Być może niektórzy Polacy wolą nie pamiętać, że z dzisiejszej perspektywy wiele rzeczy było wówczas – kolokwialnie mówiąc – „obciachowych”. Nikt nie chce się przyznać, że nosił białe skarpetki do garnituru. Dzisiejsi zamożni biznesmeni niechętnie publicznie wspominają, że zaczynali od handlu na stadionach przemycanymi do Polski dżinsowymi kurtkami albo magnetofonami.
Polska lat 90. z wielu powodów zasługuje jednak na pamięć. To czas politycznych i gospodarczych przełomów – szumnie mówiąc. Ale przecież też społecznych i obyczajowych, równie ważnych z ludzkiej perspektywy. Nagle w naszej rzeczywistości pojawiły się pierwsze przepisy na sałatkę z cykorii, telewizja wyemitowała – z pewną taką nieśmiałością – reklamy podpasek, a na ulicach pojawiły się sex-shopy. Powróciło też bezrobocie, oczywisty składnik kapitalizmu, czego dziś wiele osób nie rozumie.
Król Maroka
Smak nowości bywał jednak mocno gorzki. Napisałem wtedy pierwszy w Polsce reportaż o zupełnie nowym zjawisku: zbieraniu pieniędzy na leczenie za granicą. Dziś ciągle widzimy takie ogłoszenia, ale wówczas zaskakiwały. Nagle w kapitalizmie życie dawało się przeliczyć na konkretną sumę. Okazało się bowiem, że „niewidzialna ręka rynku” nie potrafi leczyć. Chorzy stali się biznesmenami zbierającymi na swoje życie.
Historie miewały bajkowe zakończenie. Jak losy pewnej Kasi, która urodziła się z sinicą. Przerażona położna upuściła ją na podłogę. Przez osiem lat dziewczynka przeżyła 90 krwotoków. Lekarze wciąż zmieniali diagnozy: uszkodzenie centralnego układu nerwowego, białaczka, nowotwór wątroby. Ostatecznie ustalono główne schorzenie: żylaki przełyku.
W Polsce nikt nie potrafił wykonać skutecznej operacji. Demokracja pozwoliła ludziom szukać pieniędzy na zagraniczne operacje za pomocą apeli w prasie, co oczywiście ze względu na PRL-owską cenzurę było niemożliwe.
Kasi nadzieję dawała kuracja za granicą. Matka starała się o wyjazd za pośrednictwem Ministerstwa Zdrowia. To jednak była długotrwała i niepewna procedura. Ale w Polsce pojawiły się pierwsze fundacje, które wspierały chorych starających się o leczenie za granicą. Kasią zainteresowała się paryska fundacja SOS i zamieściła apel o zbiórce pieniędzy we francuskiej prasie. Przeczytał go… król Maroka Hassan II. I to on obiecał pokryć wszystkie koszty leczenia. Operacja się powiodła, a później do sutereny, w której mieszkały Kasia z matką, nadeszło zaproszenie do Maroka na 29. rocznicę koronacji Hassana II.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.