W ciągu swojej kariery stoczył blisko 400 walk, z czego przegrał zaledwie 26 (nigdy nie został znokautowany). Jak narodziła się największa gwiazda polskiego boksu?
Jerzy rozrabiaka
Jego życie zaczęło się biednie. Przyszły mistrz pięściarstwa urodził się 19 października 1940 r. w Częstochowie. Zamieszkiwał wówczas najbiedniejszą dzielnicę miasta noszącą wymowną nazwę Ostatni Grosz. W domu małego Jerzego nie było wesoło – właściwie wychowywał się bez ojca, który naznaczony wojenną traumą nie był w stanie odnaleźć się w roli pater familias, i ostatecznie opuścił rodzinę. Cały ciężar utrzymania przyszłego pięściarza i jego siostry spadł na barki matki Ireny, która pracowała w przędzalni „Częstochowianka”. Aby zarobić trochę pieniędzy, Jerzy, który był rezolutnym i odważnym dzieckiem zaczął... rozbrajać niewypały. Pozyskany w ten sposób proch sprzedawał i mógł cieszyć się środkami na własne potrzeby. Po latach wspominał, że dzięki niebezpiecznemu zajęciu mógł kupić piłkę, i jak wszyscy chłopcy z jego miasta grać mecze pod szczytem Jasnej Góry.
W szkole również nie było łatwo. Anemiczny, niski, w ubogich ubraniach, szybko stał się obiektem docinek ze strony innych dzieci. Jerzy jednak nie pozwalał jednak sobą poniewierać. Mimo to, kiedy na jego drodze stanął niejaki Heniek, który znalazł się w jego klasie, gdyż powtarzał rok, sytuacja zaczęła robić się niebezpieczna. Wyrośnięty chłopak upatrzył sobie Jerzego na klasową ofiarę – szydził z niego, bił i celowo ignorował przy kompletowaniu drużyny do gry w piłkę nożną. Upokorzony Jurek miał dość. Momentem zwrotnym stał się dla niego zakup książki „ABC boksu” – przeczytał ją, a potem godzinami ćwiczył przed lustrem opisane techniki walki. W końcu doszło do starcia ze znienawidzonym Heńkiem – starcia oczywiście zwycięskiego dla młodego Kuleja, który po latach tak wspominał całe zajście:
„Był w mojej klasie taki Henio, najsilniejszy chłopak, który rządził na każdym kroku. Również chciałem zaistnieć, dlatego kupiłem książkę »ABC boksu« i nauczyłem się podstaw tej dyscypliny. Na długiej przerwie wywołałem z Heniem sprzeczkę, szybko zrobiono nam miejsce pod tablicą. Rywal mnie złapał, a ja zrobiłem krok w tył i lewym prostym uderzyłem go w nos. Potem jeszcze powtórzyłem akcję parę razy. Następnego dnia jego matka nie chciała uwierzyć, że właśnie ja pobiłem jej syna”.
Od tego momentu skończyły się szkolne udręki Kuleja. Gorzej było w domu. Przepracowana matka zaczęła chorować na serce, w końcu przeszła zawał. W wieku 15 lat, Jerzy musiał zostawić szkołę i zacząć zarabiać na życie. Psychiczną ucieczką z tej przytłaczającej sytuacji stały się dla niego bokserskie treningi. Jego pierwszym szkoleniowcem był Wincenty Szyiński. Pod jego skrzydłami wątły i niewysoki nastolatek zaczął rozwijać swój wielki sportowy talent. Już w 1956 r. Jerzy Kulej znalazł się w finale mistrzostw Częstochowy, zaś w rok później zdobył juniorskie mistrzostwo Śląska. To właśnie na zawodach w 1957 r. talent Kuleja dostrzegł wybitny trener Feliks Stamm, z którym Kulej sięgnął potem dwukrotnie po olimpijskie złoto.
Złoty Jerzy
Stamm „szlifował” talent Kuleja aż przez siedem lat, zanim zdecydował się wystawić go do kadry olimpijskiej. Podczas finału na olimpiadzie w Tokio w 1964 r. Kulej stoczył rozstrzygającą walkę z reprezentantem ZSRS Jewgienijem Frołowem. Feliks Stamm doradził mu wtedy zupełną zmianę taktyki. Kulej, który znany był z bardzo ofensywnego pięściarstwa, tym razem miał czekać i dopiero w trzeciej rundzie „odpalić rękawice”. Ta taktyka przyniosła zwycięstwo i tak upragnione dla każdego sportowca, pierwsze miejsce na podium. Jak wspominał tą walkę sam Kulej:
„Wszyscy byli zdziwieni, na czele z bułgarskim sędzią Emilem Żeczewem, który mnie doskonale znał. Frołow i jego trener się denerwowali, a ja korzystałem ze wskazówek Stamma. Dopiero w trzeciej rundzie mogłem walczyć po swojemu, udało się i stanąłem na najwyższym stopniu podium."
Cztery lata później niewiele brakowało, aby Kulej nie pojechał na kolejne Igrzyska do Meksyku. 18 czerwca 1968 r., gdy jechał swoim samochodem na zgrupowanie do Ciechocinka, przed maskę wyskoczyła mu dziewczynka na rowerze. Kulej odbił, udało mu się ominąć dziecko, ale z całym impetem uderzył w drzewo. Kiedy minął szok, choć miał złamany nos, wybite zęby i twarz całą w szwach po usuniętych odłamkach szyby, postanowił napisać list do Polskiego Komitetu Olimpijskiego z prośbą o zgodę na kontynuowanie treningów na własną odpowiedzialność (lekarze oczywiście byli temu przeciwni). Zgodę uzyskał i kiedy wydawało się, że tym razem już nic nie zakłóci przygotowań do najważniejszych zawodów w karierze każdego sportowca, to Kulej znów wplątał się w kłopoty. Jak pisał Wojciech Kmita:
„Po ostatnim przed igrzyskami zgrupowaniu w Zakopanem Kulej świętował z kolegami (za zgodą trenerów) w restauracji Wierchy. Po wyjściu z lokalu zwrócili uwagę grupie głośno zachowujących się górali. »Ci rzucili się na nas z pięściami. A za chwilę do ucieczki – opowiadał. – Goniłem jednego z nich. Nie wiedziałem, że to milicjant. Dopadłem go tuż przed komisariatem vis-a-vis hotelu Giewont, gdzie z pomocą ruszyli mu koledzy. Bili mnie i kopali, choć krzyczałem, że swojego biją« (Kulej był zawodnikiem milicyjnej Gwardii i podporucznikiem MO; przyp. red.). »Porozbijali mi pałkami ledwo zagojone rany na twarzy, urwali ucho. Gdyby mi go szybko nie przyszyli, wyglądałbym jak van Gogh« – wspominał z uśmiechem Kulej. Straty drugiej strony? Ośmiu na L4, w tym dwóch na obserwacji w szpitalu. Zrobiła się afera na całą Polskę. Stamm twardo bronił swojego zawodnika”.
W końcu z ust samego Kazimierza Świtały (wówczas ministra spraw wewnętrznych) Kulej usłyszał „wyrok”: albo przywiezie z Meksyku złoto i cała sprawa idzie „w zapomnienie” albo czeka go wydalenie z klubu i sprawa przed sądem. Tak oto „zmotywowany” Kulej stanął do finałowej walki z Kubańczykiem Enrique Regueiferosem. Po latach wspominał, że wówczas po raz pierwszy w swojej karierze dostał cios, po którym ledwie był w stanie ustać na nogach:
„W drugiej rundzie dostałem taką lufę, że zapomniałem gdzie jestem, widziałem jedynie czarną plamę. Udało się przetrwać kryzys, dotrwać do gongu oznaczającego koniec walki i w napięciu czekaliśmy na werdykt. Siedzący obok sędziego głównego zawodów polski działacz Roman Lisowski miał umówiony ze Stamem znak - jeśli Polak przegrał, to pochylał się nad papierami, a jeśli wygrał, wówczas siedział wyprostowany. I... siedział wyprostowany."
Kulej po raz drugi przywiózł z Igrzysk złoty krążek, ale jego dalsza kariera sportowa nie trwała długo. Gdy jakiś czas potem, podczas walki z reprezentantem NRD poczuł, że ponownie – jak w Meksyku – resztkami sił jest w stanie ustać na ringu, zdecydował, że pora kończyć karierę. Nie chciał, aby doszło do momentu, w którym ocknie się na deskach.
Później imał się różnych zajęć: prowadził knajpkę w Warszawie, komentował zawody sportowe, był trenerem bosku, zagrał w filmie Marka Piwowskiego „Przepraszam, czy tu biją?”. Wreszcie w latach 2001-2005 zasiadał w Sejmie (startował z list SLD). W grudniu 2011 r. przeszedł rozległy zawał serca, do tego doszła choroba nowotworowa. Jerzy Kulej zmarł 13 lipca 2012 r. Został pochowany na Cmentarzu Wojskowym na Powązkach. Za swoje zasługi w dziedzinie sportu odznaczony został m.in. Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski oraz Złotym Krzyżem Zasługi.
Czytaj też:
Ekstraklasa. Narodziny ogólnopolskich rozgrywek piłkarskich w cieniu konfliktuCzytaj też:
Legendarny sportowiec, który w spektakularny sposób uciekł NiemcomCzytaj też:
Janusz Kusociński - złoty medalista olimpijski zamordowany przez Niemców w Palmirach