Tysiące emigrantów z Polski – Polaków, Żydów, Ukraińców, Białorusinów – kierowały się ku niemieckim portom, z których odpływały na drugą stronę oceanu. Bez wątpienia chodziło o skierowanie ich do Gdyni, na polskie statki i o wynikający z tego zarobek. Własna, polska linia pasażerska miała też jednak budować więź czteromilionowej – jak wówczas szacowano – Polonii w Stanach Zjednoczonych i Kanadzie z krajem, budować jej poczucie wartości i dumy z niepodległej ojczyzny. Wzmacniała prestiż Polonii i Polski.
Polskie Transatlantyckie Towarzystwo Okrętowe, które powstało w 1930 r., było polsko-duńskim, z czasem prawie całkowicie polskim, przedsięwzięciem, do którego Duńczycy – Det Ostasiatitske Kompagni – wnieśli transatlantycką linię wraz z trzema statkami. „Polonia” zachowała rzecz jasna swoją nazwę, dwa pozostałe statki zostały przemianowane na „Kościuszko” i „Pułaski”. Były to zbudowane w latach 1910–1915 parowce mogące przewieźć od 700 do 800 pasażerów. Obsługiwały linię Gdynia – Kopenhaga – Halifax – Nowy Jork.
Z okazji zawinięcia „Kościuszki” jako pierwszego statku pasażerskiego pod polską banderą,
Polacy zamieszkali w Nowej Anglii okazywali entuzjazm i wydali odezwę: „Rodacy! Jedyna polska narodowa linja okrętowa Gdynia – Ameryka to najlepszy łącznik z ojczyzną, to świetna platforma do współpracy. Popierajcie ją gorąco, w myśl hasła: »Polacy frontem do Morza«. […] Witaj nam łączniku z ukochaną Macierzą. Witaj nam chorąży bandery z orłem białym. Witaj nam heroldzie Polski światowej”.
Szaman morski
Równie entuzjastycznie witali „Kościuszkę”, „Polonię” i „Pułaskiego” amatorzy innych wrażeń. Rejsy polskich transatlantyków zaczynały się w czasach obowiązywania w Stanach Zjednoczonych prohibicji. PTTO, sprytny debiutant na transatlantyckiej linii, postanowiło to wykorzystać i w przerwie pomiędzy przybyciem polskiego statku do Nowego Jorku a jego odpłynięciem do Europy organizowało tak zwane rejsy antyprohibicyjne, połączone z występami artystycznymi. Gdy polski statek opuszczał amerykańskie wody terytorialne, otwierano bary. „Zaczynał się bal, który trwał cztery noce i trzy dni bez przerwy. Dwie orkiestry grały na zmianę” – wspominał starszy mechanik Władysław Milewski. „»Kościuszko« był wyjątkowo predestynowany do tego rodzaju imprez, bo kapitan Borkowski czuł się w swoim żywiole w czasie takich wycieczek; doskonale pasował do roli serdecznego gościnnego gospodarza podejmującego swoich gości wyszukanymi trunkami”. Tych, którzy przebrali miarkę, odwożono ze statku do szpitala.
Kapitan Eustazy Borkowski to prawdziwa legenda polskich transatlantyków. Legenda, która umarłaby wraz z ostatnimi pasażerami „Kościuszki”, „Pułaskiego”, „Piłsudskiego” i „Batorego”, gdyby nie oficer pływający na tych statkach, pisarz marynista Karol Olgierd Borchardt. To on nazwał ekscentrycznego, wylewnego, dowcipnego, czarującego pasażerów nieprawdopodobnymi anegdotami i zmyśleniami, niezwykłego komedianta, bawiącego grą na bałałajce kapitana „Szamanem morskim”. Poświęcił mu książkę wydaną pod takim właśnie tytułem.
To kpt Borkowski wymyślił zaślubiny Bałtyku z Oceanem Atlantyckim i skłonił bp. Karola Niemirę, by z mszalnego kielicha wylał wodę z polskiego morza do Atlantyku. A wiceminister przemysłu i handlu Franciszek Doleżal wrzucił w toń pierścień z bursztynem. „Coś podobnego mogło tylko przyjść do głowy kapitanowi Eustazemu Borkowskiemu i zostać zrealizowane bez mrugnięcia okiem – taką opinię wypowiadali uczestnicy widowiska bynajmniej nie z przekąsem, lecz ze szczerym podziwem” – pisał Borchardt. „Szaman morski” wiózł pewnego razu na „Kościuszce” bizony – dar Polonii kanadyjskiej. Tych zwierząt pilnował opiekun z pistoletem maszynowym na wypadek, gdyby dostały szału i wydostały się z klatek. Kapitan Borkowski o mało co nie zmusił księdza, by w obliczu nadciągającego sztormu ochrzcił bizony. Dotarły szczęśliwie do Gdyni. „Oryginał jedyny w swoim rodzaju, wspaniały typ, dobry psycholog, który znał życie i wiedział, jak do każdego podejść” – pisał o kapitanie Borkowskim Władysław Milewski.
Polskie transatlantyki niemal od początku swojej służby były wykorzystywane jako statki wycieczkowe. Pływano między innymi do norweskich fiordów, by zgodnie z reklamowym hasłem „Zobaczyć słońce niezachodzące”. Kapitan Mamert Stankiewicz, sam zafascynowany urodą fiordów, pisał o pasażerach „Polonii”, że „spali na pokładach, ażeby napawać się do woli przedziwnymi widokami”. „Statek płynął aż do szerokości geograficznej, poza którą panował północny letni nieprzerwany dzień”. „25 lipca 1931 roku po raz pierwszy zatrzepotała polska bandera nad wzburzonemi falami, tuż u najdalej wysuniętego na północ przylądka Europy […]. Widać czarny masyw góry wyrosły ponad wklęsłością zatoki – wspaniały, groźny, ponury. To Nordkap” – relacjonował w „Morzu” Jerzy Rawicz, uczestnik wycieczki. A oto jak zachwalał rejs „Polonią”: „Bo też nasz okręt jest jak dobra wróżka: wszystkie zachcianki mogą być uwzględnione […]. Chcesz tańczyć – jest dancing. Chcesz czytać – jest biblioteka. Chcesz się kąpać – jest basen.
Czytaj też:
Kolonie dla Polaków! Czy II RP miała na nie szanse?
Chcesz gier sportowych – jest bilard, jest polo. Chcesz bridża? (oj, jak chciano!...) – są karty i jest czwarty, chcesz się opalać – jest słońce. Chcesz flirtować – jest rufa”.
Jeśli chodzi o tę ostatnią zachciankę, kpt Borkowski mawiał: „Morze usposabia mężczyzn romantycznie, a kobiety erotycznie”.
Na Wielkanoc i Pesach do Palestyny
W 1933 r. PTTO otworzyło linię palestyńską, z myślą głównie o przewozie emigrujących Żydów. PKP uruchomiły specjalne pociągi do rumuńskiej Konstancy, skąd „Polonia” odpływała do Hajfy i Jaffy (dziś Tel Awiw). Na tym statku płynęli także do Palestyny Żydzi niemieccy, węgierscy i rumuńscy. Karol Olgierd Borchardt pisał w książce „Znaczy kapitan”, że według Talmudu pobożni Żydzi powinni w szabas siedzieć w domu. „Ale co robić, jeśli statek jest w drodze i nadchodzi szabas?”. Znalazło się rozwiązanie. Żydzi „kupowali” więc „Polonię” za 10 gr, a transakcji dokonywał szef kuchni koszernej z pierwszym oficerem. Jeśli to nie jest opowieść prawdziwa, to dobrze wymyślona.