Nie od dziś wiadomo, że pole bitwy najlepiej widać z góry. Nie bez przyczyny, po tym, gdy przemijać zaczęła „moda” na bezpośrednie uczestnictwo głównodowodzącego w bitwie, przenosił się on na pobliskie wzgórze lub wzniesienie terenu, skąd dokładniej widział pole bitwy, a co za tym idzie mógł lepiej dowodzić podległymi sobie wojskami.
Zaczęło się od balonu
Pierwsze próby używania narzędzi pozwalających na uzyskanie widoku na pole bitwy z góry miały miejsce już pod koniec XVIII wieku. Francuzi eksperymentowali z balonami wypełnionymi wodorem. Nie były one zdolne latać nad linią wroga, ale wznosiły się w powietrze dając żołnierzom pewne rozeznanie.
Balony „na uwięzi” były przywiązane linami do przedmiotów na ziemi. Mocowano do nich kosze, w których znajdowało się dwóch żołnierzy – jeden obsługiwał teleskop, a drugi za pomocą chorągiewek sygnalizował ludziom na ziemi to, co obaj widzieli z góry. Pierwsza tego typu powietrzna formacja powstała w 1794 roku i otrzymała nazwę Compagnie d'Aéronautiers.
„Wcześniej jedynym sposobem na zorientowanie się w pozycji wroga było wysłanie zwiadu kawalerii” — mówił dla portalu history.com historyk Andrew Hammond. - „Z balonu można było zobaczyć wroga z około 75 kilometrów w pogodny dzień. To dawało ogromne korzyści”.
Balony wykorzystywano także podczas wojny secesyjnej. Największy z nich, nazwany „Intrepid” mógł unieść w górę pięć osób, a na jego pokładzie znajdował się nawet telegrafista, który na bieżąco słał wiadomości do dowództwa.
W latach 80. XIX wieku zaczęto natomiast eksperymentować z używaniem aparatów fotograficznych „na wysokości”. Aparat był mocowany do latawca, a migawka uwalniana z ziemi za pomocą długiego kabla. W ten sposób powstały pierwsze zdjęcia lotnicze.
Metodę z użyciem latawca i aparatu wykorzystano m.in. podczas wojny amerykańsko-hiszpańskiej w 1898 roku.
Najbardziej znani „szpiedzy z nieba” to jednak... gołębie. Gołębie pocztowe odegrały dużą rolę podczas I wojny światowej („Szeregowiec Dolot” doczekał się nawet swojej bajki). Gołębie przekazywały rozkazy oraz zaszyfrowane wiadomości od tajnych agentów. Robiły także, co wspominane jest rzadziej, zdjęcia lotnicze.
W 1907 roku niemiecki farmaceuta opatentował aparat fotograficzny do zamontowania na gołębiu. Niemcy faktycznie z takiego wynalazku korzystali. Wieszali aparaty na szyjach gołębi i dosłownie... wysyłali je nad francuskie czy angielskie okopy. Gołąb był z pewnością bardziej dyskretny, niż samolot, lecz także mniej skuteczny. Zdjęcia, jakie „wykonywał” ptak były niewyraźne i trudne do interpretacji, a tym samym mało Niemcom przydatne.
Testy z gołębiami przeprowadzali także Amerykanie, ale, podobnie jak Niemcom, ptaki nie dały się amerykańskim żołnierzom „okiełznać” i robiły zbyt niewyraźne fotografie.
Samoloty szpiegowskie, satelity i… ważki
Samoloty na polu bitwy pojawiły się na większą skalę podczas I wojny światowej. Na początku były używane głównie w celach rozpoznawczych. Dwumiejscowe samoloty przewoziły pilota i obserwatora, który za pomocą lornetki szkicował rozmieszczenie wojsk wroga.
Kamery pojawiły się dopiero później. Jedno z pierwszych urządzeń zaprojektowała firma Eastman Kodak. Kamera miała zostać zamocowana na stałe z boku brytyjskiego samolotu Havilland DH-4. Inne aparaty z I wojny światowej mogły robić zdjęcia przez otwór w podłodze kokpitu. W swojej siedzibie głównej w Rochester firma Kodak prowadziła amerykańską Szkołę Fotografii Lotniczej, gdzie odbywał się program szkoleniowy dla amerykańskich żołnierzy. Mieli oni nauczyć się m.in. wywoływania zdjęć w warunkach pola bitwy.
Aparaty, kamery i wywoływanie zdjęć na polu bitwy stopniowo udoskonalano. Przed II wojną światową niektóre samoloty obserwacyjne miały na pokładzie montowaną przenośną ciemnię, gdzie na bieżąco zdjęcia wywoływano.
Po II wojnie technikę udoskonalono jeszcze bardziej. Powstały wówczas słynne później samoloty U-2. Międzynarodowy skandal z jego udziałem doprowadził w pewnym momencie niemal do wybuchu III wojny światowej. U-2 był wyposażony w kamerę Hycon 73B, zdolną do uchwycenia szczegółów o szerokości zaledwie kilkudziesięciu centymetrów z zawrotnej wysokości.
Kolejnym etapem wyścigu na ulepszenie metod szpiegowskich z wysokości były satelity.
Pod koniec lat 50. XX wieku Siły Powietrzne Stanów Zjednoczonych uruchomiły program o oficjalnej nazwie „Discover”, którego celem było zbieranie danych naukowych za pomocą satelitów. Tak naprawdę jednak był to tajny projekt pod nazwą „Project Corona” prowadzony przez CIA. Pierwsze zdjęcia satelitarne, za pomocą szpiegowskich satelitów, obiektów z terenu ZSRS udało się wykonać Amerykanom w 1960 roku.
Ciężkim uderzeniem dla Sowietów w późnym okresie zimnej wojny był HEXAGON KH-9, amerykański satelita szpiegowski, który mógł rejestrować obrazy obiektów o średnicy kilkunastu centymetrów.
Gadżetem rodem z filmów o Jamsie Bondzie, a zarazem ciekawostką, jest, powstała w latach 70. XX wieku, szpiegowska ważka. Było to tajne urządzenie opracowane w latach 70. przez CIA. Nazwano je „insektopterem”. Wyglądała ona bardzo realistycznie i naprawdę przypominała ważkę. Napędzana była małym silnikiem benzynowym i leciała tak szybko, że mogła pokonać długość dwóch boisk piłkarskich w 60 sekund. Urządzenie było sterowane przez kontrolera za pomocą wiązki laserowej. Niestety „ważka” nigdy nie weszła do powszechnego użytku, gdyż była zbyt lekka i była zdmuchiwana przez silniejsze podmuchy wiatru. CIA zaliczyło także inne szpiegowskie wpadki. Innym gadżetem była np. mechaniczna ryba „Charlie”.
Czytaj też:
O krok od III wojny światowej. Zestrzelenie samolotu U-2Czytaj też:
Skarb niczym z legendy znaleziony w województwie lubelskimCzytaj też:
Wojna o Kubę i Filipiny. USA w natarciu. Jak Hiszpania straciła wszystko