Bogdan Chmielnicki to wielki bohater narodowy Ukrainy. Ma swoje pomniki, także w Zbarażu, którego zresztą nie zdobył, ulice, jest też Order Chmielnickiego. Postać ze spiżu, którą trudno odbrązowić, choć właśnie teraz powinno to przyjść Ukraińcom na myśl. I wcale nie chodzi głównie o to, że ukraińska powstańcza armia mordowała Polaków oraz Żydów.
Chmielnicki popełnił błąd, a to – jak mawiał Talleyrand – jest coś gorszego niż zbrodnia: ugoda perejasławska z Rosją. Z przykrego może deszczu wpadli Ukraińcy pod rynnę moskiewskiego samodzierżawia. Na co liczył Chmielnicki? Że Moskwa pozwoli na wolną Ukrainę, Księstwo Ruskie? Zrobił Rosji prezent z ziem ukraińskich, tak wielki, że 300 lat później Nikita Chruszczow uznał, że musi się odwdzięczyć. Podarował więc sowieckiej Ukrainie Krym.
Dzisiejsza rebelia Rosjan na wschodzie Ukrainy to daleki skutek podpisu Chmielnickiego pod ugodą perejasławską, poddania się pod protektorat Moskwy.
Rzeczpospolita Trzech Narodów
A przecież mogło być inaczej. Rzeczpospolita zawarła w 1658 r. z Ukraińcami umowę hadziacką. Miało powstać Księstwo Ruskie, autonomiczne, z dominującą pozycją prawosławia i bez obecności wojsk polskich oraz litewskich, pod władzą dożywotniego hetmana. Miała powstać więc Rzeczpospolita Trzech Narodów.
„Problem, którego rozwiązanie zależało od rozumu, woli i współpracy trzech partnerów, okazał się za wielki i za trudny dla tego zespołu. Uchwalony i zaprzysiężony tekst unii hadziackiej świadczy, że polsko-litewski sejm w 1659 r. stanął na wysokości zadania, umysłowo mu sprostał. Ze strony obojga narodów nie wykroczono wtedy przeciwko mądrości, złożono jej nawet hołd niebywale piękny. Zawiódł ten trzeci, który tak się zachował, że historia znowu pobrała obfity haracz krwi i cierpień ludzkich, by ostatecznie przyznać rację sceptycznym opiniom Andrzeja Potockiego. Oboźny korony zawczasu wszak przewidział, że wszystko skończy się rozbiorem Ukrainy” – pisał Paweł Jasienica.
Po ukraińskiej stronie konfliktu – Bohdan Chmielnicki. A po naszej? Książę Jeremi Wiśniowiecki, Jarema, pięknie wykreowany na bohatera bez skazy i zmazy przez Henryka Sienkiewicza. Ku pokrzepieniu serc. Historyk Olgierd Górka, który nienawidził Jaremy tak samo jak sam Chmielnicki, albo nawet bardziej, pisał przed II wojną z jakąś mściwą satysfakcją – jakby chciał nam odebrać bohatera, że w żyłach Wiśniowieckiego nie płynęła ani jedna kropla krwi polskiej „Ku zmartwieniu wszystkich naszych rasistów”. Ci „rasiści” – endecy? – chyba jednak nie mieli żadnego kłopotu z pochodzeniem Wiśniowieckiego „pół ruskim, pół wołoskim”. Pewnie to ignorowali, uważając księcia za Polaka honoris causa.
Jeremi Wiśniowiecki urodził się w rodzinie książęcej. Szlachta w imię równości – szlachcic na zagrodzie równy wojewodzie – nie tolerowała żadnych tytułów. Jednak na mocy unii lubelskiej tytułów książęcych mogli używać potomkowie Ruryka, Giedymina i innych książąt panujących na Litwie. Byli to Czartoryscy, Giedroyciowie, Ogińscy, Massalscy, Sanguszkowie, Woronieccy i Wiśniowieccy. Ci ostatni pochodzili od Korybuta, brata Jagiełły, choć ta genealogia była kwestowania.
Czytaj też:
Kozacy, postrach Turków
Pochodzenie książęce Jeremiego Wiśniowieckiego w dużym stopniu zaważyło – ujemnie – na jego karierze. Magnat Jerzy Ossoliński otrzymał w 1633 r. tytuł książęcy od cesarza niemieckiego. Szlachta, a także książęta wywodzący się od panujących rodów, burzliwie sprzeciwiali się używaniu tytułu książęcego przez Ossolińskiego. Ten więc w rewanżu zażądał, by zniesiono wszystkie tytuły książęce. Wśród oponentów Ossolińskiego znalazł się Jeremi Wiśniowiecki. Ossoliński, w następnych latach podkanclerzy i kanclerz, mógł blokować otrzymanie przez Jaremę tytułów i urzędów. Choć nie wiadomo, czy Wiśniowieckiemu na tym zależało. Był „królikiem” kresowym, rządził wielkimi włościami na Zadnieprzu i stanowił zdecydowanie bardziej typ wojownika niż urzędnika. Jako poseł niczym się nie wyróżnił.
„W swej walce z Jeremim Ossoliński nie dbał nawet o pozory i jawnie okazywał mu swoje lekceważenie. W aktach wychodzących z jego kancelarii stale programowo pomijano tytuł książęcy Wiśniowieckiego. Nawet w sejmie, relacjonując zwycięstwo nad Tatarami pod Ochmatowem, Ossoliński zrobił nieprzyjemny unik, aby w rzędzie zwycięzców nie wymieniać Jeremiego” – pisał Jan Widacki, biograf Jaremy.
W 1644 r. pod Ochmatowem, 32-letni Jarema, jako dowódca dywizji, brał udział w zwycięskiej bitwie hetmana Stanisława Koniecpolskiego z Tatarami Tuhaj-beja. Niewątpliwie Wiśniowiecki uczył się w dobrej szkole. Zabrakło, niestety, Koniecpolskiego, wybitnego wodza, gdy wybuchła rebelia ukraińska. Zmarł w 1648 r. Prawdopodobnie niemłody, już ponad 50-letni hetman nadużył ówczesnej viagry, pomieszanej może niebacznie z alkoholem, w sypialni, którą dzielił z 16-letnią żoną.
Kiedy wybuchł w 1648 r. kozacki bunt, po klęskach wojsk polskich pod Żółtymi Wodami oraz Korsuniem, gdy do niewoli dostali się hetmani koronni Mikołaj Potocki i polny Marcin Kalinowski, książę Jeremi podjął długi marsz ze swoich dóbr na Zadnieprzu na zachód. Zabierał ze sobą nie tylko swoje prywatne wojsko, ale również szlachtę i jej rodziny, a także Żydów. Gdyby instytut Yad Vashem nadawał tytuły Sprawiedliwych wśród Narodów Świata nie tylko tym, którzy ratowali Żydów skazanych na zagładę przez Niemców, kniaź Jarema z pewnością otrzymałby pośmiertnie taki tytuł.
„Niósł ich, jak na skrzydłach orlich, aż ich przeprowadził, dokąd chcieli. Gdy im groziło niebezpieczeństwo z tyłu, kazał im iść przed sobą, a gdy im groziło z przodu, wówczas on maszerował przed nimi, jako tarcza i puklerz, a oni za nim kładli się obozem” – tak o księciu Jaremie i Żydach pisał kronikarz Natan Hannower.