PIOTR WŁOCZYK: Czy wojny opiumowe wciąż są w Chinach żywym tematem?
PROF. JAKUB POLIT: Jak najbardziej. I jest to podstawa pewnej historycznej manipulacji. Należy pamiętać, że ówcześni władcy Cesarstwa Chińskiego byli Mandżurami, czyli bardzo różnili się od swoich poddanych, choć – nawiasem mówiąc – i tak mocno się „schińszczyli”. Mówimy oczywiście o dynastii Qing. Mandżurowie nie postrzegali tych wojen jako czegoś szczególnie ważnego. O wiele istotniejsze były dla nich rewolty wewnętrzne, na czele ze słynnym powstaniem tajpingów (1851–1864), podczas którego zginęło być może nawet 20 mln ludzi.
Inwazja zza morza oczywiście uderzała w prestiż dynastii panującej, ale jednak nie była postrzegana jako coś przełomowego. Wbrew temu, co sugeruje dziś oficjalny przekaz z Pekinu. Dla ówczesnych Chińczyków ważne były skutki długofalowe, czyli uświadomienie sobie, że w przeciwieństwie do inwazji Mongołów czy samych Mandżurów pojawił się ktoś, kto ma do zaoferowania dużo więcej niż tylko nagą siłę, nie chce się „schińszczyć”, a – co więcej – z wyższością patrzy na świat chiński. To jednak zaczęto sobie uświadamiać dopiero po kilku dziesięcioleciach. Natomiast dziś w propagandzie chińskiej partii komunistycznej wojny opiumowe pokazywane są jako kluczowe wydarzenie, które jest symbolem krzywdzenia Chin przez zachodnich drapieżców. Ten mit został częściowo „kupiony” przez zachodnie elity.
W jakim sensie Zachód „kupił” ten mit?
Rozpatrywane jest to na Zachodzie nierzadko jako konfrontacja dobra ze złem. Któż nie współczułby narodowi, któremu Brytyjczycy wpychali – jak to jest powszechnie postrzegane – ohydny narkotyk? Mamy tu więc argument moralny. Nie tylko był to najazd, lecz także był to najazd z najbardziej nikczemnych pobudek.
Tymczasem z naszego polskiego punktu widzenia, ponieważ nie solidaryzujemy się z żadną ze stron, możemy na to spojrzeć jako na walkę dwóch imperiów: mandżursko-chińskiego, dążącego do uzyskania statusu hegemona na Dalekim Wschodzie, oraz brytyjskiego, które było swoistym „lodołamaczem”. Za nim płynęły w stronę Chin mniejsze okręciki europejskich mocarstw, następnie amerykański, a na końcu japoński. Wszystkie one domagały się od Chin przywilejów, które wyszarpali dla siebie Brytyjczycy.
Dziś temat opium wraca, gdy Amerykanie żądają od Chin ograniczenia przemytu fentanylu.
A wtedy Chińczycy przypominają Amerykanom, że to Zachód kiedyś truł Chiny. Choć z drugiej strony partia obecnie rządząca w Chinach zbiła majątek na handlu opium. Podczas wojny chińsko-japońskiej przedstawiciele komunistycznej armii wyprawiali się do okupowanych przez Japonię części Chin, by pozyskać tam sadzonki opium. Większość dochodów partii Mao w latach 1940–1945 pochodziła właśnie ze sprzedaży tego narkotyku…
... sprzedaży zwykłym Chińczykom, jak rozumiem?
Dokładnie tak. Na skutek załamania się waluty i powszechnej inflacji opium było jedynym sensownym ekwiwalentem kruszcu.
Chiny okazały się wtedy, w połowie XIX w., typowym kolosem na glinianych nogach?
Na to wygląda. Chiny były zamkniętym, samowystarczalnym światem, więc przypominało to trochę najazd Marsjan na Ziemię z kart powieści Herberta G. Wellsa. Najpotężniejsze na świecie mocarstwo – jak myśleli o sobie Chińczycy – które nie ma żadnej konkurencji, nagle pada ofiarą agresji, wobec której zawiodła nie tylko ich broń, lecz także organizacja społeczna. Pamiętajmy, że o ile na morzu Brytyjczycy bezapelacyjnie górowali, o tyle na lądzie nie mieli przewagi ani technicznej, ani liczebnej. Okazało się jednak, że zmurszałe siły mandżursko-chińskie nie potrafiły się oprzeć uderzeniom nie tyle nawet Brytyjczyków, ile indyjskich sipajów w służbie brytyjskiej. Ci ostatni czasem samym wyciągnięciem szabli byli w stanie rozgonić siły chińskie.
Wraz z wojnami opiumowymi zaczęło się w Chinach „stulecie upokorzeń”…
… z tym że dopiero Mao wymyślił, że było to stulecie. Po prostu do przejęcia władzy w Chinach przez komunistów doszło mniej więcej 100 lat po wojnach opiumowych. Mao powiedział wtedy również, że od tej pory Chińczycy nie będą już narodem upokarzanym, jak podczas wojen opiumowych.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.