niedawno mianowany dowódcą Armii Potomaku gen. George Meade, pomny zwycięstw Szarego Lisa, jak nazywano gen. Lee był bardzo ostrożny. Znając ofensywny charakter i zdolności dowódcy Południa, szukał raczej dobrego miejsca do obrony, niż do przyjęcia walnej bitwy, którą mógł łatwo przegrać. Rozstrzygnęłoby to zapewne losy wojny.
Przypadkowe starcie
Armie zetknęły się ze sobą na zachodnich przedmieściach Gettysburga, kiedy wchodzący do miasta konfederaci z brygady gen. Hetha natknęli się na unijnych kawalerzystów. Przezornie rozmieścił ich tu gen. John Buford, świadomy militarnego zanczenia Gettysburga. Zbiegało się tu 11 dróg, a za miastem rozciągał łańcuch wzgórz, dobrych do obrony. Lee szedł w zasadzie na ślepo, znając tylko ogólne położenie Armii Potomaku. Wysłany na rozpoznanie pozycji przeciwnika ze swoją kawalerią gen. Jeb Stuart zamiast meldować o jego położeniu objeżdżał dookoła unijną armię, zajmując się niszczeniem torów kolejowych i drutów telegraficznych.
Federalni Buforda bili się dzielnie cały dzień, pozwalając na dotarcie na pole bitwy kolejnych jednostek. Kierując się starą napoleońską zasadą maszerowały one na odgłos dział. Około południa na północ od Gettysburga dotarł XI. Korpus gen. Howarda. Składał się w dużej mierze ze świeżych emigrantów z Europy, głównie Niemców, przyciąganych pod sztandary przez niemieckich dowódców – tzw. politycznych generałów, nie mających doświadczenia wojskowego, za to koneksje w Waszyngtonie. Korpus nie miał dobrej opinii, a po zmieceniu go kilka miesięcy wcześniej pod Chancelorsville przez niespodziewany atak II. Korpusu gen. „Stonewalla” Jacksona stał się wygodnym kozłem ofiarnym dla amerykańskiej prasy, oskarżającej emigrantów o klęski Armii Potomaku.
Kozły ofiarne
Prawda była nieco inna. Klęski często powodowane były błędami amerykańskich oficerów. Czasem ich pijaństwem jak pod Chancelorsville, gdzie dowodzący 1. Dywizją Korpusu gen. Devens „leczył” się po upadku z konia butelką brandy. Podobnie jak wtedy, również pod Gettysburgiem flanka XI. Korpusu „wisiała w powietrzu”, będąc łatwym celem ataku.
Morale było dobre, żołnierze palili się do walki, chcąc zmyć z siebie piętno tchórzy. Jednak w otwartym polu nie mieli szans z przeważającym przeciwnikiem. Konfederacki II. Korpus gen. Ewella zaczął ostro naciskać federalnych, nadchodząc z północy. Chcąc polepszyć swoje położenie dowodzący 1. Dywizją gen. Barlow wysunął ją na jedyny górujący nad terenem pagórek, dzisiaj noszący nazwę Barlow’s Knoll. Powstałe w ten sposób wybrzuszenie zostało teraz zaatakowane z dwóch stron. Nie tylko przez ludzi Ewella, ale i nadchodzącą szybkim marszem dywizję Jubala Earlego. XI korpus został dosłownie zmieciony w kierunku Gettysburga. Howard wydał rozkaz cofania się na leżące za miastem Wzgórze Cmentarne. Żołnierze zaczęli przeciskać się przez miasto tracąc orientację, konfederaci deptali im po piętach, strzelając do nich jak do kaczek, albo biorąc hurtem do niewoli, zapędzając w ciasne uliczki Gettysburga. Jednym z nielicznych, który nie pierwszy raz zachował trzeźwą głowę był płk Włodzimierz Krzyżanowski – emigrant z Wielkopolski, który dowodził 2. Brygadą 3. Dywizji. Przejął wtedy dowodzenie nad całą dywizją. Jej dowódca, gen. Schimmelfennig, ratował się ucieczką przez wodny przepust, a potem do końca bitwy ukrywał w szopie przy jednym z domów w Gettysburgu.
W pułapce ulic
Jednym z uciekających przez jego ulice żołnierzy był Amos Humiston. Sprzedawca końskich uprzęży i wielorybnik z Portvillle w stanie Nowy Jork. Zaciągnął się do 154. Ochotniczego Pułku Piechoty Nowego Jorku w lipcu 1862 r. Jako jeden z pierwszych w Portville, na wezwanie Lincolna o 300 tys. nowych ochotników. Przed bitwą pod Chancelorsville w maju 1863 r. został awansowany na sierżanta.
Dowódca jego pułku, ppłk Daniel B. Allen, tak wspominał walki w Gettysburgu „Ledwo zajęliśmy pozycję, kiedy wróg, ze znaczącą przewagą zaczął atak. Szachowaliśmy ich ogniem, ale szybko nas oflankowali z prawej swoim szeregiem, znacznie dłuższym od naszego, zaczynając morderczy ogień”. Teraz Humiston przedzierał się przez ciasne uliczki, patrząc na kolegów gęsto padających od kul. Uciekających tratowali końmi konfederaccy oficerowie, siecząc ich szablami i zaganiając w ślepe zaułki i na podwórka. Humiston wiedział, że ratunek jest blisko. Wzgórze Cmentarne leżało jakieś pół mili od centrum miasta. Właśnie stamtąd jego jednostka została przerzucona rankiem tego dnia, żeby bronić miasta na północy. Sierżant przebiegł tory kolejowe, a potem zboczył ze Stratton Street, szukając schronienia między domami.
Resztki jego regimentu dotarły na Wzgórze Cmentarne, broniąc go przez następne dwa dni. Humiston nigdy tam nie dotarł. Trafiła go kula, kiedy przechodził przez drewniany płot.
Na wzgórzu Cmentarnym, w nocy z 2 na 3 lipca Brygada Krzyżanowskiego odparła ostatni niespodziewany atak konfederatów, który mógł zmienić losy bitwy, a tym samym i wojny. Następnego dnia Lee mógł już tylko pchnąć swoje oddziały do bezsensownego, frontalnego szturmu na pozycję Unii, który przeszedł do historii jako „szarża Picketta”. Po ponadkilometrowym marszu do punktu nazwanego później „najwyższym znakiem wodnym konfederacji” dotarła garstka żołnierzy. Prowadził ich gen. Lewis Armistead, z kapeluszem zatkniętym dla lepszej orientacji na końcu swojej szabli. Na polu bitwy w prochowym dymie i tak nie było wiele widać. Amistead natychmiast po wkroczeniu na pozycje Unii dostał trzy postrzały i zmarł dwa dni później.
Wśród tysięcy trupów
Po bitwie na pobojowisku zalegało tysiące żołnierskich trupów. Mieszkańcy Gettysburga nie byli w stanie poradzić sobie z ich zbieraniem. Na pole bitwy zjeżdżali ciekawscy mieszkańcy Północy, którym los dotychczas oszczędził takich scen, bo większość bitew został stoczona w Wirginii. Widok, który zobaczyli był przerażający. Jak pisał korespondent wojenny Wilbur Fisk:
„Widziałem małą porcję i miałem dosyć. Nasi i rebelianci leżeli ciasno obok siebie, ich pragnienie krwi zostało na zawsze ugaszone. Ciała były powykręcane, czarne i paskudnie nienaturalne. Oczy spoglądały z oczodołów, języki wysuwały się z otwartych ust, prawie zawsze skrzepy krwi i zmiażdżonego ciała wskazywały powód śmierci, dostarczając potwornego, wymykającego się opisowi świadectwa”.
Smród rozkładających się ludzkich ciał i końskich trucheł był nie do wytrzymania. Dziennikarz z Filadelfii 6 lipca tak pisał do swojej gazety: „Powietrze jest skażone ciężkim, obrzydliwym odorem. Na szczęście spadł deszcz, zmywając krew. Inaczej nie wiem, jak mogliby tu żyć ludzie. To najbardziej obrzydliwe powietrze, jakim kiedykolwiek oddychałem”. Z pomocą przyjezdnych zaczęto kopać płytkie – zaledwie na stopę groby na polu bitwy. Najpierw chowano żołnierzy Unii. Trupy konfederatów musiały poczekać na swoją kolej, szarpane przez ptaki i świnie w zagrodach, gdzie leżały.
Ciało Humistona zostało znalezione na pustym placu na rogu Stratton i York. Dostał jedną kulę w okolicach serca, ale nie zginął natychmiast. W ułożonej na piersi dłoni trzymał ambrotyp – szklaną płytkę z fotografią trójki kilkuletnich dzieci – dwóch chłopców i dziewczynki. Musiał się w niego wpatrywać, zanim umarł. Mieszkający w pobliżu kamieniarz Peter Bietler, który odkrył ciało, nie znalazł przy nim dokumentów, ani listów, które mogłyby zidentyfikować poległego. Część żołnierzy nosiła wówczas prymitywne nieśmiertelniki, ale Humiston go nie miał. Pochowano go w grobie na miejscu znalezienia zwłok, ale ambrotyp dostał się w ręce szynkarza Benjamina Shrivera, który wystawił go na widoku w swoim salonie w Graffenburgu, 13 mil od Gettysburga.
Przypadek sprawił, że kilka dni później przed salonem złamała się oś powozu wiozącego doktora Johna Francisa Bournsa. Bourns i kilku jego kolegów pomagali rannym w Gettysburgu, a teraz wracali do rodzinnej Filadelfii. Shriver pokazał mu ambrotyp i opowiedział historię jego znalezienia. Poruszony nią doktor zaoferował pomoc w odnalezieniu rodziny poległego.
Pośmiertna chwała
Z inicjatywy Bournsa, w październiku 1863 r. w gazecie „Philadelphia Press” ukazał się artykuł „Czyim był ojcem?”, opisujący historię znalezienia ambrotypu i wizerunki dzieci. Ówczesne gazety nie były jeszcze w stanie zamieszczać fotografii. Historię szybko podchwyciły inne czasopisma na Północy. Bournes kazał wykonać papierowe fotografie z wizerunkiem dzieci i rozsyłał je każdemu, kto kontaktował się z nim w tej sprawie. Fotografie były też sprzedawane na aukcjach, z których dochód trafiał do wdów i dzieci po weteranach.
Wiadomość o poszukiwaniu dzieci dotarła również do Phylindy Humiston w Portville. Do tej pory nie miała ona żadnych wieści od męża, który wcześniej regularnie do niej pisał. W ostatnim liście, napisanym po otrzymaniu ambrotypu pisał „dostałem podobiznę dzieci i ucieszyło mnie to bardziej, niż cokolwiek innego co mogłabyś mi wysłać, jak bardzo chciałbym je zobaczyć i ich matkę jest nie do opowiedzenia, mam nadzieję, że dożyjemy momentu, kiedy zobaczymy się znowu, jeśli ta wojna nie potrwa zbyt długo”.
Phylinda słysząc opis postaci na ambrotypie zamieszczonym w gazecie, zaczęła podejrzewać, że została wdową, a jej dzieci – ośmioletni Franklin, sześcioletnia Alice i czteroletni Frederick sierotami. Skontaktowała się z doktorem Bournsem i kiedy w listopadzie 1863 r. wyciągnęła z koperty wysłaną przez niego fotografię, była już tego pewna.
W styczniu 1864 r. Bournes przyjechał do Portville. Przekazał wdowie oryginalny ambrotyp, na którym widać było jeszcze zaschłe ślady krwi jej męża i część pieniędzy, zebranych ze sprzedaży fotografii.
Dzięki gazetom historia szybko obiegła Północ, wzbudzając poruszenie w emocjonalnych Amerykanach. Znalazła się również w książce „Christian Memorial of the War”, wydanej w 1864 r. Powstawały piosenki i poematy, poświęcone „Nieznanemu Żołnierzowi” i „Dzieciom pola bitwy”. Dochody ze sprzedaży zdjęć i piosenek zostały przeznaczone na budowę domu dla wojennych wdów i sierot w Gettysburgu. W październiku 1866 r. zamieszkała tam też rodzina Humistona. Po trzech latach Phylinda poślubiła pastora Asę Barnesa, z którym wyjechała do Massachusetts. Dom został zamknięty w 1878 r. wśród oskarżeń o malwersację i znęcanie się nad podopiecznymi.
Zwłoki sierżanta Humistona zostały ekshumowane i pochowane w kwaterze nowojorskiej na Cmentarzu Wojennym w Gettysburgu, gdzie spoczywają do dzisiaj. W lipcu 1993 r., w sto trzydziestą rocznicę bitwy, na ul. Stratton, w miejscu, gdzie zmarł Humiston odsłonięto pomnik. Pole gettysburskiej bitwy jest dosłownie usiane pomnikami jednostek biorących w niej udział i ich dowódcom. Jednak tylko ten jeden poświęcony jest szeregowemu żołnierzowi. Brązowa płyta umieszczona na kamiennym cokole jest kopią ambrotypu sprzed lat. Jednak do twarzy dzieci dodano za nimi wizerunek ojca. Po latach znaleźli się znowu razem.
Czytaj też:
Początek wojny secesyjnej. Tak Lincoln rozegrał PołudnieCzytaj też:
Robert E. Lee. Najbardziej znienawidzony przez lewicę człowiek w USACzytaj też:
Skrzetuski pod Gettysburgiem. Skąd Sienkiewicz wziął pomysł na Trylogię?
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.