Wola zgładzona

Dodano: 
Cywilna ludność dzielnicy pędzona ul. Wolską
Cywilna ludność dzielnicy pędzona ul. Wolską Źródło: Wikimedia Commons
Pierwsze dni Powstania Warszawskiego to niemiecki szał zabijania na Woli. Piekło tamtych mordów przyćmiewa wszystkie inne niezliczone zbrodnie popełnione w sierpniu i we wrześniu 1944 r. na mieszkańcach stolicy Polski.

Szczupły, prosto trzymający się starzec o mocnych, regularnych i zimnych rysach powtarzał w myślach zaklęcie, które już kilka razy uratowało go od więziennej celi. Cywile? Przecież tam, zza ruin, z piwnic, z okien strzelały do nas również kobiety i dzieci. Nie dało się ich odróżnić od wojska. Zresztą to nie było wojsko. W większości bez mundurów, wyposażenia, z samymi ledwo widocznymi opaskami. Bandy (musiał cały czas uważać na to słowo)… Polacy usadowili się w gęsto zamieszkanych kamienicach. Strzelali z nich do nas i my w odpowiedzi strzelaliśmy w kamienice. To sami Polacy z AK powinni zastanowić się, czy mądrze było zajmować pozycje wśród cywili. Przykro z powodu tych kobiet, starców i dzieci, którzy tam zginęły, ale walka w mieście zawsze jest okrutna.

Starzec odwrócił się od plaży i dziarsko pomaszerował do swojej willi. Pogoda nad Morzem Północnym była parszywa i wietrzna. W takich chwilach zawsze odzywały się w nim demony przeszłości, przypominał sobie ulice zalane krwią, płonące stosy ciał, masowe egzekucje kobiet i dzieci, meldunki podwładnych, których chwalił za wykonane zadanie. Starał się stłamsić wyrzuty sumienia żelazną siłą ducha, ćwiczoną od małego przez surowych belfrów, pastorów, kaprali i profesorów. Musieliśmy być wtedy okrutni. To był przykład dla innych, którzy ośmieliliby się zagrozić naszemu żywiołowi, wyższej kulturze, przeszkadzać w obronie Europy przed azjatyckimi hordami Stalina. Tych słów oczywiście głośno nie mówił. Heinz Reinefarht, szanowany adwokat, burmistrz Westerland, poseł do Landtagu Szlezwika-Holsztynu, zbrodniarz, kat warszawskiej Woli, znów w myślach widział kominy miejskich elektrowni, hale fabryczne, kamienice…

Dwumetrowe stosy

Armia Krajowa na Woli poniosła porażkę już w pierwszych dniach powstania. Tajny skład broni w ogrodach Ulricha przy ul. Górczewskiej został zupełnie przez przypadek zajęty przez część dywizji „Hermann Göring”. Nie udało się zdobyć obwodowej linii kolejowej, na której natychmiast pojawił się niemiecki pociąg pancerny, a także położonego na dawnym polu elekcyjnym składu paliw Naftusia i szkoły przy ul. Zawiszy. Zdobyto skład mundurów i magazyn broni w jednej ze szkół na Młynowie, ale to zdecydowanie za mało, aby utrzymać dzielnicę. I dlatego powstańcy ostatecznie okopali się na barykadach w okolicy zajezdni tramwajowej w części Woli przylegającej do Śródmieścia. Reduta ta, atakowana piechotą, czołgami, ostrzeliwana z pociągu pancernego, bombardowana, broniła się do wieczora 5 sierpnia, a do 11 sierpnia Niemcy zabezpieczyli newralgiczny korytarz prowadzący z Woli na most Kierbedzia.

Do 4 sierpnia Niemcy zachowywali się na Woli tak samo jak w przypadku innych pacyfikacji. Schwytanych powstańców rozstrzeliwali na miejscu, a dla zasiania terroru wywlekali też mężczyzn z kamienic, z których według nich prowadzono ogień, i prowadzili ich pod mur. Prewencyjnie, na oślep ostrzeliwali też kamienice przy ul. Wolskiej, tu i ówdzie wrzucając do oficyn lub piwnic granaty. Można powiedzieć, że w pewnym sensie był to okupacyjny dzień powszedni, ale jeszcze nie hekatomba. Ta nadeszła dopiero 5 sierpnia.

Artykuł został opublikowany w 8/2024 wydaniu miesięcznika Historia Do Rzeczy.

Autor: Jakub Ostromęcki