PIOTR WŁOCZYK: W 1993 r., cztery lata po upadku komunizmu, do władzy w Polsce wrócił obóz postpeerelowski. Patrząc na rozkład mandatów w nowym Sejmie, można byłoby pomyśleć, że Polacy nagle zatęsknili za PRL. Dlaczego „postkomuna” przejęła wtedy władzę?
PROF. ANTONI DUDEK: Wynik tamtych wyborów bardzo mnie poruszył, a zarazem zastanowił. Dwa lata później rzecz się dopełniła, ponieważ Aleksander Kwaśniewski wygrał wybory prezydenckie. Postanowiłem dokładnie to przeanalizować, czego efektem była wydana w 1997 r. książka „Pierwsze lata III Rzeczypospolitej”. Na kilkuset stronach opisałem w niej wydarzenia z lat 1989–1995, które doprowadziły do zwycięstwa sił postkomunistycznych. Mówiąc w wielkim skrócie: obóz postsolidarnościowy przegrał na własne życzenie.
W wyborach we wrześniu 1993 r. po raz pierwszy pojawiły się progi wyborcze. Było to zresztą dzieło Sejmu I kadencji (1991–1993), zdominowanego przez ugrupowania postsolidarnościowe, które same dążyły do wprowadzenia progów. Był to sensowny postulat, ponieważ tamten Sejm był niezwykle rozdrobniony. Sęk w tym, że wymyśliwszy nowy mechanizm wyborczy, który premiował najsilniejszych i nie wpuszczał do Sejmu najsłabszych, którzy nie osiągnęli 5 proc. poparcia, siły centroprawicowe nie skonsolidowały się przed wyborami.
Wymarzony scenariusz dla SLD i PSL.
Tak. W tamtych wyborach przepadło aż 36 proc. głosów oddanych na partie centrowe i prawicowe, w zdecydowanej większości o genezie solidarnościowej – wiele partii nie pokonało progu wyborczego.
Na tle tych „zmarnowanych” 36 proc. głosów, które otrzymały siły centroprawicowe, niespełna 21 proc. SLD nie wygląda już tak spektakularnie. Jednak w związku z klęską centroprawicy SLD otrzymał nieprawdopodobny bonus, w przeliczeniu na mandaty niemal dublując swój wynik wyborczy – postkomuniści zdobyli prawie 40 proc. głosów w Sejmie.
Bonus dostało też PSL.
Tak, tyle że liczony od 15 proc. głosów uzyskanych w wyborach. Obie partie zdobyły więc niemal dwie trzecie miejsc w Sejmie. A z czego wynikało rozdrobnienie centroprawicy? Z niezwykłej wręcz kłótliwości liderów tamtych partii. Weźmy choćby Unię Demokratyczną i Kongres Liberalno-Demokratyczny, które w Sejmie I kadencji tworzyły tzw. małą koalicję. Gdy tylko przyszło do układania wspólnej listy wyborczej, oba środowiska pokłóciły się, do wyborów poszły oddzielnie i poniosły klęskę – KLD nie przekroczył wtedy nawet pięcioprocentowego progu wyborczego.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.