Czarna i biała legenda Jeremiego Wiśniowieckiego
  • Tomasz StańczykAutor:Tomasz Stańczyk

Czarna i biała legenda Jeremiego Wiśniowieckiego

Dodano: 

Wiśniowieckiemu udało się bez większych przeszkód opuścić tereny objęte ukraińską rebelią. Nienawidzący Jeremiego Olgierd Górka uważał, że Wiśniowiecki uszedł za zgodą Chmielnickiego, z którym był w zmowie. Czyżby? Może po prostu Chmielnicki, zamiast walczyć z wojskiem księcia, chciał się go pozbyć tanim kosztem? Nie koniec na tym. Górka oskarża księcia, że wskutek zdradzieckiej zmowy Wiśniowiecki nie pomógł wojskom koronnym walczącym pod Piławcami. Energicznie przeciwstawia się temu Jan Widacki, pisząc, że to hetmani odrzucili ofertę pomocy Wiśniowieckiego. Inny biograf księcia, Romuald Romański, dorzuca, że hetman Mikołaj Potocki, histeryk i pijak, był zazdrosny, nie chciał mieć rywala do laurów, jakie mu się śniły.

Przy nim będziemy stali...

Potocki i hetman polny Marcin Kalinowski dostali się po bitwie pod Korsuniem do ukraińskiej niewoli, na kresach południowo-wschodnich rozpalała się pożoga. Trzeba było ją ugasić. Władysław IV zmarł tuż przed klęską pod Korsuniem. Podczas bezkrólewia rządził faktycznie kanclerz Ossoliński.

I to on przeforsował wybór – fatalny – regimentarzy. Pominął tak doświadczonych wodzów jak Stanisław Lubomirski, Stanisław Rewera Potocki, Janusz Radziwiłł. „Ale człowiekiem najbardziej godnym tego stanowiska był wówczas bezsprzecznie Jeremi Wiśniowiecki” – pisze Widacki. Przemawiało za nim to, że miał już spore doświadczenie wojskowe, talent militarny i że bił się na froncie, próbował organizować obronę. Opowiadała się za nim opinia szlachecka. Sienkiewicz przedstawił to tak:

  • „Jeden jest człowiek, który może ojczyznę jeszcze ratować, jeśli mu buławę i resztkę sił Rzeczypospolitej oddadzą, jeden jest, bo o innym już ani wojsko, ani szlachta nie będzie chciała słyszeć.
  • Książę! – rzekł Skrzetuski.
  • Tak jest.
  • Przy nim będziemy stali, przy nim zginiemy. Niech żyje Jeremi Wiśniowiecki! – wykrzyknął Zagłoba”.

Jednak Ossoliński, zacięty wróg Jaremy, wybrał na regimentarzy Dominika Zasławskiego, Mikołaja Ostroroga i Aleksandra Koniecpolskiego. Ochrzczono ich niepochlebnymi mianami: pierzyna, łacina i dziecina. O pierwszym pisał Jasienica, że słynął z głupoty, o drugim, że nie miał pojęcia o wojowaniu, o trzecim, że może posiadał zadatki na wodza, ale miał tylko 28 lat, więc brakowało mu doświadczenia.

Partyzant wbija na pal

A co do Wiśniowieckiego, oprócz chyba Górki, który uważał Jeremiego za „zdecydowanego tchórza” i zdrajcę, uciekiniera, nikt nie odmawiał mu odwagi oraz dzielności. Zdaniem Pawła Jasienicy Jarema staczał bitwy i potyczki, „w których żadna nie oznaczała przewagi operacyjnej nawet, że już nie wspomnę o strategii”. Był – według autora „Rzeczpospolitej Obojga Narodów” – owszem, zdolnym dowódcą, ale w małej, partyzanckiej skali.

Tylko że ta właśnie toczona ze zmiennym powodzeniem i może bez spektakularnych sukcesów walka krzepiła serca, pokazywała, że po klęsce hetmanów jest ktoś, kto potrafi sprzeciwić się rebelii, pożodze i rzezi. Stąd też naleganie szlachty na Wiśniowieckiego, by zgodził się być regimentarzem.

W tej partyzanckiej wojnie Wiśniowiecki nie tylko walczył, ale i karał. Owszem okrutnie. Jednak kto zaczął?

Ukraińska powstańcza armia Chmielnickiego paliła, rżnęła, gwałciła. Kronikarz żydowski Hannower pisał: „Z jednych zdarto skórę, a ciało rzucano psom na żer, innym obcięto ręce i nogi, a tułów rzucono na drogę […]. Dzieci zarzynano w łonach matek; wiele dzieci pocięto w kawały jak ryby. […] I wieszali niemowlęta na piersiach matek, inne dzieci nabijano na rożen i tak pieczono na ogniu i przynoszono matkom, aby jadły ich mięso […]. Wszytko to czynili, gdziekolwiek dotarli, nie inaczej postępowali z Polakami, a szczególnie z księżmi”.

Jarema nie był jakimś wcieleniem sadystycznego Vlada Draculi. Po prostu przykładnie karał morderców i gwałcicieli. Tak było w Pohrebyszczach, gdzie Maksym Krzywonos dokonał rzezi Polaków i Żydów. Wójt, rajcowie i popi, co najmniej sprzyjający rebeliantom, zostali wbici na pal.

Czytaj też:
Miłosne tarapaty Bohdana Chmielnickiego

Do Jaremy przylepiono etykietkę okrutnika, ale nikt nie mówi tego samego o bohaterze, który dla ojczyzny ratowania rzucił się przez morze. „Nie miało Pohrebyszcze szczęścia: w 5 lat później rzezi zgromadzonego tam chłopstwa dokonał na czele pacyfikacyjnego oddziału Stefan Czarniecki, mszcząc się za swoją niewolę, za śmierć brata zamordowanego wraz z setkami polskich jeńców pod Batohem, na okrucieństwo odpowiadając okrucieństwem” – pisze Widacki.

Inna to już sprawa, czy metoda „oko za oko, ząb za ząb” była skuteczna. Chyba jednak nie. Nawet jeśli Jarema w nią nie wierzył, to przecież nie mógł odstąpić od karania, bo obrażałoby to prawo i sprawiedliwość.

Trzej nieudolni regimentarze ponieśli haniebną klęskę pod Piławcami. Spanikowane wojsko zbiegło z pola bitwy. Był tam Wiśniowiecki ze swoimi żołnierzami. Olgierd Górka oczywiście zrobił z niego tchórza ratującego się ucieczką. Jan Widacki pisze zaś: „Został Wiśniowiecki, który będzie próbował panikę pohamować, zaklinając uciekających, aby zaniechali ucieczki i przy nim się gromadzili”. To właśnie oddziały Wiśniowieckiego „i dwa, trzy razy się potykały […], a drugie potykać się nie chciały, trzecie z obozu się nie ruszyły, czwarte brzydko i wszetecznie uciekały”.

Wiśniowiecki był gorącym zwolennikiem stłumienia kozackiego buntu. Nie wyobrażał sobie, żeby można było pertraktować. Gdy umarł król Władysław IV, książę był zwolennikiem kandydatury bp. Karola Ferdynanda Wazy, lidera partii wojennej, który rywalizował o koronę z bratem – Janem Kazimierzem. Tak naprawdę króla wybrała nie szlachta, lecz Chmielnicki, jawnie opowiadający się za Janem Kazimierzem. Nowy monarcha tak jak Ossoliński chciał pertraktować z Chmielnickim. Nic to nie dało. Niemniej jednak wybór okazał się trafny. Jan Kazimierz był bowiem dobrym wodzem, czego dowiódł pod Zborowem i Beresteczkiem. Należy wątpić, czy bp Karol Ferdynand poradziłby sobie na polu bitwy.

Na Jaremę, który nie poparł ani jego kandydatury, ani pokojowej polityki, Jan Kazimierz musiał patrzeć krzywym okiem. Dał mu wreszcie buławę, ale tylko do czasu powrotu hetmanów z niewoli.

Obrona Zbaraża należy do najpiękniejszych kart naszej historii. Kilkunastokrotnie liczniejsze siły tatarsko-kozackie latem 1649 r. oblegały Zbaraż przez półtora miesiąca. Był tam ze swoim wojskiem także książę Jeremi. Niezawodny Górka oczywiście zdeprecjonował rolę Wiśniowieckiego. „Oto po dzień dzisiejszy nie odważyła się historiografia polska stwierdzić oczywistego faktu, że nie Wiśniowiecki był najwyższym wodzem w Zbarażu” – pisał w latach 30. minionego wieku, wyważając zresztą otwarte drzwi. Nikt przecież nie kwestionował i nie kwestionuje tego, że w Zbarażu byli trzej regimentarze, z których Andrzeja Firleja uważał Górka za pełniącego obowiązki hetmana wielkiego. Jednak – jak stwierdzają autorzy leksykonu „Bitwy polskie” – regimentarze tylko nominalnie dowodzili, faktyczne dowództwo naczelne sprawował zaś Jeremi Wiśniowiecki. Była to dramatyczna obrona: poległo podczas niej tysiąc żołnierzy polskich, a 2 tys. zmarło z głodu i zarazy.

Bił się Jarema także pod Beresteczkiem. W wizji Sienkiewicza wyglądało to tak: „I widziano go na czele całego lewego skrzydła, jak bez zbroi, z gołą głową gnał jak wicher po polu na olbrzymie zastępy złożone ze wszystkich konnych mołojców zaporoskich, ze wszystkich Tatarów krymskich, nohajskich, białogrodzkich..”.. Rzecz jasna Górka nazywa to fantazją i ma za złe księciu, że gdy Jan Kazimierz kazał mu wyjść na tyły wojsk kozackich, Wiśniowiecki zażądał 15 tys. żołnierzy. „Wobec tego zbarażczyk Lanckoroński z 2000 ludzi wykonał z powodzeniem to zadanie”. Otóż nieprawda. Lanckoroński nie był w stanie wykonać z takim siłami zadania.

Książę Jeremi Wiśniowiecki zmarł w 1651 r., w wieku 39 lat. Zadziwiające jest, że właściwie niczego nie pozostawił po sobie. Nie wzniósł okazałej rezydencji. Nie ma jego wiarygodnego portretu. Nie zachował się jego grób. Przez dziesięciolecia uważano, że jedno ze zmumifikowanych ciał w kościele na Świętym Krzyżu są zwłokami Wiśniowieckiego. Badania naukowe to wykluczyły, choć prawdopodobne jest, że rzeczywiście książę został pochowany w tym miejscu, ale jego doczesna powłoka miała zostać unicestwiona przez pożar w XVIII w.

Artykuł został opublikowany w 6/2014 wydaniu miesięcznika Historia Do Rzeczy.