Samoloty są od lat uważane za jeden z najbardziej bezpiecznych środków transportu. Niektóre badania wskazują, że prawdopodobieństwo śmierci w wypadku samochodowym jest nawet 30 tysięcy razy większe niż w katastrofie lotniczej. Jednakże po zamachach z 11 września 2001 r. coraz szerzej zaczęto wskazywać na rosnące ryzyko związane z bezprawnym przejęciem kontroli nad statkiem powietrznym. Gdy jednak przyjrzymy się historii, okaże się, że porwania samolotów miały miejsce także przed zamachami na WTC. Swój „wkład” w tym procederze mieli również Polacy, którzy próby porywali statki powietrzne szczególnie często w okresie PRL. Miała to być droga do wolności w krajach Zachodu. Jednym z podniebnych terrorystów był Waldemar Frey, pochodzący z niewielkiej miejscowości Imbramowice na Dolnym Śląsku. W 1970 r. stał się bohaterem wszystkich gazet w Polsce. I nie tylko w Polsce.
Jak można przeczytać w artykule dr Karola Popińskiego pt. „19 września: Czy leci z nami pilot? Porwania samolotów w PRL” w latach 1949-1987 podjęto w Polsce kilkadziesiąt prób porwań samolotów. Jak pisał autor: „(…) właściwie wszystkie znane wypadki związane były z desperacką chęcią ucieczki z rządzonej przez komunistów Polski. Nikt z polskich porywaczy nie przedstawiał żądań o charakterze politycznym czy finansowym. Sprawcy porwań domagali się lądowania zazwyczaj na którymś z zachodnioniemieckich, rzadziej duńskich, szwedzkich czy austriackich lotnisk, gdzie mogli próbować występować o azyl polityczny. W wielu wypadkach okazywało się zresztą, iż dla części pasażerów była to także niespodziewana okazja wyjazdu na Zachód, z której niektórzy korzystali”.
Waldek spod ciemnej gwiazdy
Waldemar Jakub Frey (Frej), wówczas 27-letni mieszkaniec Imbramowic, obmyślając plan porwania samolotu PLL LOT na trasie Szczecin – Katowice, miał dużo więcej powodów do ucieczki na Zachód niż tylko marzenie o „życiu w wolnym kraju”. Frey nie był zbyt porządnym obywatelem. We wspomnieniach kolegów ze szkolnej ławy wyłania się obraz pewnego siebie, zepsutego „cwaniaka”, który jednocześnie był bardzo inteligentny. Potrafił – jeśli tylko chciał – roztaczać wokół siebie niezwykły urok osobisty, co przełożyło się na słabość płci pięknej do „przebojowego Waldka”.
Wkrótce w Imbramowicach utworzyła się „paczka” podobnych niemu młodych mężczyzn, której stał się nieformalnych liderem. Wchodzenie w konflikt z prawem było dla nich na porządku dziennym. Apogeum nastąpiło latem 1970 r., kiedy Frey wraz z jednym ze swych kompanów zgwałcili i dotkliwie pobili młodą letniczkę przy jeziorku leżącym niedaleko drogi z Imbramowic do sąsiedniej wioski Pożarzysko. Jednocześnie Waldemar Frey (najpewniej szukając już funduszy na ucieczkę z kraju) wysłał do miejscowego proboszcza ks. Józefa Galka list z żądaniem zapłacenia mu - pod groźbą śmierci - 100 tys. zł, 100 dolarów oraz wydania kosztowności na kwotę 30 tys. zł. (powszechnie uważano, że ksiądz Galek, ze względu na pokaźne gospodarstwo rolne, jakie prowadził, jest osobą zamożną). Duszpasterz jednakże zastraszyć się nie dał.
Frey miał na sumieniu także inne przestęostwa, m.in. unikanie płacenia alimentów i przywłaszczenie gotówki, zbieranej na cele społeczne. Tym bardziej więc jedyną alternatywą stała się dla niego ucieczka z Polski, gdyż wcześniej czy później czekało tu na niego więzienie.
Uprowadzenie
Akt terroryzmu powietrznego rozegrał się 7 sierpnia 1970 r. Frey wsiadł do samolotu PLL LOT lecącego na trasie Szczecin – Katowice. Jedna z pasażerek lotu, Jadwiga Markuszka, tak relacjonowała wydarzenia, jakie rozegrały się na pokładzie samolotu:
„(…) to był elegancki, dobrze ubrany i przystojny mężczyzna w płaszczu. Siedział przede mną w piątym rzędzie. Po pół godzinie spokojnego lotu ten elegancki pan wstał i wyjął z kieszeni granat. Powiedział, że samolot jest porwany i że on chce lecieć do Hamburga. Zrobiło się zamieszanie, ale stewardesy nas uspokajały. Prosiły, żeby spokojnie siedzieć. Kapitan powiedział przez mikrofon, że lecimy do Hamburga, a porywacz do końca lotu stał z tym granatem w przejściu. Akurat koło mnie, bo przecież siedziałam za nim. Kiedy samolot wylądował, było już ciemno. Kapitan wyszedł z kabiny i powiedział, że jesteśmy w Hamburgu”.
W rzeczywistości pilot wylądował jednak nie w Hamburgu, ale na lotnisku Schoenefelde w Berlinie Wschodnim. Prawda wyszła na jaw, gdy jako pierwszy po rosyjsku odezwał się do porywacza jeden z żołnierzy, którzy ścisłym kordonem otoczyli polski samolot. Frey odbezpieczył granat, ale eksplozja nie nastąpiła. W tym samym czasie, przez luk bagażowy trwała gorączkowa ewakuacja pozostałych 38 pasażerów oraz załogi. Ostatecznie nikt nie ucierpiał.
O bandyckim wyczynie Freya pisały gazety w całym kraju. Członkowie załogi samolotu, którzy do końca zachowali zimną krew wobec terrorysty zostali okrzyknięci bohaterami. Podziękowania złożył im także ówczesny wicepremier Piotr Jaroszewicz. O Freyu było głośno także poza granicami Polski. O sprawie obszernie informowało także Radio Wolna Europa:
„W zupełnie inny sposób przebiegała nieudana próba z porwaniem samolotu »Lot« w dniu 7 sierpnia 1970 z trasy Szczecin-Katowice. Dokonał jej niejaki Waldemar Frey. Po stracie z lotniska w Szczecinie Frey nakazał pilotowi zmianę kursu na Hamburg. Kpt. Kwiatek, dowódca załogi »An-24« polecenie zaakceptował. Były to jednak pozory. Spryt pilota i głupota porywacza zamiar porwania samolotu unicestwiły. Pilotowi udało się nawiązać łączność z lotniskiem Berlin – Schoenefelde, donieść o uprowadzeniu samolotu i ewentualnej próbie lądowania na tymże lotnisku. Niemcy w mig zmienili napis na gmachu lotniska i po 20 minutach samolot wylądował w »Hamburgu«. Frey podobno był wstrząśnięty, kiedy po rosyjsku »powitano« go na lotnisku”.
Ostatecznie prokuratura we Wrocławiu sformułowała wobec Freya obszerny akt oskarżenia, obejmujący – obok aktu podniebnego terroryzmu – wszystkie pozostałe przewiny. Obok Freya na ławie oskarżonych zasiedli także jego najbliżsi przyjaciele z Imbramowic: 19-letni Stanisław Kręcioch i 29-letni Witold Ścierko, którzy pomagali Freyowi w przygotowaniu całego procederu, a także brali udział w szantażu na miejscowym proboszczu. Za próbę porwania samolotu Frey trafił na 8 lat do więzienia. Zapadły też odrębne wyroki za pozostałe przestępstwa.
Mieszkańcy Imbramowic odetchnęli z ulgą. Do dziś, ponad pół wieku po tych wydarzeniach, wciąż żywa jest pamięć o Freyu i jego kolegach i bynajmniej nie są to życzliwe wspomnienia. W relacji jednej z mieszkanek Imbramowic (przytoczonej w artykule Bogdana Muchy pt. „Terrorysta z Imbramowic na pokładzie samolotu PLL LOT”, Frey i jego banda byli zmorą całej okolicy:
„(...) to była cała banda, która dokonywała ciągłych rozbojów, na festynach i zabawach wiejskich, w gospodzie i nie tylko. Było ich tam kilkunastu takich oprychów razem z Frejem. Młodzi i silni to się ludzie ich bali. Za skórą mieli niejedno przestępstwo, kradzież i pobicie. Stróża, który pilnował aleję owocową na Pyszczynie tak pobili, że zmarł i osierocił małe dzieci. Miejscowego milicjanta chcieli porwać jako zakładnika wtedy do tego samolotu i zabrać mu broń, ale im się nie udało. Frej poszedł siedzieć i później jeszcze jeden. Trzeci zginął na torach kolejowych w wypadku albo sam rzucił się pod pociąg, gdy się za nich wzięli. Rozgonili w końcu tą bandę i był spokój”.
Po wydarzeniach jakie rozegrały się na lotnisku Schoenefelde w Berlinie, akty terroryzmu powietrznego z udziałem Polaków wcale nie ustały, a wręcz przeciwnie, jak podaje dr Popiński: „Między rokiem 1970 a 1982 doszło w Polsce do 20 nieudanych prób porwań i 14 uprowadzeń, co łącznie daje 34 takie zdarzenia w ciągu 12 lat”. W samolotach zaczęto wprowadzać dodatkowe środki ostrożności – na ich pokładach zaczęli pojawiać się uzbrojeni milicjanci. Tych zaś, których udawało się schwytać (i ich wspólników) karano dla przykładu wysokimi wyrokami. Mimo to, w latach 80. doszło do dalszego wzrostu podobnych incydentów. Jak widać, chęć życia na Zachodzie była silniejsza, niż strach przed konsekwencjami.
Czytaj też:
Zbrodnia połaniecka. Zagadka PRL i zmowa milczenia, która trwa do dzisiajCzytaj też:
Cenzura w PRL. Jak władza kreowała rzeczywistość