Obydwa wydarzenia uzmysłowiły Piłsudskiemu, że Niemcy działają jak zwykły chuligan, który staje się bezczelny, jeśli nie zostanie przy pierwszej agresji dotkliwie skarcony. Zidentyfikował Hitlera jako takiego właśnie chuligana, który zresztą nigdy nie krył się specjalnie z programem podważenia porządku wersalskiego, zbrojeń i rewindykacji granic. Marszałek uznał, że im szybciej przetnie się ten rosnący wrzód, tym lepiej. Sposobem obalenia Hitlera i wzięcia pod kontrolę niemieckiego potencjału zbrojeniowego miała być wojna prewencyjna, przeprowadzona wraz z Francją, z którą od 1921 r. łączył nas antyniemiecki z natury sojusz wojskowy. Francuskie poglądy w tym względzie sondował Jerzy Potocki. Jego misja została przeprowadzona z pominięciem kanałów dyplomatycznych, ale rozmawiał z szefem dyplomacji francuskiej Josephem Paul-Boncourem. Francuzi do wojny się nie palili, ale misja Potockiego została zauważona. Po Potockim z taką samą misją wyprawiono Bolesława Wieniawę-Długoszowskiego.
Jednocześnie pracownicy polskiej służby dyplomatycznej badali nastawienie Niemców wobec władzy NSDAP, ich sytuację ekonomiczną i oczekiwania. Sam Marszałek odebrał natomiast 18 kwietnia w Wilnie (a więc w pobliżu Prus Wschodnich) wielką defiladę wojskową. Jednocześnie powstańcy śląscy urządzili paradę u siebie. Wszystkie te wydarzenia zaniepokoiły posła niemieckiego w Warszawie Hansa Adolfa Moltkego, który 29 kwietnia raportował do swego MSZ o niebezpieczeństwie wojny prewencyjnej.
Zdecydowana postawa polskiego przywódcy zrobiła wrażenie na chuliganie. Po rozmowie z posłem polskim Alfredem Wysockim (2 maja) – który to zasugerował – Hitler publicznie wydał uzgodniony z Warszawą komunikat, że pragnie utrzymania stosunków z Polską ściśle w ramach obowiązujących traktatów.
Oczywiście, Marszałek w traktaty nie wierzył, toteż w październiku w Paryżu przebywał Ludwik Hieronim Morstin, zaprzyjaźniony od czasów wojny 1920 r. z gen. Maxime’em Weygandem. Był to moment przełomowy. Akurat Niemcy opuściły konferencję rozbrojeniową i zapowiedziały wycofanie się z Ligi Narodów, ale nawet to i pośrednictwo Weyganda nie pomogło.
Na pytania Piłsudskiego, czy w razie zaatakowania Niemiec przez Polskę Francja ogłosi powszechną mobilizację i ustawi swe wojska nad niemiecką granicą, rada ministrów, która dwukrotnie obradowała z udziałem prezydenta Alfreda Lebruna, udzieliła znów niejednoznacznych odpowiedzi zamiast jasnego przekazu: tak lub nie, jak oczekiwał Marszałek. Wyraźnie nasz sojusznik nie chciał brać udziału w wojnie prewencyjnej przeciw hitlerowskiej III Rzeszy, choć czas był jeszcze stosowny...
Zanim definitywnie pozbył się nadziei na wspólne wystąpienie z Francją, chciał Piłsudski mieć w kieszeni układ z Niemcami. 5 listopada udzielił takich instrukcji nowemu ambasadorowi RP w Berlinie Józefowi Lipskiemu – zawierały one czytelną, choć zawoalowaną groźbę zbrojnego przeciwstawienia się przez Polskę awanturniczej polityce Hitlera. Ten zrozumiał, że to nie żarty podczas rozmowy z Lipskim 15 listopada. I tak otworzyła się możliwość rychłego zawarcia układu o niestosowaniu przemocy. Zanim jednak do tego doszło, Piłsudski wrócił jeszcze do kontaktów z Francją poprzez wojskowe służby wywiadowcze Polski i Francji oraz kolejnego emisariusza.
Daremnie.
Dopiero wtedy – 26 stycznia 1934 roku – podpisano deklarację o niestosowaniu przemocy między Rzeczypospolitą Polską a III Rzeszą Niemiecką. Miała być ważna do roku 1944. Z kolei pakt o nieagresji z ZSRS, zawarty 25 maja 1932 r., a dwa lata później przedłużony, miał obowiązywać do 31 grudnia 1945 roku.
Czytaj też:
Rebelia '39. Kresy w ogniu
Szkoda, że nie dożył
– Co Józef Piłsudski uczyniłby w 1939 r., gdyby jeszcze żył? – to jedno z najbardziej pasjonujących pytań z gatunku: „Co by było gdyby”... Często cytuje się powiedzenie Marszałka o dwóch stołkach. Oto sędziwy Komendant wzywa najwyższych rangą dowódców oraz szefów naszej dyplomacji i pyta, którego niebezpieczeństwa powinniśmy się bardziej obawiać: ze wschodu czy z zachodu? Układy o nieagresji z ZSRS i z III Rzeszą porównuje do dwóch stołków. I wtedy pada słynna kwestia: – Z którego spadniemy najpierw, i kiedy?
O tych stołkach mówił, jak się zdaje, przy różnych okazjach. Faktem pozostaje, że z właściwą sobie dosadnością celnie określił sytuację Polski. Nie dowierzał ani na jotę pokojowym frazesom Stalina i Hitlera, spodziewał się po nich złamania najbardziej uroczystych traktatów i zbrojnej napaści przy pierwszej okazji. Balans równowagi między obydwoma dyktatorami, umacnianie sojuszu z Francją i Rumunią, rozwijanie własnej armii – oto co pozostawało Polsce. Troska ostatnich lat Piłsudskiego dotyczyła godziny prawdy w obliczu nieuniknionego napadu sowieckiego albo niemieckiego na nasz kraj, państwo o bez porównania mniejszym potencjale przemysłowym i militarnym od każdego z agresorów.
Co uczyniłby w 1939 roku? Nie dowiemy się nigdy, ale przestrzegałbym przed modną ostatnimi laty teorią, że należało przyjąć ofertę Ribbentropa z końca 1938 r. i iść z Niemcami na Rosję. Rzekomo Piłsudski, sojusznik Niemców z I wojny światowej, byłby do tego skłonny. Tymczasem w rzeczywistości przed śmiercią ostrzegał przed nawiązaniem sojuszu wojskowego z którymkolwiek z sąsiadów, co prowadziłoby do wasalizacji Rzeczypospolitej. Doskonale wiedziałby poza tym, że po korytarzu pomorskim Hitler zażądałby Śląska i Wielkopolski. On, twórca Niepodległej, miałby się na to zgodzić?!
Przypuszczam, że gdyby ten wielki człowiek – cieszący się niekłamanym autorytetem w Europie – żył, to nie dopuściłby przede wszystkim do Monachium. Jeśli to by mu się nie powiodło, to zamiast zajmowania Zaolzia, może przekonałby Czechów do wspólnej walki... Jeżeli nie, to wymusiłby od aliantów bardziej praktyczną pomoc w 1939 r. Opóźniłby wybuch wojny. A jeśli już, to ustawiłby armię i dowodziłby o niebo lepiej od pozbawionego wyobraźni strategicznej Śmigłego. Wielbiciele Marszałka mówią czasem przy okazji Września: – Dobrze, że tego nie dożył! Może szkoda...
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.