Wiktor Grün to czarna postać czasów rebelii lat 1905–1907 nad Wisłą. Niedawno przypomniał go Wacław Holewiński w trzytomowym cyklu powieściowym „Pogrom”, a ostatnio można było zobaczyć owego oberszpicla w serialu TVP „Polowanie na ćmy”.
Grün był ważnym urzędnikiem w rosyjskim urzędzie śledczym w Warszawie, postrachem kryminalistów, a potem rewolucjonistów, zastępcą kierownika wydziału, a następnie referentem do spraw politycznych. Była to postać tak złowieszcza, że ukazało się o niej kilka publikacji, w tym autorstwa Ludwika Kurnatowskiego, jego kolegi z urzędu śledczego.
Wiktor Grün urodził się w 1874 r. w Warszawie, w rodzinie żydowskiej. Jego ojciec był lekarzem, który dorobił się majątku na dostawach chininy dla wojska podczas wojny rosyjsko-tureckiej. Z osiągniętego zysku kupił kamienicę dochodową, żył więc z czynszów płaconych przez lokatorów. Aby móc zostać lekarzem wojskowym, zmienił wyznanie z mojżeszowego na kalwińskie. Do jego obowiązków należało kwalifikowanie poborowych do wojska, co być może skłaniało go do przyjmowania korupcyjnych propozycji.
Jego syn Wiktor nie przykładał się do nauki, choć był bardzo inteligentny. Ojciec załatwił mu pracę urzędnika w zarządzie Kolei Warszawsko-Wiedeńskiej. Posada nie była zbyt dobrze płatna, a młody Grün lubił się bawić, hulać. Dopuścił się defraudacji, został wyrzucony z pracy, lecz dzięki koneksjom ojca nie poniósł odpowiedzialności karnej.
Mimo zszarganej opinii przyjęto go do urzędu śledczego jako skromnego urzędnika, kancelistę.
Błysnął tam inteligencją. Zostało to docenione, zaczął zajmować się – i to niezwykle skutecznie – sprawami kryminalnymi. „Był nie tylko pierwszorzędnym agentem śledczym par excellence kryminologiem, ale głębokim znawcą duszy ludzkiej, wytrawnym psychologiem” – komplementował go Jan Sokolicz-Wroczyński, autor jednej z książek o Grünie.
Obcując z kryminalistami, doszedł do wniosku, że może czerpać zyski z ciemnych interesów. Brał więc udział w oszustwach, szantażach i wyłudzeniach. Próbował m.in. ściągnąć haracz od znanego warszawskiego przemysłowca Stanisława Rotwanda. Pewnego dnia dostał on list od rzekomej organizacji rewolucyjnej, zawiadamiający, że jeśli chce żyć, to musi złożyć okup... Jedna z machinacji Grüna skończyła się jednak dla niego źle – został zwolniony, ale znów obyło się bez karnych konsekwencji.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.