Królowie rubieży
  • Radosław WojtasAutor:Radosław Wojtas

Królowie rubieży

Dodano: 
KOP przy legowisku w lesie opuszczonym przez przemytników, początek lat 30
KOP przy legowisku w lesie opuszczonym przez przemytników, początek lat 30 Źródło: NAC
„Granica wre życiem. Partia za partią, noc w noc, idą za granicę. Przemytnicy pracują wściekle. Ledwie starcza im czasu na przepicie zarobionych pieniędzy. Prawie nie widzimy światła dziennego, bo we dnie wysypiamy się po trudach długich nocy” – pisze w opartej na swych przeżyciach powieści „Kochanek Wielkiej Niedźwiedzicy” Sergiusz Piasecki.

Gdyby zrzucić w głuchą, jesienną noc z granicy welon mroku, zobaczylibyśmy, na dłuższym odcinku, ciągnące ku granicy partie przemytników... Idą po trzech, po pięciu, a nawet po dziesięciu i kilkunastu. Większe partie prowadzą doskonale znający granicę i pogranicze »maszyniści«. Małe partie chodzą przeważnie »na swoją rękę«. Idą nawet kobiety, po kilka naraz, aby za złoto, srebro i dolary kupić w Polsce towary, które można sprzedać ze sporym zyskiem w Sowietach. Są i partie uzbrojone, lecz ich bardzo mało. Przemytnicy broni nie noszą. A jeśli ktoś z nich bierze ze sobą komin, to w razie zatrzymania, jeśli widzi, że ma do czynienia z »chamami«, których otriezów przemytnicy najbardziej się boją, to odrzuca broń od siebie […].

Po zdjęciu osłony mroku z pogranicza zobaczylibyśmy rekinów granicy, »chłopów« z otriezami, karabinami, rewolwerami, siekierami, widłami i drągami, czyhających na zdobycz.

Zobaczylibyśmy czasem i bandę dywersyjną, złożoną z kilkunastu lub kilkudziesięciu ludzi, uzbrojonych w rewolwery, karabiny, a nawet i karabiny maszynowe. Zobaczylibyśmy i skamiejeczników, przemycających kradzione konie z Polski do Sowietów, a z Sowietów do Polski.

Zobaczylibyśmy wreszcie niezwykłą postać... człowieka, który samotnie przemierza pogranicze i przekracza granicę... Często idzie najniebezpieczniejszymi drogami. Kroczy z rewolwerami w rękach, z granatami za pasem, ze sztyletem u boku. To szpieg... Stary, wytrawny, cudem ocalały z dziesiątków zajść, zdecydowany jak diabeł, szalenie śmiały korsarz granicy!... Obawiają się go wszyscy: i przemytnicy, i strażnicy, i agenci wszelkich instytucji wywiadu i kontrwywiadu, i chłopi... Złapać przemytnika – wymarzona gratka! ale wleźć na takiego szatana – najstraszniejsza rzecz!... Zobaczylibyśmy i wiele innych, ciekawych rzeczy”....

Kochankowie niedźwiedzicy

Władek, niemający własnego miejsca i grosza przy duszy narrator „Kochanka…”, dołącza do grupy przemytników działających w okolicach – leżącego dziś na Białorusi, a wówczas w II RP tuż przy granicy z Sowietami – miasteczka Raków. Trafia do środowiska ludzi prostych, niewykształconych, niepiśmiennych. Zakapiorów po przejściach wchodzących ciągle w konflikt z prawem, ale w większości przestrzegających swego własnego kodeksu.

Artykuł został opublikowany w 10/2023 wydaniu miesięcznika Historia Do Rzeczy.