Rzeź NKWD na Polakach z syberyjskiego Białegostoku. Wymordowano wszystkich mężczyzn
  • Piotr ZychowiczAutor:Piotr Zychowicz

Rzeź NKWD na Polakach z syberyjskiego Białegostoku. Wymordowano wszystkich mężczyzn

Dodano: 
Ekipa egzekutorów NKWD w Dowbyszu. Noszone przez nich zegarki są nagrodą za gorliwe spełnianieroli katów
Ekipa egzekutorów NKWD w Dowbyszu. Noszone przez nich zegarki są nagrodą za gorliwe spełnianieroli katów Źródło: Zbiory Tomasza Sommera
Kule pistoletowe, łomy i topienie w rzece. W 1938 r. NKWD zgładziło wszystkich mężczyzn z syberyjskiego Białegostoku.

Kiedy w krótkim czasie trzeba eksterminować wielu ludzi w jednym pomieszczeniu, pojawia się poważny problem techniczny. Krew. Gdy wystrzelony z odległości kilkunastu centymetrów pocisk pistoletowy 7,65 mm penetruje głowę ofiary, na wszystkie strony bryzgają fragmenty mózgu, czaszki i krew.

Bardzo, bardzo dużo krwi. Rozpryskującej się na ściany, sufity, stoły, drzwi, podłogi. Lepiącej się do mundurów, broni, butów. Twarzy i dłoni. W takich warunkach łatwo stracić równowagę psychiczną, a szorowanie krwi opóźnia całą procedurę. Trudno bowiem wprowadzać ludzi do zakrwawionej katowni. To może wywołać panikę, walkę, opór.

A opór to ostatnia rzecz, której chcieliby czekiści. Ludobójstwo musi odbywać się po sowiecku. Czyli bez zbędnych ceregieli. Sprawnie, szybko, masowo, w pełnym posłuszeństwie i ciszy. Jak na taśmie produkcyjnej wielkiej fabryki Magnitogorska. Funkcjonariusze NKWD z Tomska postanowili więc poradzić sobie z problemem krwi w osobliwy sposób.

„Stolarzom dano szczególne polecenie – pisał historyk Wasyl Haniewicz – naostrzyć kilka skrzynek drewnianych korków. Skrzynie z czopami przynoszono do pomieszczenia, w którym rozstrzeliwano „wrogów ludu”. Tutaj wprowadzano pojedynczych skazańców, kładziono ich na podłogę i strzelano w głowę. Następnie z wprawą zatykano utworzoną dziurę w głowie drewnianym czopem”.

Makabryczny pomysł okazał się oczywiście całkowitym niewypałem. Średnica czopa nie pokrywała się bowiem dokładnie ze średnicą otworów po kulach i w efekcie krew tryskała na wszystkie strony równie obficie. Po każdej zaś egzekucji kilku ludzi i tak musiało szmatami zmywać z podłogi kałuże krwi.

Dzieło zagłady opóźniała również procedura pozbywania się ciał. Po wykonaniu kilkudziesięciu egzekucji należało wstrzymać mordy, aby zapakować trupy na ciężarówki. I wywieźć je do masowych mogił wykopanych nocą w jarach w podmiejskim Kasztaku.

Komendant NKWD z Tomska wpadł więc na kolejny rewolucyjny pomysł. Kolejne partie skazanych wsadzano na ciężarówki żywcem. I mordowano ich bezpośrednio nad masowymi mogiłami. Teraz krew nie stanowiła już problemu, wsiąkała w piach. Żywych ludzi transportuje się zaś łatwiej niż zwłoki. Nie trzeba ich bowiem taszczyć do dołów śmierci. Sami do nich wchodzą.

Czytaj też:
Komunistyczne imperium donosicieli. Rekordzista wydał 230 osób

I ta metoda nie była jednak idealna. Liczne pistoletowe strzały można było przecież usłyszeć w promieniu kilku kilometrów. Cóż więc zrobiono? Zrezygnowano z broni palnej.

„Zrzucano ofiary do rowu, gdzie uderzano je łomami po głowach – kontynuował Haniewicz. – Przy tym procederze zabijani okropnie ryczeli. Ich dziki ryk roznosił się po okolicy, ażeby go zagłuszyć, funkcjonariusze NKWD zaczęli przywozić ze sobą do Kasztaku dwa kowadła. Dwóch czekistów waliło młotkami po kowadłach, a pozostali walili gorliwie łomami »wrogów ludu«. Z oddalenia mogło to wyglądać na zwykłą pracę z okrzykami »Hej-Hop!«”.

Wydarzenia te rozegrały się w 1938 r. w trakcie wielkiego terroru. Wśród mordowanych bestialsko ofiar było wielu syberyjskich Polaków, tropionych i skazywanych na śmierć w ramach ludobójczej operacji polskiej NKWD.

Łapanka

W nocy z 11 na 12 lutego 1938 r. do polskiej wsi Białystok w regionie tomskim zajechał oddział uzbrojonych po zęby NKWD-zistów i milicjantów. Funkcjonariusze skierowali się do budynku, w którym znajdowało się biuro kołchozu „Krasnyj Sztandar”.

Kościół w Białymstoku na Syberii (spłonął w 2017 r.)

Dowódca NKWD kazał wezwać miejscowych komunistycznych aktywistów. Gdy przybyli, wyciągnął z kieszeni złożoną na cztery kartkę. Była to długa, ciągnąca się do samego dołu strony, lista. Nazwisko, imię, otczestwo…

Spojrzał na zegarek i powiedział:

– Nu, zaczynamy. Nie ma co tracić czasu. Przed nami pracowita noc.

Chodzili po kilku, z bronią w ręku. Od chałupy do chałupy… Posłuchajmy świadków:

Jak wspomnę ten dzień, to nadal czuję na grzbiecie chłód. Przyprowadzono Alfonsa Szparkowicza, a on płacze i lamentuje:
Bracia, puśćcie mnie, moja żona niedawno urodziła bliźniaki. Muszę jej pomóc.
Odpowiedzieli mu:
Potem, potem”.

Siedzę w saniach i płaczę. »Czego ryczysz? Tak trzeba, to wrogowie«”.

Józefa Michnię prosto ze składu zabrali. Przyprowadzili go w starej, oberwanej odzieży. »Biegnij do moich, żeby choć walonki dali«”.

Mojego wuja Michała Maziuka przyszli zabrać, choć on chory leżał na półce koło pieca. Mimo to podnieśli go i chcieli już z nim z chaty wychodzić, kiedy on updał koło furtki i zaczął umierać. Wtedy dopiero go zostawiono”.

Jedno, co zabrali, to modlitewnik dziadków i samego dziadka, w płóciennym ubraniu, bez niczego ciepłego. A przecież był już bardzo stary. Zostałyśmy z babcią same”.

Polska społeczność z syberyjskiego Białegostoku

Kiedy wywozili mężczyzn ze wsi, chciałam podejść do męża, a on mnie odpychał. Bał się, że i mnie zabiorą. Pocałowałam go ostatni raz. Jego wargi były mocno zdrętwiałe”.

Żaneta chciała pożegnać się z mężem i podeszła do niego, wówczas konwojent trzasnął ją biczem i do tego nastraszył, że przejedzie koniem”.

Podeszłam do ojca, wtedy jeden z konwojentów tak mocno mnie pchnął, że poleciałam na bok jak piłeczka. Wtedy ojciec krzyknął do mnie, żebym słuchała matki i uczyła się. To wszystko”.

Zebrało się już sporo kobiet z dziećmi, czekają, a pilnujący strzelają w powietrze, żeby nas odstraszyć. Odprowadziliśmy kolumnę aresztowanych, aż do opłotków wsi”.

Zostałam sama jedna z dziewięciorgiem dzieci. Najstarszy Stanisław miał zaledwie dwanaście lat”.

Rżenie i muczenie głodnych, spragnionych koni i krów. Krowy były niewydojone. Taka sytuacja panowała w każdym domu. Wszędzie były łzy, ból, żal i zdziwienie: co się wydarzyło? Za co taka kara na ludzi? Długo trwała taka nieludzka cisza we wsi, słychać było jedynie owe zwierzęce lamenty. Z czasem ludzie otrząsnęli się, z domów powychodziły kobiety, żeby nakarmić bydło, koniec końców przecież niczemu niewinne”.

Wszystkie przytoczone wyżej relacje zostały złożone przez kobiety. Tej nocy w Białymstoku aresztowano bowiem niemal wszystkich mężczyzn. Od wyrostków do sędziwych starców. W sumie ok. 80 ludzi.

Ocalało zaledwie kilku – jeden człowiek schował się w krzakach i przeczekał obławę, inni byli akurat na leśnych robotach w głębi tajgi. NKWD aresztowało nawet miejscowych aktywistów komunistycznych, którzy gorliwie pomagali funkcjonariuszom w trakcie łapanki.

Artykuł został opublikowany w 4/2017 wydaniu miesięcznika Historia Do Rzeczy.