Dlaczego nie mamy ambicji
  • Anna SzczepańskaAutor:Anna Szczepańska

Dlaczego nie mamy ambicji

Dodano: 
Spotkanie przywódców USA, Wielkiej Brytanii, Francji i Niemiec. Berlin, październik 2024
Spotkanie przywódców USA, Wielkiej Brytanii, Francji i Niemiec. Berlin, październik 2024 Źródło: X / Bundeskanzler Olaf Scholz
Dopiero co zakończyło się spotkanie przywódców USA, Wielkiej Brytanii, Francji i Niemiec m.in. w sprawie sytuacji w Europie i wojny na Ukrainie. Trudno nie doszukać się tu pewnych analogii historycznych.

Negocjacje w Monachium rozpoczęły się 29 września 1938 roku. Obrady dotyczyły losów Czechosłowacji. Wzięły w nich udział szefowie państw i rządów: Niemiec, Włoch, Wielkiej Brytanii i Francji. Przedstawiciela żadnego z państw Europy Środkowo-Wschodniej, a tym bardziej żadnego dyplomaty czechosłowackiego na rozmowy nie zaproszono. Układ natomiast podpisano już 30 września. Sygnatariuszami byli: Adolf Hitler, Benito Mussolini, Neville Chamberlain i Édouard Daladier.

W wyniku postanowień monachijskich od Czechosłowacji oderwany został Kraj Sudetów, który włączono do Niemiec. Nowy przebieg granicy miała ustalić komisja, w skład której mieli wejść przedstawiciele uczestników konferencji oraz „jakiś” członek czeskiego rządu. Do Pragi wysłano wiadomość, kiedy wszystkie decyzje już zapadały. Czesi mieli wysłać do Monachium jakiegoś delegata, aby ten przyjął jedynie ustalenia mocarstw.

Zachód był przekonany, że oto wygrał dla Europy pokój. Zachodnie społeczeństwa entuzjastycznie witały postanowienia z Monachium. Konferencja ta, jak nietrudno zauważyć, nie miała nic wspólnego ze sprawiedliwością. Oficjalnie mający usta pełne frazesów zachodni politycy doskonale jednak rozumieli, choć przecież nie przyznali tego wprost, że polityka to nie sentymenty, moralność i „stanie po właściwiej stronie”. Dla nich liczyły się interesy, które, jak wtedy sądzono, zostały zrealizowane na ich korzyść.

Czas pokazał, rzecz jasna, jak krótkowzroczne były to przewidywania. Niemcy nie zaspokoiły się tylko Austrią, Krajem Sudetów i Czechosłowacją. Wkrótce i tak wywołały wojnę światową.

Nic o nas bez nas?

Obserwując reakcje Polaków (i nie tylko Polaków) głównie w mediach społecznościowych na to, iż na szczyt USA – Wielka Brytania – Francja – Niemcy nie został zaproszony żaden przedstawiciel Ukrainy, ani nawet żaden polityk z „państw frontowych”, w tym żaden dyplomata z Polski, nasuwa się kilka wniosków. Wypunktujmy może najważniejsze.

1. Ani poprzedni, ani obecny rząd nie zdał egzaminu mając szansę wynieść Polskę do wyższej ligi, kiedy tuż za naszą wschodnią granicą toczy się wojna.

Polska pomogła Ukrainie w ogromny, nie do ocenienia sposób i jest to zarówno z punktu widzenia moralności (vide: przyjmowanie uchodźców, pomoc humanitarna), jak naszych narodowych interesów (np. osłabianie potencjału Rosji) rzecz słuszna, lecz nie samym poczuciem dobrze wykonanej misji polityka żyje. „Otwieranie domów i serc” było i jest ważne, ale nie jest podstawowym zadaniem dla państwa, które ma przede wszystkim w twardy i konsekwentny sposób dbać o własne interesy. A te niestety nie są należycie realizowane. Kiedy niektórzy publicyści, historycy oraz eksperci od kwestii wschodnich m.in. na łamach „DoRzeczy” ostrzegali, że Polska zbyt łatwo godzi się na wszystkie prośby Kijowa, zadowalając się jedynie deklaracjami o przyjaźni, byli oni nazywani „ruskimi onucami” czy odmiennie: „wojennymi podżegaczami”. Czas pokazał, że mieli rację.

2. Buńczuczne (z perspektywy czasu) deklaracje o tym, że jesteśmy najważniejszym sojusznikiem Ukrainy miały może rację bytu w pierwszych tygodniach wojny. Ukraińcy byli zresztą wówczas bardzo wylewni, a Wołodymyr Zełenski raz po raz powtarzał, jak wielkim jego przyjacielem jest Andrzej Duda oraz jak wiele Ukraińcy zawdzięczają narodowi polskiemu. Z czasem narracja zaczęła się zmieniać. Kiedy tzw. zwykli Polacy zaczęli mieć co do płynącej szerokim strumieniem pomocy Ukrainie coraz więcej wątpliwości, kiedy pojawiały się głosy, że może za tę bezinteresowną pomoc, polscy politycy załatwiliby chociaż z Ukraińcami możliwość ekshumacji ciał naszych rodaków pomordowanych przez UPA albo gwarancje, że weźmiemy udział w odbudowie zniszczonych ukraińskich miast, aby zarobić na tym mogły polskie firmy, władze w Kijowie coraz bardziej od Warszawy zaczęły się dystansować. Nagle najlepszym przyjacielem Ukrainy został – nie pierwszy raz w dziejach – Berlin. I to wbrew wszelkiej logice, bowiem Niemcy niczego bardziej nie chcą, jak wrócić do zwyczajnego biznesu z Rosją.

3. Na koniec refleksja chyba najsmutniejsza. Nieobecność Polski na spotkaniu szefów USA, Wielkiej Brytanii, Francji i Niemiec, co znamienne, oburzyła nawet bardziej komentatorów zza naszych granic, m.in. z Czech czy Estonii. Może to być dla wielu Polaków szokujące, ale tak – wiele osób w Europie Środkowo-Wschodniej uważa nas za regionalnego lidera. A przynajmniej uważało. Dlaczego więc tak liczni Polacy – włączając w to polityków wszystkich opcji – nie wierzy we własne państwo i nasz potencjał? Polska ma dobrą armię, dwudziestą pierwszą, a może dwudziestą gospodarkę świata, zdolnych naukowców. Dlaczego więc – zapytam ponownie – tak mało w siebie wierzymy? Czy naprawdę miejscem Polski w świecie jest drugi, trzeci szereg? Jeżeli nie wyzbędziemy się postkolonialnej mentalności, nigdy się to nie zmieni. A do stołu rozmów zawsze zasiadać będą silniejsi, zaś Polska zostanie jedynie wezwana, aby parafować podjęte za nas decyzje.

Czytaj też:
Konferencja w Monachium. Jak Zachód ustępował Niemcom (a Polska miała w tym niechlubny udział)
Czytaj też:
Francja chce "natychmiastowo" Ukrainy w NATO. Zaskakująca deklaracja
Czytaj też:
Czy możliwe są dobre relacje z wokeistowską Ameryką? Jak polska prawica wypiera rzeczywistość

Źródło: DoRzeczy.pl